"Głos Pomorza" z 23 maja 1948 roku - Takiej imprezy Inowrocław jeszcze nie widział - To o odbytym na tutejszym Stadionie Miejskim meczu Polonii Bydgoszcz, Wisły Chełmno i Olimpii Grudziądz. Może i tytuł nieco przesadzony, ale jak się miało okazać w tym pomorskim mieście w ciągu kilku najbliższych lat fani żużla mieli naprawdę co zobaczyć. Jeśli wierzyć źródłom pisanym pierwsze powojenne zawody żużlowe w Inowrocławiu rozegrano już rok wcześniej. W zawodach tych wystartował młodziutki Zbigniew Chałupczak i zakończył je wylądowaniem na trybunach po stracie kontaktu z motocyklem. Niefortunny początek nie zniechęcił młodzieńca, który szybko wrócił na tor stając się na kilka sezonów lokalną gwiazdą, a potem prawdziwym symbolem krótkiego niestety okresu prosperity speedwaya w tym mieście. W tamtych latach na Pomorzu i Kujawach motocykle żużlowe - głównie te przystosowane grały najpiękniejsze melodie dla fanów tego sportu: Bydgoszcz, Toruń, Grudziądz, gdzie przecież były znaczące tradycje przedwojenne, ale także Nakło, Żnin, Chełmno, czy właśnie Inowrocław, z którego zawodnicy jeżdżący w ciągu tych kilku sezonów pod mianem IKS-u, Związkowca, Cujavii wreszcie Unii zacięcie rywalizowali także z sąsiadami z Wielkopolski, Gniezna czy Chodzieży. Organizowano przeróżne zawody z przedziwnych okazji. Fragment prasowej relacji z 1948 roku – Ubiegłej niedzieli z okazji Dnia Milicjanta odbył się wyścig motocyklowy z udziałem 18 maszyn różnej wielkości nadesłanych przez kluby z Torunia, Grudziądza, Bydgoszczy miejscowe IKS i Zw.Transportowców. Wyścigi objęły 10 biegów na przestrzeni 2200 metrów - Pojawiają się lokalni idole, wśród nich wspomniany Chałupczak. Chłopak ma naprawdę Boży dar do wyścigów torowych. Szybko okazuje się najlepszy w mistrzostwach Pomorza juniorów w Grudziądzu, wśród seniorów jest drugi. To jesienią 1948 roku , potem zostaje mistrzem Bydgoszczy. To oczywiście jeszcze etap wyścigów z podziałem na klasy. Chałupczak jeździ na NSU 350, ale w 1949 roku montuje do ramy silnik znacznie silniejszy - 600 ccm.
I jeździ znakomicie, w wielu imprezach zdobywając komplety punktów i osiągając najlepsze czasy dnia. Przebojem awansuje do grona najlepszych zawodników regionu. Praktycznie gdzie się nie pojawia, wygrywa. Sezon 1950 przynosi kolejne laury. Dociekliwy reporter jednej z pomorskich gazet zauważa nawet, że w trójmeczu w Żninie Chałupczak bije rekord toru należący wcześniej do samego Alfreda Smoczyka! Imprezą roku 1950 w Inowrocławiu jest jednak organizowany tutaj mecz o mistrzostwo II ligi pomiędzy CWKS Warszawa a Związkowcem Gdańsk - Zainteresowanie przed zawodami było tak duże, że mimo zainstalowania 4 kas, 50 metrowe ogonki stały przed nimi - komentowała lokalna prasa, a na mecz przyszło 10 tysięcy widzów. Magnesem miał być przyjazd reprezentującego wówczas klub ze stolicy najlepszego polskiego zawodnika, a więc Alfreda Smoczyka, tak więc w oczekiwaniu na jego przybycie rozpoczęcie imprezy opóźniło się o godzinę. Smoczyk jednak nie dojechał. Po meczu odbyły się dodatkowe biegi z udziałem miejscowych zawodników. Chałupczak w pokonanym polu pozostawil tak dobrych zawodników jak Władysław Kamrowski, Tadeusz Wikaryjczyk i Mieczysław Połukard. Trudno się dziwić, że po zdolnego zawodnika upomniał się lepszy klub. W 1951 roku trafił do Leszna, które stało się siedzibą zrzeszenia Unia, pod opiekuńcze skrzydła Józefa Olejniczaka. Jak przyznał potem przesiadka na profesjonalnego Japa nie przyszła mu łatwo, ale zdobył miejsce w składzie i wraz z kolegami cieszył się ze zdobycia tytułu Drużynowego Mistrza Polski. Wydawało się, że jego kariera jak i przyszłość żużla w Inowrocławiu rysują się w różowych barwach. Tym bardziej, że jest dla kogo jeździć. Jedna z lokalnych gazet podsumowując sportowy rok przyznaje pierwszeństwo żużlowi jako najbardziej popularnej dyscyplinie sportowej w Inowrocławiu.
Parszywy los wtrąca jednak swoje trzy grosze. Zbigniew Chałupczak trafił do wojska, gdzie odnowiła mu się kontuzja nogi, której nabawił się na torze w Bydgoszczy. Uraz był tak poważny, że zakończyła jego żużlową karierę. Niestety skończyła się też karta historii tego sportu w jego mieście. Tor w Inowrocławiu, jak wiele innych zresztą w tamtych czasach, nie należał do bezpiecznych. Przyznawała to nawet prasa - Największą bolączką inowrocławskich żużlowców jest brak odpowiedniego toru, ponieważ tor Stadionu Miejskiego nie przystosowany jest do zawodów żużlowych - czytamy. Na zakończenie bogatego w wydarzenia roku 1951 do Inowrocławia na towarzyskie zawody przyjechali zawodnicy Gwardii Śrem i rezerwy Unii Leszno. Podczas treningu przed trójmeczem doszło do tragedii. Młody zawodnik z Leszna Franciszek Kutrowski stracił panowanie nad maszyną, wyleciał za bandę i uderzył pechowo głową w drzewo. Umierał w szpitalu. Tor w Inowrocławiu został zamknięty, a tym samym historia "czarnego sportu" w tym mieście. Pozostały wspomnienia i zapisane na mocno dziś pożółkłych stronach starych gazet relacje o wyczynach Chałupczaka, ale też Kwarcińskiego, Białki, Grzybowskiego, Szumskiego, Lisieckiego, Terpiłowskiego czy Ignaczaka. Zatrzymajmy się na zakończenie tych wspomnień przy osobie Mariana Kwarcińskiego. Po likwidacji żużla w Inowrocławiu trafił on na krótko do Leszna, ale w pamięci kibiców pozostał przede wszystkim jako wieloletni zawodnik Startu Gniezno. W składzie tej drużyny jeździł aż do 1971 roku!
Robert Noga