Robert Noga - Żużlowe podróże w czasie (20): Slany, czyli ten pierwszy raz

Czeskie Slany były miejscem rozgrywania wielu imprez najwyższej rangi. Jakie wspomnienia z tym uroczym miasteczkiem ma Robert Noga?

W tym artykule dowiesz się o:

Był rok 1962 kiedy w czeskim miasteczku Slany odbył się finał Drużynowych Mistrzostw Świata. Żużlowe władze po raz pierwszy w historii sprowadziły speedway najwyższej rangi "pod strzechy" i jak wiemy, mimo wielu prób nie za bardzo udaje się go stamtąd wydobyć.

Do tamtego czasu wszystkie dotychczasowe finały mistrzostw świata odbywały się w dużych miastach. Finały Indywidualnych Mistrzostw Świata rokrocznie do 1960 roku włącznie rozgrywano na legendarnym londyńskim Wembley. W 1961 roku po raz pierwszy odbyły się poza stolicą Wielkiej Brytanii, ale trafiły do jednego z większych ośrodków w Szwecji - Malmoe. Tam też odbył się w 1960 roku pierwszy w historii finał Drużynowych Mistrzostw Świata. Rok później, jak Czytelnicy być może pamiętają, drużynowy championat zawitał do Polski, konkretnie do Wrocławia, gdzie biało-czerwoni święcili wielki triumf po dramatycznym, wielokrotnie opisywanym turnieju. I nagle dziwną decyzją światowych władz kolejny finał drużynówki postanowiono zorganizować na czeskiej prowincji. Nie wszystkim to się oczywiście podobało, dla zawodników z Wielkiej Brytanii był to obiekt obcy. Nasi, którzy obok gospodarzy też wywalczyli awans do finałowej rozgrywki raczej nie narzekali. Po zwycięstwie we Wrocławiu mieli bowiem nadzieję, że na torze poza Szwecją i Anglią mają dużo większe szanse na powtórzenie sukcesu. Stanisław Tkocz jeden z naszych kadrowiczów, który ostatecznie w Slany nie pojechał mówił przed zawodami: "Po Wrocławiu finał DMŚ rozgrywany w CSRS na torze w Slany będzie dla nas- choć trudniej niż w roku ubiegłym- także osiągalną szansą powtórzenia tamtego sukcesu. To wcale nie znaczy, że tak być musi. Ale nie będziemy chyba w gorszej sytuacji od Anglików i Szwedów. Zwłaszcza, że pierwsi w ogóle w Czechosłowacji dotychczas nie startowali".

Ciekawy zabieg zastosowali przed finałem Anglicy, którzy wystawili do składu przedstawicieli Wspólnoty Brytyjskiej, co znacznie zwiększyło ich szanse: nowozelandczycy Roonie Moore i Barry Briggs, wsparci Anglikami Ronem Howem oraz Peterem Cravenem stanowili poważną siłę. Po zawodach polska prasa będzie im ten wybieg długo wypominać, podkreślając, że bez nowozelandzkiego zaciągu Anglicy własnymi siłami nie liczyliby się w finale. Finał w Slanach na 400-metrowym torze cieszył się olbrzymim zainteresowaniem kibiców, podobno na trybunach zasiadło ich aż 60 tysięcy. Polskę reprezentowali w nim: Marian Kaiser, Florian Kapała, Joachim Maj i Paweł Waloszek. Późna pora rozpoczęcia turnieju- godzina 20 sprawiła, że odbył się w urzekającej atmosferze. Oto jak opisywał ten finał, „dyżurny” żużlowy dziennikarz tamtych lat Stefan Kubiak z tygodnika "Motor": "Turniej w Slany rozpoczął się zaskakującą niespodzianką. W pierwszym biegu ogólny faworyt Ove Fundin wypadł niezwykle słabo. Szwed nie potrafił nawiązać walki nawet z reprezentantem Czechosłowacji Slanym, który jechał daleko z tyłu za Ronnie Moorem i Marianem Kaiserem. W następnym biegu z kolei Nordin nie odegrał żadnej roli i po dwóch wyścigach Szwedzi nie zdobyli ani jednego punktu. Gdyby w takiej sytuacji znaleźli się Polacy, czwarte miejsce naszej reprezentacji byłoby przesądzoną sprawą. Nikt nie wierzył, że Szwedzi, zdołają- mimo początkowych deprymujących chyba niepowodzeń- odzyskać stracony w ubiegłym roku we Wrocławiu tytuł. Na trybunach zaczęto robić zakłady. Tylko nieliczni typowali jako zwycięzcę zespół Wielkiej Brytanii. Na ogół stawiano na Polaków. Od szóstego wyścigu, w którym Szwedzi zrównali się z nami punktami w polskim zespole coś się jakby załamało. Rywale zaczęli nas gubić. W jedenastym biegu zrównali się z nami brytyjczycy (po 16 pkt). Potem Maj był czwarty i drużyna Ronnie Moora wysunęła się na drugie miejsce, spychając nas na trzecią pozycję. Szwedzi mieli już mistrzostwo świata w kieszeni. Posiadali 27 punktów. Rozpoznali tor, jeździli jak z nut udowadniając w każdym kolejnym wyścigu, że o klasę przerastają swych rywali".

Ostatecznie Skandynawowie wygrali wyraźnie, zdobywając łącznie 36 pkt, druga była Wielka Brytania 24 pkt, Polska ostatecznie trzecia 20 pkt, a ostatnia Czechosłowacja 16 pkt. Pomimo iż Polacy wywalczyli drugi w historii naszego żużla medal mistrzostw świata komentator Motoru był dla nich surowy: "Nie można winić naszych reprezentantów, że ulegli. Można mieć natomiast pretensję, że nie potrafili utrzymać drugiego miejsca i dali się wyprzedzić zespołowi Wielkiej Brytanii. Cóż bowiem można sądzić o wartości sportowej żużlowca, który z biegu na bieg zaczyna jeździć gorzej, zaprzeczając wszelkim prawidłom sportowej walki (...) Szwedzi i Brytyjczycy starzy rutyniarze szybko rozszyfrowali Polaków. Zaczęli stosować twardą, bezwzględną taktykę. Jeździli ostro, ale bezpiecznie. Ten system poskutkował".

Jak więc widzimy, wówczas przed pięćdziesięciu laty trzecie miejsce Polski uznano za dosyć duże rozczarowanie, bo po victorii wrocławskiej rok wcześniej apetyty były duże większe. W tym roku też byliśmy rozczarowani, chyba nawet więcej, bo przecież biało-czerwoni w ogóle do finału się nie zakwalifikowali. Czyż to nie jeszcze jeden dowód na to, że historia lubi się powtarzać?

Robert Noga

Źródło artykułu: