Mateusz Makuch: Jak smakuje Drużynowe Mistrzostwo Polski z macierzystym klubem?
Jakub Jamróg: Wyśmienicie. To jest spełnienie moich marzeń. Kiedy zaczynałem interesować się żużlem, w roku 2004, wtedy Unia Tarnów też była na fali i na szczycie. Jako kibic mocno to przeżywałem. Po siedmiu latach już jako zawodnik mogłem przyczynić się do powtórzenia tego sukcesu. W tym momencie dla mnie nie ma nic piękniejszego.
Zdobyłeś w tym sezonie złoto w ligach polskiej i niemieckiej, a także Młodzieżowe Mistrzostwo Polski Par Klubowych. Sezon na plus. Liczyłeś na jeszcze jakieś sukcesy?
- Troszeczkę mam niesmak dotyczący zawodów indywidualnych. Liczyłem na lepsze wyniki, ale widocznie tak miało być. Brakowało mi systematyczności w tego typu imprezach, która jest kluczowa w zawodach indywidualnych. Nie jestem wybredny i cieszę się z osiągniętych sukcesów. Mocno wierzyłem, że ten sezon mi się powiedzie. Co więcej mogę powiedzieć? Jeśli ktoś śledził moje wyniki w poprzednich latach to wie, że postęp był spory. Śmiem twierdzić, że stałem się innym zawodnikiem.
Przed sezonem Azoty Tauron Tarnów postawiono w roli głównego faworyta do tytułu. Siła Jaskółek jeszcze bardziej wzrosła, gdyż nikt nie spodziewał się takiej twojej jazdy. W czym tkwi tajemnica twojego sukcesu?
- Na pewno w bardzo mocno przepracowanej zimie. Nie miałem szkoły i mogłem każdy swój dzień w całości poświęcać treningom. Sporo pracy w moją karierę włożył pan Sławomir Tronina. Moje myślenie i podejście do tego sportu zmienił we mnie Mirosław Cierniak, który zaczął mnie wspierać podczas zeszłorocznej zimowej przerwy. Podpowiedział, co powinienem poprawić, a co diametralnie zmienić. W trakcie sezonu był ze mną jako mechanik, ale jego pomoc na tym się nie kończyła. To wszystko złożyło się na efekt. Wiedziałem, że to musi zaprocentować i bardzo mocno w to wierzyłem. Miałem również nadzieję, że wywalczę sobie miejsce w składzie, ale nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko.
O ile się nie mylę w zeszłym sezonie doznałeś poważnej kontuzji…
- No tak, złamałem kręgosłup.
Trudno było ci się pozbierać po tym urazie? Mówisz teraz, że bardzo intensywnie przepracowałeś zimę. Było to trudne do wykonania?
- Wypadek miałem 20 kwietnia ubiegłego roku. Ciężko byłoby mi wejść w tym samym sezonie w jazdę po tak poważnym urazie. Postanowiłem, że nie będę ryzykował i skupiłem się na przygotowaniach do sezonu 2012. Miałem bardzo dużo odpoczynku, bo praktycznie rok nie jeździłem na motocyklu. Po części było to dołujące, ale pod kątem psychicznym budujące. Wiedziałem, że kontuzja jest zaleczona, kręgosłup jest mocny i pewny, i po urazie praktycznie nie ma śladu. Dodatkowo przyłożyłem się do pracy nad kondycją, co jeszcze bardziej wzmocniło miejsce złamania. Psychicznie byłem w bardzo dobrym stanie. Dzięki temu na początku sezonu nie miałem oporów z ponowną jazdą na motocyklu, bo wiedziałem, że jestem mocny.
I na dodatek zapewne kierował też tobą spory głód jazdy.
- O tak. Było to widać np. podczas meczu z Włókniarzem Częstochowa. Komentatorzy w telewizji mówili, że moja jazda była trochę wariacka i zgadzam się z tym. Umiejętności miałem wówczas tylko takie, jakie nabyłem w latach poprzednich, czyli praktycznie żadne. Kierowała mną wola walki i pewność siebie. W związku z tym były takie biegi, że przejeżdżałem obok rywali na milimetry. Mogło się to źle zakończyć. W późniejszej fazie sezonu to wszystko zaczęło się zlewać i moja jazda wyglądała już inaczej.
Mówiłeś niedawno, że chcesz zostać w Tarnowie. Rozmawiając z tobą widać, że jest w tobie mnóstwo wiary. Trochę wybiłeś mnie tym z rytmu, bo chciałem cię zapytać, czy nie masz obaw w związku z przejściem do kategorii seniora? Wszak jest to spora zmiana.
- Tak jak już wspomniałem, zmieniło się moje myślenie. Inaczej podchodzę do pewnych spraw. Zauważyłem, że wszyscy chłopaki w drużynie mają podobne spojrzenie. Mnie dopiero wspomniany Mirek Cierniak musiał odpowiednio ustawić, że tak to ujmę. Nie obawiam się kategorii seniora. Najgorzej to siedzieć i myśleć, co to będzie, czy sobie poradzę. Nie. Teraz odpoczywam, niebawem jadę na wczasy, a od pierwszego grudnia zakładam zimową czapkę, dres, podwijam rękawy i zabieram się ostro do pracy. Chcę jeszcze mocniej przepracować tę zimę, niż poprzednią. Tym bardziej, że zdało to egzamin. W poprzednich latach też się starałem, wierzyłem, ale była to wiara bez pokrycia. Ten sezon pokazał mi, że potrafię. Wierzę, że sobie poradzę. Muszę jeszcze przyznać, że w tym sezonie wszystko było tak trochę na wariackich papierach. Zostałem ze starym sprzętem i sposobem ich przygotowania. Dopiero w sezonie wdrażałem nowości. Jeszcze na początku sezonu mój bus został rozbity. Dopóki nie kupiłem nowego, a było to gdzieś tak w połowie roku, musiałem pożyczać samochody do transportu od sponsorów, którym oczywiście dziękuję. Przed kolejnym rokiem wszystko będzie natomiast poukładane od samego początku. Nowy sprzęt, porządek logistyczny i moje mocne przygotowanie. Musi być dobrze.
Podkreślasz pozytywną rolę w twojej karierze Mirosława Cierniaka. A jaki wpływ na twoją formę miał Marek Cieślak?
- Trener Marek Cieślak jest wielkim autorytetem. Na początku nas wszystkich poznawał. Udzielał nam wskazówek dotyczących jazdy. Starał się eliminować moje złe nawyki. Co chwilę mnie upominał. Zawsze liczyliśmy się z jego zdaniem i wierzyliśmy w jego kompetencje. Bywały takie sytuacje, że człowiek chciał jechać, ale decyzją trenera był zmieniany. Akceptowałem to, bo wierzyłem, że robi to z korzyścią dla drużyny, czyli nas wszystkich. Często te decyzje były trafne. Najlepszy przykład, to rewanżowy mecz finału w Tarnowie. Po trzech biegach miałem na swoim koncie 3,3,0 i w kolejnym biegu zastąpił mnie Maciek Janowski, który wygrał ważny wyścig. Cała atmosfera w Tarnowie, trener, pani prezes, wszystko to zmieniło się w Tarnowie na plus. Wcześniej nie było bowiem za dobrze.
Najczęściej twoim partnerem w parze był Greg Hancock. Jak ci się układała współpraca z dwukrotnym mistrzem świata?
- Super. Dla mnie to było coś niesamowitego przybić sobie piątkę po udanym wyścigu z Gregiem. W życiu mi się to nawet nie śniło. Przyznam, że muszę popracować jeszcze nad językiem angielskim, bo nie jest on u mnie na wysokim poziomie. Dlatego jakiś specjalnie długich konwersacji z Gregiem nie przeprowadzałem, ale na torze niekiedy rozumieliśmy się bez słów. Gdy udało się jechać parą na podwójnym prowadzeniu to wychodziło doświadczenie Grega. Nie raz mi pokazywał, którędy powinienem jechać. Ale nie tylko z Gregiem dobrze mi się współpracowało, bo z żadnym zawodnikiem Azotów Tauron nie miałem problemów, gdy jechaliśmy wspólnie w jednej parze.
Azoty Tauron Tarnów zwieńczyły sezon zdobyciem tytułu DMP. Wszystko mogło być jednak zaprzepaszczone podczas pamiętnego półfinału w Toruniu, gdy spóźnił się Greg Hancock. Jak reagowaliście wtedy na tę sytuację? Całosezonowy wysiłek o mały włos nie poszedł na marne.
- Na pewno byliśmy wtedy tym wszystkim bardzo rozczarowani, bo tak jak wspomniałeś, pracowaliśmy ciężko cały sezon. Żużel to jest sport i to on powinien wygrywać. Więcej nie chciałbym się na ten temat wypowiadać.
Sylwetką troszeczkę przypominasz Janusza Kołodzieja. Obaj jesteście szczupli, macie kombinezony wykonane z tych samych materiałów. Swego czasu Janusz sporo schudł i jego wyniki się diametralnie zmieniły na plus. Twoim zdaniem taka drobna budowa ciała daje przewagę?
- Nie mam tak dużo doświadczenia, jak wiele innych żużlowców, dlatego, gdy jest coś, co może mi pomóc, to staram się to wykorzystywać. Przyznam, że jestem jeszcze lżejszy niż Janusz, nawet za czasów, gdy startował on w Lesznie. Moja budowa ciała daje mi pewną przewagę. Akurat to jest mój atut, ale inny zawodnik może mieć zupełnie inny, bo ma taki styl, czy charakter. Janusz Kołodziej jest tutaj na miejscu i nie ukrywam, że staram się go naśladować. Każdy powinien robić to, co jest dla niego dobre. W ogóle najlżejszy nie oznacza od razu najlepszy. Z tego co słyszałem, Chris Holder był najcięższym zawodnikiem w GP, miał najcięższe motocykle, a został mistrzem świata. Na to nie ma więc reguły. Uważam, że każdy ma swoje predyspozycje i powinien je dopieszczać. Mnie moja sylwetka dawała mi przewagę psychiczną, bo przy niektórych rówieśnikach byłem nawet do 20 kilogramów lżejszy. Przy niskiej wadze łatwiej jest też dopasować motocykl.
Jeżeli nie uda ci się zostać w Tarnowie, to jakie masz plany?
- Chciałbym jeździć w Ekstralidze, bo ona ciągnie zawodnika do góry. Tak jak powiedziałem, nie boję się jej wymagań i wieku seniora. Trudno jest jednak w tej chwili więcej mówić na ten temat. Na razie nie mam telefonów z propozycjami. W zasadzie nikt z nikim oficjalnie nie rozmawia, bo przecież wciąż trwają prace nad regulaminem. Czekamy na rozwój sytuacji.
Kluby zagraniczne. Myślałeś o wyjeździe na Wyspy Brytyjskie, czy do Szwecji?
- Oczywiście, że o tym myślę od początku swojej kariery. Przed tym sezonem nie działałem w tej kwestii, bo i tak nikt mnie nie znał, nie wiedział, na co będzie mnie stać. Teraz trochę moje nazwisko stało się bardziej znane. W związku z tym przez cały sezon próbowałem się gdzieś wbić, już byłem blisko, witałem się z gąską, ale jednak nic z tego nie wychodziło. Chciałbym jeździć wszędzie, gdzie się da. Mam nadzieję utrzymać kontrakt w Niemczech. Jest jedno zainteresowanie moją osobą klubu z Anglii. Na razie jednak tak mało oficjalnie, bo na Wyspach do 16 listopada mamy poznać regulamin. W Szwecji niestety w tym okienku nie udało mi się uzyskać angażu. Może powiedzie mi się w kwietniu. Cztery, czy pięć osób, które trudnią się w załatwianiu kontraktów za granicą działa w moim imieniu, ale póki co muszę czekać.
Podczas naszej rozmowy wspomniałeś, że wybierasz się w najbliższym czasie na wakacje. Zdradzisz, gdzie będziesz odpoczywał po udanym dla ciebie sezonie?
- Miałem wylecieć do Egiptu 25, czy 26 października ze znajomymi, ale musiałem to przełożyć ze względu na świętowanie w jednej z tarnowskich hal zdobycie tytułu DMP. No i taki właśnie mam zamiar, aby odwiedzić na tydzień Egipt ze swoją dziewczyną, bo w listopadzie tam najwygodniej i ciepło.