Robert Noga - Moje Boje: Co zalewa Warszawę

Media doniosły ostatnio obficie o niecodziennych problemach, na które natrafili pracownicy budujący jedną z warszawskich stacji drugiej linii metra. Zalała ją woda. Ot i problem powstał.

W tym artykule dowiesz się o:

Problemy mają także działacze Warszawskiego Towarzystwa Speedwaya, którzy o powrót tego sportu do miasta Pałacu Kulury i Nauki oraz samochodowych korków wokół niego, tudzież zalewanych stacji metra, walczą od lat. Jak nie przymierzając mityczny Syzyf, ciągle mają pod górę. Czego się nie dotkną, co spróbują, to w trąbę. Ot, weźmy na przykład starania o pozyskanie, czy wynajęcie stadionu, na którym można by wybudować tor żużlowy. Pojeździli po mieście zanim je jeszcze nie zalała woda i wytypowali kilka obiektów. Wszystkie propozycje zostały odrzucone przez magistrackich urzędników. W zamian zaproponowano im kupno terenu w dzielnicy Białołęka (cztery mile za Warszawą, jak śpiewał Jarema Stępkowski) za drobne 27 milionów złotych i wybudowanie tam stadionu. Najwidoczniej któregoś z trefnisiów na urzędzie koń mocno w głowę kopnął. No to spróbowali inaczej, prosząc o wskazanie jakiegoś niszczejącego stadionu, który mogliby przejąć i doprowadzić do stanu używalności, a następnie zaadoptować na potrzeby żużla. Sprytnie, w myśl powiedzenia, że w jedności siła nawiązali nawet kontakt z przedstawicielami innych błąkających się po stolicy tego wyjątkowo wysportowanego kraju (o czym świadczą chociażby wyniki na ostatnich igrzyskach) dyscyplin; futbolu amerykańskiego, rugby, hokeja na trawie. I znowu pokazano im wała, twierdząc, że każdym z tych stadionów ktoś tam zarządza, więc nic z tego nie będzie, chociażby zarządzający miał długów po uszy, a po boisku zamiast sportowców biegały kozy w dzień, a menele w nocy. Co ciekawe wała pokazał Warszawskiemu Towarzystwu Speedwaya także Wiesław Wilczyński. Tak, tak dobrze państwo pamiętacie, to ten sam. A tym którzy zapomnieli śpieszę przypomnieć, że za dobrej koniunktury , w latach 90-tych minionego wieku, pan Wilczyński zarządzał żużlem w Pile, miał się dobrze, odwiedzał go nawet były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Na tym żużlowym koniku mister Wilczyński dobrze wyjechał, bo z Piły gdzie pozostały pogorzeliska do samej stolicy, na miły sercu i portfelowi stołek dyrektora Biura Sportu i Rekreacji.

Jak więc widać, to prawda, że punkt widzenia zależy przede wszystkim od miejsca siedzenia. Zaraz, zaraz, powie ktoś, po kiego czorta włóczyć się po mieście w poszukiwaniu obiektu, skoro jest przecież Gwardia w całkiem dobrym miejscu, gdzie kilkanaście lat temu warczały motocykle żużlowe, a w 1996 roku odbył się nawet finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Ale tak może sądzić ktoś, kto tam dawno nie był. Obiekt jest obecnie tak zniszczony, że urzędnicy nadzoru budowlanego po lustracji nakazali go zamknąć w trybie natychmiastowym. Nawierzchnia jest jeszcze w niezłym stanie, ale ktoś ukradł okalającą ją siatkę. Groteska polega na tym, że stadionem zarządza (uwaga, uwaga) Komenda Główna Policji! Jeśli więc policja sama daje się okradać, jak ma dbać skutecznie o mienie obywateli? Tak czy owak "misiaczki" chciałyby za wynajem stadionu, gdyby jakimś cudem udało się go doprowadzić do stanu używalności, kwotę odpowiadającą mniej więcej budżetowi II ligowego klubu i to najchętniej tylko na okres jednego roku!. A potem… a potem się zobaczy. Samo doprowadzenie stadionu do stanu, w którym można byłoby wpuścić na niego zawodników i kibiców to , jak oszacowali członkowie WTS, koszt 300-400 tysięcy. Paradne, nieprawdaż? Trzeba być niespełna rozumu, aby w coś takiego zainwestować. Co zatem pozostaje? Ano korzystając z uprzejmości regulaminowych, dogadać się z Pawlickimi, zgłosić zespół pod własnymi auspicjami do młodzieżowych rozgrywek, wywalczyć medal, to wtedy, kto wie, może nawet pani prezydent Warszawy znowu na herbatkę zaprosi i da się cmoknąć w rączkę. Tylko jak długo tak można? Nie tylko woda zalewa Warszawę. Tych, którzy marzą o tym, że w stolicy odrodzi się ligowy speedway zalewa krew.

Robert Noga

Źródło artykułu: