Tarnowskie Jaskółki odrobiły pięć oczek z pierwszego finałowego meczu, który odbył się w Gorzowie. Zwycięstwo na swoim torze różnicą dwunastu punktów, dało podopiecznym Marka Cieślaka wymarzony medal z najcenniejszego kruszcu. W decydujących o medalach spotkaniach z dobrej strony zaprezentował się Kacper Gomólski. - Jesteśmy naprawdę szczęśliwi. Udało nam się wywalczyć upragnione złoto. Ja starałem się pomóc swojej drużynie jak tylko mogłem. W przeciągu całego sezonu nie wychodziło mi to, co sobie zakładałem. Mam nadzieję, że meczami finałowymi troszeczkę nadrobiłem. Zwłaszcza punkty, które zdobyłem w Gorzowie mogły pomóc zespołowi. Ta zdobycz na wyjeździe pozwoliła mi poczuć się mocniejszym - powiedział po spotkaniu w Tarnowie junior Azotów Tauronu.
W meczu rewanżowym do "Gingera" należało przyjeżdżać za każdym razem przed juniorami drużyny przyjezdnej. Z tej roli wywiązał się bardzo dobrze. - W tym meczu nie było za ciekawie. Miałem jednak za zadanie pokonywać juniorów z Gorzowa. To się udało i z tego się cieszę - dodał.
Przed sezonem wiele osób okrzyknęło ekipę z Tarnowa mianem "dream teamu". Czy wychowanek gnieźnieńskiego klubu uważa, że Azotom Tauronowi taka nazwa się należy? - Mój tato mnie uczył, że nazwiska nie jeżdżą. Widać to było chociażby w Gorzowie. Zawodnicy z bardzo wysokiej półki ze mną przegrywali. Wygrał więc zespół solidny, który doskonale się zna i rozumie. Przez cały sezon skupialiśmy się na sobie i wzajemnie wspieraliśmy. Efektem tego jest złoty medal dla Jaskółek - oznajmił.
Kacper Gomólski dla wielu klubów byłby wzmocnieniem na pozycji juniora. Czy podopieczny Marka Cieślaka myśli o zmianie barw klubowych? - Na razie jest czas na to, aby się cieszyć z wygrania ligi. Jeżeli włodarze klubu z Tarnowa będą chcieli ze mną rozmawiać na temat moich dalszych startów, to na pewno do takich rozmów dojdzie - zakończył.
`Mój tato mnie uczył, że nazwiska nie jeżdżą. Widać to było chociażby w Gorzowie. Zawodnicy z bardzo wysokiej półki ze mną przegrywali`.
niby prawda,ale zajeżdża mi Czytaj całość