Przemysław Sierakowski: Jest fantastycznie, a będzie jeszcze lepiej

I oto zdarzył się cud! Dotąd bezbarwna, zupełnie zbędna i skuteczna, jak obrady plenarne Komitetu Centralnego SEPSA, obwieściła światu niewymownie bezdyskusyjny i niepodważalny sukces, w postaci pozyskania Sponsora Strategicznego naszej Ekstraligi.

Kwoty, choć nie do końca znane i ujawniane przez ojców owego sukcesu, mają rzekomo pozwolić klubom z elity, nie tylko spokojnie żyć, ale nawet się rozwijać. Cóż, jeżeli to wszystko prawda, to wypada jedynie pokajać się za wcześniejsze szyderstwa i z pokorą schylić czoła w geście przepraszająco – podziwiającym, że tak to ujmę. Jeśli jednak wydarzenie jest równie symboliczne jak uzyskane kwoty i rozgłos, jakiego nawet specjalnie nie próbowano nadać temu, niewątpliwemu i strategicznemu wręcz, sukcesowi, to pozwolę sobie jednak na cierpliwość w oczekiwaniu na szczegóły i wrodzony sceptycyzm. Bardzo chciałbym się mylić. Bardzo chciałbym, by środki pozyskane dzięki tytularnemu wsparciu ligi, zostały mądrze rozdysponowane, nie tylko między najbogatszych, ale także, a może przede wszystkim, dla tych najbiedniejszych, toczących codziennie heroiczne boje, o przetrwanie, by ich ukochany sport i klub nie zniknął, jak kilka niedawno jeszcze bardzo silnych, ośrodków w Polsce, by dzięki ich uporowi i zamiłowaniu te najmniejsze i najsłabsze zespoły mogły przetrwać, szkoląc przy tym wychowanków i rozwijając tym sposobem całą dyscyplinę, a może, czy wręcz, daj Boże, by dzięki wsparciu z zewnątrz, odrodziło się parę zapomnianych, a zasłużonych miast, ze Świętochłowicami, czy Piłą na czele, by wreszcie, część przynajmniej, uzyskanych kwot, zainwestowano sensownie, w przemyślany i konsekwentnie realizowany system szkolenia i zawodów dla adeptów szkółek, oraz świeżo upieczonych, szczęśliwych posiadaczy, obecnie najczęściej pamiątkowych, licencji Ż, dotąd bez wsparcia sprzętowego i możliwości udziału w zawodach z podobnymi sobie nieszczęśnikami, co bardzo szybko przyniosłoby efekt, w postaci wysypu talentów, jak za czasów obowiązkowych startów trzech juniorów i to krajowych, w składzie każdego zespołu, dzięki czemu do dziś, pokolenie Ułamka, "Protasa",Walaska, Dobruckiego i kilku innych z tych roczników, może brylować w lidze, mimo obiektywnie, coraz niższej formy, dystansując utalentowaną młodzież już na starcie, znakomicie większym zapleczem finansowo – sprzętowym. Póki ci młodzi nie otrzymają takiej samej szansy, jak wymienieni wcześniej, nie ma mowy o "równej" i "sprawiedliwej" rywalizacji i nie zmienia tego jedno, czy dwa nazwiska, jedynie potwierdzające regułę, jak ostatnio Maciej Janowski, czy młody Pawlicki. Ci chłopcy są na początku dalekiej drogi i tak naprawdę niczego jeszcze nie osiągnęli, a to, że mają talent, przy tym trafili dobry motocykl i chwilowo jadą, niczego jeszcze nie przesądza. Talentów, z mistrzami świata juniorów włącznie, było już sporo w Polsce, ale dotąd żaden z nich nie otarł się nawet, w dorosłym żużlu, o poziom i sukcesy Tomka Golloba. Oby ci dwaj byli pierwszymi.

Lindbaeck zajął się żużlem

Głośno i to ponad miarę, było ostatnio o Antonio Lindbaecku, tyle, że zupełnie nie z powodu osiągnięć na torze. Tamte wydarzenia bada Prokuratura i z każdym dniem pojawiają się nowe okoliczności, zatem poczekajmy jeszcze cierpliwie na wyniki postępowania. Postępowanie zaś samego "Toninho" warto wszak ponownie skomentować. Zdobycz w Bydgoszczy, na rywalu z najwyższej półki musi robić wrażenie, wszak 21 punktów nie zdarza się często. Mnie jednak najbardziej w tym spotkaniu utkwił w pamięci pojedynek Szweda z Emilem. To był prawdziwy majstersztyk. Lindbaeck przyzwyczaił Sajfutdinowa przez trzy okrążenia, do jednego rodzaju ataku, po czym, nie czekając na ostatni łuk, zmienił akcję i pokonał bożyszcze Bydgoszczy, nie tylko na jego torze, ale z trasy i w sposób perfekcyjny, zaplanowany i mistrzowsko wykonany, mocno do tego nadwątlając przekonanie o własnej nieomylności i wielkości Rosjanina. Jeśli zatem "Toninho" zajmie się wyłącznie żużlem, zamiast wikłać się w niepotrzebne awantury, powtórzy podobne występy w kilku zawodach, to jest nadzieja, że światowy speedway, już niebawem, odzyska nietuzinkową postać, skutecznego i widowiskowego showmana, a przy okazji nabierze nieco koloru, dosłownie i w przenośni. Tak Trzymaj "Toninho"!

Licencja odwołana – nie było chętnych

Zupełnie niezauważenie, bo i czym tu się chwalić, przemknęła przez, bardzo nieliczne, media i w mizernej objętości wiadomość, obrazująca prawdziwy stan polskiego żużla. Oto bowiem odwołano egzamin na licencję "Ż" z powodu.. braku chętnych (sic!). Cóż tu jeszcze komentować? Kiedy, z troską, piszę o stetryczałej i kurczącej się ilościowo, oraz jakościowo, do tego niezmiernie hermetycznej, przewidywalnej i bezbarwnej czołówce światowego żużla, kiedy jak Rejtan, próbuję bronić szkolenia i obowiązkowych startów juniorów, kiedy domagam się nakazu szkolenia przez kluby itd. wielu uważa to, najdelikatniej mówiąc, za przesadę, a tymczasem... Do licencji żaden z dwudziestki klubów nie potrafił przygotować nikogo! Mistrzostwa Polski i Kaski rozpoczynają się od półfinałów, a i tam nie ma zwykle pełnej obsady, MDMP wygląda obecnie jak karykatura speedway`a, a tylko bardzo nieliczni są w stanie zgromadzić czterech młodzieżowców, potrafiących trzymać się kierownicy przez cztery kółka, zdecydowana większość wystawia po jednym, dwóch chłopaków, dla których często jest to jedyna okazja pojeżdżenia, bo treningi młodzieży w klubach to fikcja i pojęcie czysto teoretyczne, zatem kto ma rację? Jestem panikarzem i przesadzam, bo tradycyjnie, dzięki Janowskim i Pawlickim, których po jednym, dwóch co sezon, na chwilę gdzieś "wyskoczy", znowu przez parę lat "jakoś to będzie"? Spójrzcie co stało się z reprezentacją koszykarzy i naszymi zawodnikami, gdy po sukcesie kadry Kijewskiego w ME, radośnie i bez ograniczeń pozwolono sprowadzać do Polski różnej maści obcokrajowców, nie gwarantując miejsca naszym, nie tworząc dla nich żadnej alternatywy i totalnie zaniedbując szkolenie, bo się "nie opłacało", czy niczego to Wam, drodzy Czytelnicy, nie przypomina? Toż to larum grają ! Czas się obudzić i zacząć sensownie działać, bo za chwilę zostaną tylko wspomnienia, tak jak zostały wspomnienia Włochów, Węgrów, Nowozelandczyków i paru innych, niedawno jeszcze liczących się, a dziś umarłych dla żużla krajów. I tak jak kurczy się ilość nacji uprawiających speedway, jak kurczy się ilość zawodników, tak kurczy się napływ świeżej krwi, a do czego to doprowadzi bez szybkiej interwencji? Obym nie musiał się przekonywać.

"Skóra" mistrzem weteranów

Za nami kolejny finał IMP. Wziąwszy pod wzgląd obsadę, ze szczególnym uwzględnieniem wieku uczestników, bez krztyny ironii można zaryzykować stwierdzenie, iż Adam został mistrzem Polski weteranów. Niewielu było liczących się młodych, do czego chyba trzeba przywyknąć na dłużej i to nie z winy samych małolatów, niewiele było zaskoczeń, co jednak z nawiązką zrekompensował "Skóra" swoim złotem. Wiele było za to "perłowych" włosów podczas prezentacji i jubileuszów "nasto"- lecia startów i "nastych" udziałów w finałach. Nudne to, jak noworoczne orędzia, w połączeniu z kondycją słuchających w Nowy Rok, po "wyczerpującym" Sylwestrze. Znacznie ciekawiej było u juniorów, choćby dlatego, że tam w myśl przepisów, obsada jest co dwa – trzy lata zupełnie przemeblowana. Nie wygrał faworyt wielu, Grześ Zengota, spalił się, bo za bardzo chciał, Adik Gomólski, zawiedli faworyci gospodarzy z Rybnika, a tytuł zgarnął, doskonale tego dnia dopasowany do toru i świetnie czujący motocykl, małolat z Wrocławia – Maciek Janowski. I kto jeszcze uważa, że jednodniowe finały nie są ciekawsze? Skórnicki, Janowski, wiecie ile płacili u "buka"? Ja wiem. Fajnie, że tak się stało, choć trzeba zauważyć, że Maciek ma dużo szczęścia w tym roku. Nie dość, że Wrocław ma kasę i nie skąpi na sprzęt, to jest stary lis Cieślak i bardzo kontaktowy i życzliwy Darek Śledź, którzy "muszą" stawiać na Janowskiego, bo skład ma "Atlas" taki sobie i każde oczko, nawet juniora, jest w lidze bezcenne. W tym kontekście Maciek znakomicie dotąd wykorzystuje sprzyjające okoliczności. Dużo startuje, nie dla tego, że od razu był świetny i w każdym klubie przebiłby się do składu, tylko dlatego, że zawalał Sitera, a punkty były potrzebne jak powietrze i ktoś "musiał" je zdobywać. A że sprzęt jest dobry i dużo, do tego chłopak ma smykałkę, to i efekty przyszły błyskawicznie. Jakie to proste. Odpowiedni sprzęt, dużo startów, sprytny i rozsądny trener i.. już. Na tym tle imponuje mi 8 punktów osiemnastolatka Artura Mroczki. Ten z kolei ma wszystkiego "półtora" motocykla, niewiele okazji startów w lidze, bo klub stawia na innych, wcale nie lepszych, do tego sprzęt jest wystarczający jedynie na "skałę", a mimo to, gdy po dobrym starcie w pierwszym swym biegu spadł na koniec stawki, już przed kolejnym potrafił ustawić motocykl tak dobrze, że potem regularnie przyjeżdżał drugi. Chłopak jest poukładany, wie czego trzeba do sukcesu i stawia sobie wysokie cele, jeśli zostanie odpowiednio "dozbrojony" sprzętowo i logistycznie, pojeździ w słabszych ligach poza Polską (Niemcy, Czechy itp.), już niebawem będzie następnym Janowskim, czy Pawlickim. Problem w tym, że nie ma takich możliwości jak obaj wymienieni. Klub nie jest w stanie(?) zapewnić Mu przynajmniej dwóch równorzędnych, szybkich motocykli, na kopę i na skałę, by nie musiał kombinować z pożyczkami i innymi "cudami", nie może też chłopak myśleć o obcych ligach realnie, bo nie ma swojego busa i nie stać Go zwyczajnie na kupno, a póki nie będzie mobilny itd.itp. Ktoś powie, wystarczy znaleźć Sponsora. Prawda, ale Grudziądz nie jest ani bogatym klubem, ani miastem, przy tym zawodnik jest dopiero na początku drogi, zatem ewentualne przyszłe sukcesy są oczywiste tylko dla wąskiej grupy znawców przedmiotu, a wydźwięk medialny reklamowania Firmy, czy produktu, jest póki co, mocno wątpliwy. Jedyna szansa, to Sponsor – opiekun, ktoś zamożny, przy tym z klasą, kto mógłby stać się dla chłopaka nie tylko drogowskazem i mentorem, ale windą na najwyższe piętra kariery. Tyle, że to się tylko tak łatwo mówi, a w podobnej Mroczce sytuacji jest pewnie wielu jeszcze młodych chłopaków, tyle, że ten akurat, to prawdziwa perełka, możecie mi wierzyć na słowo i stąd tak mi Go szkoda, a może po tym felietonie zdarzy się coś pozytywnego?

Co z II ligą jak Ukraińcom, Węgrom i innym obcym się znudzi ?

Tego wątku w ogóle nie będę rozwijał. To pytanie adresuję głównie do autorów sławetnej "reformy" rozgrywek dzielącej polski speedway na kategorie A, B i C. Mocarstwowe zapędy i sny o potędze zostały brutalnie i dramatycznie zweryfikowane przez życie. Ich zdaniem II liga miała służyć szkoleniu i rozwojowi młodzieży oraz zawodników zaplecza, nie mających stałego miejsca w składach ekstraligowców. Już wtedy twierdziłem, że to bujda, a trzecia de facto liga, umrze szybko, stając się jedynie przytułkiem dla emerytów i hobbystów, przestrzegałem, że poziom sportowy i finansowy będzie mizerny a zainteresowanie mediów niemal zerowe, podobnie jak wsparcie Sponsorskie, więc wiele ośrodków "dzięki" reformie, po prostu padnie, i co? Mógłbym teraz przedrukować kilka swoich felietonów z, macierzystego wówczas, "Tygodnika Żużlowego", a na dole, z przekąsem ma się rozumieć, umieścić sarkastyczne "a nie mówiłem?". Tylko, że to żadna satysfakcja przepowiedzieć klęskę i nie mieć tyle siły przebicia, by jej zapobiec. Obym za kilka lat nie musiał czuć się podobnie, w związku z brakiem szkolenia i napływu zawodników, marginalizacją dyscypliny, uprawianej przez kilkunastu hobbystów na świecie i zapomnianej nawet przez własną federację, bez europejskich pucharów, ligi światowej i "prawdziwych" mistrzostw świata, indywidualnie, w parach i drużynowo, bez sponsorów, finansów i mediów, bo to oznaczałoby powrót do West Maitland i pokazów podczas wystawy rolnej, jeśli wiecie o czym mówię. Jeśli nie wiecie, to warto się dowiedzieć.

Przemysław Sierakowski

Komentarze (0)