W Daugavpils nikt nie ma ani grosza zaległości w wypłatach - rozmowa z Andriejem Korolewem

Andriej Korolew już trzeci rok z rzędu ściga się dla drużyny Lokomoticvu Daugavpils w rozgrywkach polskiej ligi. Urodzony w Azerbejdżanie Łotysz z polskim obywatelstwem w obecnym sezonie nie jest silnym punktem ekipy prowadzonej przez Nikołaja Kokina. Co jest tego przyczyną? Czy sympatyczny zawodnik uważa swą karierę za udaną?

Jarosław Handke: Jak możesz skomentować mecz Kolejarz Rawicz – Lokomotiv Daugavpils?

Andriej Korolew: Wygraliśmy znowu i z tego się cieszymy. Mniej więcej w połowie meczu zaczęły się dla nas pewne problemy, tor się wówczas zmienił, my jakby nie zwróciliśmy na to uwagi. Potem jednak szybko poprawiliśmy to, co trzeba było poprawić. Pokazaliśmy, że stać nas na pierwszą ligę. Mam jeszcze na razie problemy sprzętowe, jeżdżę na sprzęcie klubowym, jestem na kontrakcie amatorskim. Trudno w tej kwestii cokolwiek zmienić. W przyszłym roku zamierzam przejść na zawodowstwo i wtedy będę mógł decydować, jaki sprzęt sobie wybrać, a jaki odrzucić.

Czy oprócz ciebie inni zawodnicy Lokomotivu też jeżdżą na amatorskich kontraktach?

- Prawie wszyscy zawodnicy z mojego klubu jeżdżą na kontraktach amatorskich. Wszyscy ci, którzy byli w sobotę na turnieju w Slanach, a więc ja, Maksims Bogdanovs, Leonid Paura, Wiaczesław Giruckis. Swój sprzęt mają Polacy, bracia Łagutowie i Kjastas Puodżuks. Łatwo dostrzec, że ta część zawodników, która ma własne motocykle, jeździ znacznie lepiej i osiąga lepsze wyniki. Regule tej przeczy jedynie junior Maksims Bogdanovs, który jeżdżąc na kontrakcie amatorskim, osiąga, jak na swój wiek, bardzo dobre wyniki. Kierownictwo klubu go szanuje. Żużel, jak każdy sport motorowy rządzi się prostym prawem: ten, kto ma sprzęt, osiąga wyniki. W przyszłym roku myślę, że w moim wykonaniu ta sytuacja ulegnie poprawie. Bo czuję, że jestem we formie, tylko brak tego "konia", na którym mógłbym tą formę potwierdzić.

Czy myślałeś o startach poza Polską i Rosją?

- Nie wiem. W tej chwili jest na to jeszcze trochę za wcześnie. Trochę myślałem o tym, aby startować w przyszłym roku w Allsvenskan League w Szwecji. Chciałbym to zrobić po to, by mieć częstszą okazję do startów i poznać pewne tory. Odpuściłem rok, teraz widzę, że było to błędem, bo stać mnie jeszcze na dobre wyniki. Są jednak pewne braki, których mam nadzieję, że w przyszłym roku już nie będzie.

Czy klub z Daugavpils jest w pełni wypłacalny? Ostatnio sporo polskich klubów ma z tym spore problemy…

- U nas nie ma tego typu problemów. W naszym klubie budżet jest zaplanowany na cały rok. Pod uwagę są nawet brane takie okoliczności, że gdzieś coś nie wypali. W takim wypadku nic złego się nie dzieje, budżet jest na takie sytuacje zabezpieczony. Nikt nie ma ani grosza zaległości, mamy płacone na bieżąco.

W przyszłym roku drużyna z Daugavpils będzie pewnie chciała poważnie włączyć się do walki o pierwszą czwórkę. W związku z tym zimą wasz zespół wzmocni pewnie kilku klasowych zawodników. Czy nie obawiasz się braku miejsca w składzie?

- Myślę, że jeżeli przejdę na zawodowstwo, to i tak podpiszę kontrakt w Daugavpils, bo nie chciałbym tak jak polscy zawodnicy, chodzić po sądach i wyciągać od klubów pieniądze zarobione w danym sezonie. Liczę na to, że stać mnie będzie na załapanie się do składu pierwszoligowej drużyny.

Czy dojazdy na mecze ligi polskiej nie są dla was problemem? Przykładowo do Rawicza czy Rybnika macie ponad tysiąc kilometrów…

- Nie jest to dla nas żaden problem. Jesteśmy do tego po prostu przyzwyczajeni, bo całe życie jeździliśmy w lidze rosyjskiej. Tam odległości są znacznie większe, bo często przekraczają dwa tysiące kilometrów. Zazwyczaj wyjeżdża się dzień wcześniej, pokonuje się długą trasę i zatrzymuje się jakieś dwieście kilometrów przed celem naszej podróży. Tam nocujemy i na następny dzień z rana udajemy się do miasta, w którym mamy odjechać mecz. Jesienią rozpoczynają się one o godzinie piętnastej, czasami szesnastej, a latem nawet o osiemnastej.

Czy dojazdy do Równego były dla was kłopotem? Polscy zawodnicy często narzekają na problemy na tamtejszej granicy…

- Tam problemy były, są i jeszcze długo będą. Jak dla mnie, to na Ukrainie wciąż jest Związek Radziecki i nie zmieni się to jeszcze przez co najmniej dziesięć lat.

Kiedy waszym rywalem jest drużyna z położonego niemal na Kamczatce Władywostoku, to podróż odbywacie samolotem?

- Do Moskwy jedziemy samochodami, tam przesiadamy się na samolot, to żaden problem. Przed wylotem ktoś z naszego klubu udaje się na lotnisko, aby załadować do bagażu samolotu nasze motory. Kiedy już wylądujemy we Władywostoku, to ktoś z tamtejszego klubu podjeżdża ciężarówką po nasz sprzęt, my udajemy się na stadion i bierzemy udział w zawodach. Po zawodach rzecz ma się podobnie. Taki wyjazd maksymalnie zajmuje nam pięć dni. Koszty tego są jednak wysokie.

Jeździłeś w kilku klubach w Polsce. Z jakiego masz najlepsze wspomnienia?

- Jeżeli prześledzi się moją całą karierę sportową, to dojdzie się do prostego wniosku: Tam gdzie było poparcie finansowe, tam były wyniki. W pewnym momencie zrobiła się jednak kicha. Znam wielu zawodników, którzy jeździli w Ekstralidze i z powodu braku pieniędzy musieli szukać klubów w pierwszej, albo nawet drugiej lidze. Trochę to wszystko w polskiej lidze gaśnie...

Komentarze (0)