Michał Korościel: Damian przed tobą 20 rok startów na żużlu i 20 rok startów w Unii Leszno. Kiedy w 1994 roku zdawałeś egzamin na żużlową licencję, podejrzewałeś, że tak to się może potoczyć?
Damian Baliński: Takie były założenia. Ja bardzo lubię robić to co robię i od razu wiedziałem, że żużel będzie moim sposobem na życie i od początku wierzyłem, że jestem w stanie cieszyć się jazdą przez kilkadziesiąt lat. Udało mi się na niezłym poziomie przejechać już 20 lat i myślę, że jeszcze parę lat na torze spędzę. Mam nadzieję, że nadal w Unii Leszno, bo to dzisiaj jest dość rzadkie zjawisko, że żużlowiec przez całą karierę nie zmienia barw klubowych. Wierzę, że nigdy się z Leszna nie wyniosę i tam zakończę swoją przygodę ze speedwayem. Nawiasem mówiąc strasznie szybko mi te 20 lat zleciało.
A myślałeś kiedyś poważnie o zmianie barw klubowych?
- Nigdy tego nie chciałem, ale były takie sytuacje, kiedy rozmawiałem z innymi klubami, to było w czasach kiedy w Unii Leszno nie działo się najlepiej. Wtedy zastanawiałem się nad zmianą otoczenia, ale w tej chwili wszystko jest bardzo dobrze poukładane i wyprowadzka z Leszna nie przychodzi mi nawet do głowy. Cieszę się, że jestem w domu.
Pamiętam, że kilka lat temu dość głośno było o tym, że prawdopodobnie przeniesiesz się do Ostrowa. Pamiętasz, te rozmowy z Ostrowem, rzeczywiście było blisko transferu?
- To było 8 lat temu, kiedy w Lesznie było naprawdę bardzo źle i trzeba było szukać innych rozwiązań. Akurat wtedy z Ostrowa dostałem dobrą propozycję i naprawdę niewiele brakowało, żebym się tam przeniósł. Zanim jednak podjąłem decyzję, Unię Leszno przejął Józef Dworakowski i sytuacja z dnia na dzień właściwie zupełnie się zmieniła. Oczywiście zmieniło się na korzyść klubu i samych zawodników. Wtedy zerwałem rozmowy z Ostrowem, szybko zdecydowałem się na pozostanie w Lesznie i bardzo się z tego cieszę, bo w domu jest najlepiej.
A co sobie myślisz, kiedy kibice mówią, że Damian Baliński to jest jeden z nielicznych żużlowców, dla których honor, klubowe godło to jest coś ważniejszego niż pieniądze, bo takie opinie się pojawiają?
- Spotykam się z takimi komentarzami i to jest bardzo miłe. Cieszę się, że jestem tak postrzegany. Kiedy ja zaczynałem karierę, to zmienianie barw klubowych nie było tak popularne jak teraz i nikt z moich rówieśników u progu kariery nawet się pewnie nie zastanawiał nad transferem. Wtedy każdy marzył, żeby bronić barw klubu, w którym się wychował, było coś takiego jak patriotyzm lokalny. Teraz są nowe regulaminy, nowa rzeczywistość i żużlowcy trochę się po kraju tułają.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie nowy fanpage na Facebooku. Zapraszamy!
A marzy ci się taka droga jaką przechodzi Roman Janowski. Najpierw kilkadziesiąt lat w Unii Leszno jako zawodnik, a później kolejne lata w roli trenera. Chciałbyś zostać przy żużlu, kiedy już odstawisz motocykle?
- W tej chwili o tym nie myślę, bo mam nadzieje jeszcze parę lat pojeździć, na razie skupiam się na tym co robię, ale czasami w wolnych chwilach myślę sobie, że fajnie byłoby zostać przy żużlu po zakończeniu kariery. Albo w roli trenera, albo w jakimś innym charakterze, ważne, żeby być przy tym sporcie.
W obliczu takiego przywiązania do Unii Leszno, trochę dziwi mnie, że nie jesteś kapitanem drużyny. Wydawało się, że jesteś naturalnym kandydatem do pełnienia tej funkcji, a tymczasem zespołem będzie dowodził Przemysław Pawlicki. Nie jest ci trochę przykro, że to nie tobie powierzono tę rolę?
- Ja miałem propozycję objęcia funkcji kapitana, ale z tego zrezygnowałem. Prezes Józef Dworakowski chciał, żebym dowodził zespołem, ale porozmawiałem z nim i wspólnie uznaliśmy, że lepiej będzie jak kapitanem zostanie Przemek. Jemu to się chyba bardziej należy, on jest młodym zawodnikiem, ma większe perspektywy, ja już mam bliżej do końca kariery, a Przemek wciąż ma przed sobą całą przyszłość, dlatego uznaliśmy, że on jest lepszym kandydatem. Na pewno nie mam żalu, ani nie jest mi przykro, bo świadomie podjąłem tę decyzję. Z resztą ja już byłem kiedyś kapitanem i wiem na czym to polega.
Zmieniając trochę temat. O tobie mówi się, że jesteś żużlowym "zabijaką", zawodnikiem, który jeździ na granicy ryzyka. Jak przyjmujesz takie opinie?
- Trochę się z tymi opiniami zgadzam. Czasami rzeczywiście przeszarżuję, trochę przesadzę, pójdę o krok za daleko i kibice mają prawo tak mnie oceniać. Na pewno nigdy celowo żadnego rywala nie fauluję, owszem bywa, że jeżdżę za ostro, ale nigdy nie chcę nikomu zrobić krzywdy. Ogromna chęć zwycięstwa i adrenalina powodują, że czasami zdarza mi się pojechać zbyt twardo, i stąd takie opinie.
Ja mam wrażenie, że ty masz dwie osobowości. Pierwsza to opanowany, zrównoważony człowiek, a druga to ta na torze, twarz bezkompromisowego żużlowca gotowego na wszystko. Czy to jest tak, że ty w kasku i na motocyklu próbujesz się trochę wyżyć, poszukać wrażeń, w związku z tym, że na co dzień jesteś raczej spokojny?
- Nigdy tak o tym nie myślałem, ale chyba coś w tym jest. Prywatnie nie jestem żadnym narwańcem, czy nerwusem, raczej człowiekiem spokojnym i poukładanym, ale kiedy wkładam kask i siadam na motocyklu to rzeczywiście odsłania się wtedy moja druga osobowość i wychodzi ten zły Damian. Powtarzam jednak, że nigdy nie mam złych intencji i wydaje mi się, że ogólnie jestem "spoko" facetem.