Mateusz Makuch: Rozmawiamy po II rundzie MDMP w Częstochowie. Zdobyłeś 14 punktów. Zawody dla ciebie chyba czysto treningowe, aczkolwiek w ostatnim biegu z Hubertem Łęgowikiem pokazaliście niezłe ściganie.
Kacper Gomólski: Na pewno tak, ale zawody takiej rangi jak dzisiaj są o wiele lepsze niż trening, więc fajnie, że mieliśmy okazję się troszkę pościgać. Ze swojego występu jestem średnio zadowolony. Jeśli chodzi o mnie to było w porządku, ale moim motocyklom brakowało mocy. Podejrzewam, że to dlatego, że trochę wyścigów już na nich przejechałem. W czwartek, gdy wrócę do swojego serwisu, będzie trzeba je wzmocnić. Dzisiaj natomiast przez około dwa okrążenia miały siłę, zaś później całkowicie słabły. Podobnie było w tym ostatnim biegu, kiedy walczyłem z Hubertem, ale nie można powiedzieć, że źle pojechał Hubert, bo naprawdę fajnie atakował i zasłużenie wygrał.
Hubert uważa, że gdyby to była liga to tak łatwo byś mu nie odpuścił.
- To znaczy być może jakoś inaczej bym atakował, próbował inaczej pod niego wchodzić. Dziś, gdy wyjeżdżałem szerzej atakując go od wewnętrznej motocykl nie miał wystarczająco dużo mocy, aby mnie wyciągnąć. Może rzeczywiście byłoby inaczej na lidze, ale Hubert jechał u siebie i generalnie fajnie, że udało nam się stworzyć dobre widowisko w tym ostatnim biegu.
Uważasz, że dla ciebie i twoich kolegów był to dobry trening przed spotkaniem ligowym twojego zespołu w Częstochowie, czy spodziewacie się zupełnie inaczej przygotowanego toru?
- Wydaje mi się, że raczej na pewno będzie inny tor. Teraz przygotowujemy się do innych zawodów. Ja jeszcze nie myślę o najbliższych niedzielnych zawodach z Toruniem, ponieważ w środę mamy Ligę Juniorów w Rzeszowie, czwartek i piątek przeznaczę na pozałatwianie wszystkich spraw związanych z silnikami, w sobotę startuję w Gdańsku w finale Brązowego Kasku i stamtąd prosto do Tarnowa na mecz ligowy. Mam nadzieję, że wszystkie zawody objadę szczęśliwie i, szczególnie w niedzielę, z dobrym wynikiem.
A ja właśnie miałem cię zapytać o twoje zdanie na temat waszego najbliższego meczu z Unibaksem Toruń…
- Będę chciał się w końcu pokazać z dobrej strony, bo naprawdę nie idzie mi w tym roku w naszej lidze. Przede wszystkim w Tarnowie, bo ten tor jest całkiem inny niż ten, na którym się uczyłem żużla w Gnieźnie, gdzie jest krótki, techniczny owal. W Tarnowie trzeba mieć o wiele szybsze motocykle i inaczej wchodzić w łuki…
O obiekcie przy Zbylitowskiej żartobliwie mówi się tarnowskie lotnisko.
- Tak jest. Ja się tam cały czas uczę jeździć. Może dla niektórych będzie to śmieszne, ale póki co nie potrafię tam jeździć i ciężko jest mi się do tego toru dograć.
Może wcale to nie jest takie zabawne, bo słyszałem opinie, nie wiem, czy to prawda, że tarnowski tor do łatwych nie należy z tego względu, że wiraże praktycznie nie posiadają żadnego profilu, dlatego na przykład trudno tam jechać po szerokiej. Zgodzisz się z tym?
- No tak. Wiadomo, jeśli ktoś jest szybki to po zewnętrznej może sobie jechać. Jednak tego profilu trochę brakuje. Myślę, że gdyby był tam większy profil to byłoby lepsze ściganie, ale kto jest szybszy i potrafi wyprzedzać to po prostu to robi. Ja jeszcze tam tego nie umiem.
Idziecie jak burza w Enea Ekstralidze, ale wiadomo, że o wszystkim będą decydować play-offy, a one zwykły rządzić się swoimi prawami. Chyba za wcześnie więc żeby przywieszać wam złote medale?
- Wszyscy mówią, że w tym roku zdobędziemy złoto, ale jeszcze dużo pracy przed nami. Najpierw trzeba zdrowo objechać rundę zasadniczą. W Gdańsku nie pojechał Greg Hancock i Janusz Kołodziej i mimo, że zdobyliśmy dobry wynik, to tej dwójki nam brakowało. Tym samym po raz pierwszy w tym sezonie przegraliśmy. Myślę, że gdy ci zawodnicy wrócą to znów zaczniemy wygrywać. Powiem tak - w tym sezonie zawodnicy naszej drużyny jadą naprawdę znakomicie. Martin Vaculik ma świetny sezon, Leon Madsen również, do tego wspomniany już Janusz powracający z Leszna do Tarnowa, ponadto Kuba Jamróg, Maciek Janowski, Greg Hancock… Szczerze mówiąc brakuje chyba tylko moich punktów.
Ale parę oczek do dorobku drużyny dorzucasz.
- Jednak sądzę, że stać mnie na więcej. Po prostu wiem o tym, że mogę, ale jakoś mi to nie idzie…
Nie można powiedzieć, że Ekstraliga to dla ciebie za wysokie progi? Nie żałujesz, że odszedłeś z Gniezna?
- Nie. Nie żałuję i cały czas walczę, stale podnoszę swoje umiejętności. W zawodach indywidualnych czy innych drużynowych wszystko jest w porządku. Na przykład niedawno w Niemczech jechałem w sześciu biegach i we wszystkich starty praktycznie przegrałem, a kibice, którzy to widzieli mówili, że robiłem niemożliwe rzeczy. Był twardy tor, jedynie pod bandą z 15 cm odsypanej, luźnej nawierzchni, było się o co zaczepić i silniki dobrze się spisywały. Reasumując po startach miałem 0, natomiast na trasie w sześciu biegach zdołałem wywalczyć 12 punktów. Z tych zawodów mogę być zadowolony i bardzo bym chciał przenieść to na polską ligę.
Abstrahując od tematu naszej rozmowy chciałbym poznać twoje zdanie na temat trwającego DPŚ. Twój kolega z pary, Maciek Janowski, jedzie w czwartek w barażu w Malilli i, mamy nadzieję, również w sobotę. Jak ocenisz szanse Polaków i Maćka?
- Maciek po Bydgoszczy na pewno jest w dobrym humorze, bo właściwie nie wyszedł mu tam jeden wyścig. Później raz był drugi i trzykrotnie zwyciężał. Dlatego sądzę, że jest w dobrej formie. Szkoda trochę Grzegorza Walaska, bo myślałem, że będzie mocnym ogniwem naszej reprezentacji, a jednak coś się złego zadziało. Przez cały sezon jedzie dobrze. W lidze, o ile się nie mylę, pod względem średniej jest drugim najskuteczniejszym polskim zawodnikiem…
Nikt się chyba nie spodziewał takiego wyniku z jego strony.
- Dokładnie. Tym bardziej, że w zeszłym roku jeździł dla Polonii Bydgoszcz. Ale trzeba też brać pod uwagę, że w sobotę był twardszy tor. Swego czasu gdy jeździłem w Bydgoszczy to był bardziej przyczepny tor i wtedy Grzegorz zdobył bodajże raz komplet, a raz 13 oczek. To mówi samo za siebie. Jednak DPŚ to już inna ranga i zawodnicy. Może to mu trochę przeszkodziło. Moim zdaniem od początku powinien jechać Krzysztof Buczkowski, który wciąż startuje w Bydgoszczy, jako zawodnik Polonii. Trener wybrał jednak inaczej i nie można mieć do niego o to pretensji, jak również do samego Grzegorza Walaska. Po prostu nie wyszły mu te zawody. Teraz trzeba już patrzeć w przyszłość. Myślę, że w czwartek będzie ciężko, ale wierzę, że Polacy awansują do finału i w sobotę powalczą o jak najlepszy wynik. Chciałbym, i życzę tego kolegom, aby zdobyli złoty medal, ale pozostałe reprezentacje, jak chociażby Rosjanie, widać, że są mocne.
Być może zmiana systemu rozgrywania DPŚ korzystniej wpłynęła na inne reprezentacje. Mamy czterech, a nie pięciu zawodników, a to właśnie zawsze my dysponowaliśmy tą solidną piątką.
- Zgadzam się. Teraz, co zresztą pokazały oba półfinały, zrobiło się bardziej wyrównanie. Spodziewam się, że w barażu i finale będzie podobnie. W sobotę na pewno, gdyż dodatkowo Szwecja jedzie u siebie. Każdy może wygrać, każdy przegrać. Wierzę jednak, że skoro od kilku lat jesteśmy najlepsi to będziemy to kontynuować.