Jest iskierka, że Sullivan jeszcze wróci - rozmowa z Jackiem Gajewskim

Jacek Gajewski uważa, że tegoroczne zmagania w ENEA Ekstralidze będą mieć arcyciekawy przebieg. Wszystko z powodu okresu transferowego, który przyniósł duże zmiany w poszczególnych zespołach.

Jarosław Galewski: Liga startuje z opóźnieniem. Zawodnicy nie mają zbyt wiele jazdy. Czy z tego powodu można spodziewać się niespodzianek?

Jacek Gajewski: W takich sytuacjach trzeba wierzyć w rozsądek żużlowców. Muszą pracować nie tylko emocje, ale także głowa. Tak jest zwłaszcza w Ekstralidze. Myślę, że nawet juniorzy są już na tyle doświadczeni, że umiejętności i rozsądek powinny wziąć górę. Ten rok mamy szczególny. Perturbacje związane z przekładaniem dwóch kolejek i trudności z treningami sprawiły, że było mniej możliwości, by się przygotować. Jeśli spojrzymy jednak na ten tydzień, to każdy wykorzystał wszystko z nawiązką. Z uwagą śledziłem SportoweFakty.pl i intensywność meczów sparingowych i imprez towarzyskich była naprawdę duża. Wydaje mi się, że każdy, kto w niedzielę wsiądzie na motocykl, miał możliwość potrenowania i sprawdzenia sprzętu. Nie spodziewam się w związku z tym dramatycznych sytuacji.

Sezon zapowiada się bardzo ciekawie. Potencjał wielu drużyn jest zbliżony. Głównymi faworytami w ocenach ekspertów są Toruń i Zielona Góra. Czy taki finał rzeczywiście może mieć miejsce?

- Ten sezon zapowiada się nawet nie jako ciekawy, ale arcyciekawy. Z dziesięciu drużyn optymalne składy siódemki ekip mieszczą się w przedziale 39-41, jeśli chodzi o KSM. To zapowiada bardzo interesujące i wyrównane rozgrywki. Bardzo mocno determinować rozgrywki będzie niestety decyzja o tym, że trzy drużyny spadają z Ekstraligi. Nie uważam jej osobiście za rozsądną. Toruń i Zielona Góra na pewno są faworytami, ale nie szedłbym aż tak daleko, że to właśnie te drużyny na pewno wystąpią w wielkim finale. Dużą rolę odgrywają niestety kontuzje. Jedna może sprawić, że wartość drużyny diametralnie się zmieni. W tegorocznych rozgrywkach można łatwo wylądować na dole z tego powodu. Grono drużyn, które będą walczyć o medale i tytuł, jest szersze. Solidną firmą jest cały Tarnów. Częstochowa w meczach sparingowych pokazała, że jedzie, a dużą niespodzianką jest na razie postawa ich juniorów. Na dobry wynik stać Bydgoszcz. To zespół, który tworzył się w pośpiechu, ale ostatecznie udało się zbudować dobry, fajny i solidny zespół. Mają też coś, co w Polsce nie jest zawsze dostrzegane, a więc ciekawy skład juniorski. Młodzi zawodnicy mogą dostarczać naprawdę sporo punktów. Spore ambicje ma Rzeszów, który chce walczyć o medal. Czeka nas wiele emocji.

A jak dużą stratą dla Unibaksu Toruń jest brak Ryana Sullivana?

- To jest osłabienie. Rozmawiamy o zawodniku, który przed rozpoczęciem sezonu był numerem dwa lub trzy. Dostarczał Unibaksowi bardzo wiele punktów, zapewnił tej drużynie medal w ubiegłym roku. Na swoim torze punktował bardzo solidnie i nieprzypadkowo nazywano go królem MotoAreny. W Toruniu było go naprawdę ciężko pokonać. W swojej normalnej dyspozycji dawał też zespołowi sporo na wyjeździe. To nie jest strata żużlowca, który był numerem cztery czy pięć. Teraz czytam, że z jednej strony to dobrze, bo nie będzie rywalizacji i atmosfera się oczyści. Niedawno jednak było trochę emocji, bo Darcy Ward miał upadek w Anglii i dobrze, że nie uległ ciężkiej kontuzji. Na szczęście w niedzielę pojedzie. Taki sam problem mają jednak wszystkie kluby. Składy są budowane na styk z różnych powodów, zarówno finansowych i kadrowych. Lista zawodników jest jednak bardzo mocno ograniczona. Nikogo nie stać, żeby mieć na ławce żużlowca z KSM 7,0 czy 8,0. W przypadku losowych strat, będzie brakowało żużlowca, który mógłby wejść do składu i solidnie punktować. Ryan byłby na pewno jednym z liderów tej drużyny.

Zasługi dla Torunia Ryan Sullivan ma rzeczywiście duże. Dziwi pana styl i atmosfera, w jakiej rozstały się obie strony? Czy takie postępowanie pasuje panu do samego Australijczyka, którego zna pan przecież bardzo dobrze?

- Trudno mi to oceniać, ale cała sytuacja jest dziwna. Kiedyś rzeczywiście współpracowaliśmy, ale ostatnio nie miałem okazji, żeby z nim spokojnie porozmawiać. Znałem go jednak i cała ta sytuacja mi do niego nie pasuje. Uważam, że nie w takim stylu i nie w taki sposób powinien odchodzić, o ile jest to rzeczywiście koniec kariery. Był zbyt dobrym żużlowcem i zbyt wiele dał drużynie, żeby teraz tak kończyć. Jeśli to naprawdę koniec, to jestem zdziwiony.

Pojawiają się opinie, że to wcale nie musi być koniec startów Ryana Sullivana na żużlowych torach.

- Tli się jeszcze iskierka, że rzeczywiście wsiądzie na motocykl. Oficjalnie podany powód to kontuzja. Ona na dzień dzisiejszy uniemożliwia jazdę. Nie sądzę jednak, że ten uraz jest na tyle poważny, by całkowicie przekreślić dalsze ściganie. Myślę, że Ryan za dwa, trzy miesiące, a nawet wcześniej mógłby wrócić do jazdy. Wielka szkoda, że tak to wyszło, bo to duża strata dla żużla. Niewielu jest zawodników tak skutecznych. Odejście Ryana i Crumpa to wielka strata dla sportu. Mam świadomość, że nie ma próżni i ktoś może wskoczyć w to miejsce, ale odeszli zawodnicy, których wartość sportowa była cały czas na bardzo wysokim poziomie. W żużlu tymczasem brakuje gwiazd i indywidualności i odejście takich zawodników tylko to wzmacnia.

Jacek Gajewski uważa, że nie można wykluczyć powrotu Ryana Sullivana do startów na żużlowych torach
Jacek Gajewski uważa, że nie można wykluczyć powrotu Ryana Sullivana do startów na żużlowych torach

[nextpage]Niektórzy twierdzą, że kontuzja była jedynie pretekstem, bo Ryan Sullivan tak naprawdę nie chciał jeździć w Toruniu po wydarzeniach, które miały miejsce przed początkiem tegorocznych rozgrywek na linii klub - zawodnik.

- Wiele mówiło się o temacie ubezpieczeń, ale to przecież nie temat klubu tylko Ekstraligi. Tak jest mimo że niektórzy ludzie jak Krzysztof Cegielski przypisują sobie to, że tych ubezpieczeń nie ma od początku tego sezonu. Najwięcej pogardy za ubezpieczenia zebrał właśnie Ryan, bo najgłośniej o tym mówił i protestował.

Ubezpieczenie na obecnych zasadach było rzeczywiście bardzo złym pomysłem?

- To był pomysł absurdalny. Nie może być tak, że całość ryzyka ponosi zawodnik, a korzyści w trudnej sytuacji odnoszą dwie strony, a więc zawodnik i klub. Ryzyko powinno rozkładać się równomiernie. Kosztów takie przedsięwzięcia nie może ponosić tylko jedna strona.

Ale klub ponosi ryzyko, wypłacając zawodnikowi środki na przygotowanie sezonu. Nie jest tak, że to zawodnik powinien ubezpieczyć usługę, której może nie wykonać ze względu na ewentualną kontuzję?

- To jest zwłaszcza chore w momencie, kiedy ktoś decyduje, że w regulaminie przynależności klubowej lub w kontraktach znajdują się przepisy mówiące, że klub może potrącić zawodnikowi pięć procent z każdej nieobecności już z uzyskanych zarobków. Rozumie pan to? Jechałem w meczu, wykonałem swoją pracę, odniosłem kontuzję i muszę oddać pieniądze. Wyobraża pan sobie, że w jakiejkolwiek firmie pracowni choruje, a pracodawca potrąca mu z wynagrodzenia?

Sama idea obowiązkowych ubezpieczeń jest dla pana słuszna?

- Nie, ponieważ zawodnicy powinni decydować o tym dobrowolnie. Rozumiem zamysł, że są kontakty, na mocy których zawodnicy bez względu na wynik w sezonie w sezonie mają już określone z góry zarobki. Takich kontraktów jest jednak zaledwie kilka w Ekstralidze. W większości przypadków jest inaczej. Pamiętam czasy, kiedy ja byłem przy żużlu, a byłem dłużej niż panowie z Ekstraligi. Kontakty, które ja starałem się negocjować, bazowały na tym, ile zawodnik zdobywał punktów. Jeśli jednak znajduje się w Polsce ktoś, kto ulega emocjom i podpisuje kontrakt oderwany od rzeczywistości na zasadzie hulaj dusza piekła nie ma, to niech ponosi konsekwencje. Nie można jednak karać zawodnika za to, że zdobył 15 punktów, a później mu część pieniędzy za tę zdobycz zabierać.

Dopracowanie tematu ubezpieczeń to jedno z wyzwań dla Ekstraligi na ten rok. Jakie inne wyzwania stoją pana zdaniem przed Wojciechem Stępniewskim?

- Szykuje się trudny sezon ze względu na to, że spadają trzy drużyny. Uważam, że z tego powodu powstanie wiele złych emocji. Teraz krążą one wokół tematu transmisji telewizyjnych. Było związane z tym duże ryzyko. Ono dotyczyło przede wszystkim łączenia się Canal + i platformy N. Teraz kibice nie do końca znają warunki, na których to wszystko ma się odbywać. Umowa została podpisana z podmiotem, który jest w trakcie przebudowy. Widać, że jest wiele problemów i wątpliwości, co, gdzie i za jakie pieniądze będziemy oglądać. Wierzę jednak, że to co, zobaczymy na ekranach, będzie znacznie wyższej jakości niż to, co serwowało nam TVP Sport. Jakość i sposób realizacji to jedno, ale przede wszystkim to musi być produkt dostępny. Teraz wiemy, że ma być to 39 zł. Zauważam jednak, że zarówno temat NC+ jak i ubezpieczeń rodził się w wielkich bólach. To wszystko nie było od początku ustalone i coś zaczynało się dziać, gdy był jakiś krzyk lub protest. Przecież pierwszy projekt obowiązkowych ubezpieczeń był zupełnie inny od tego, co udało się wywalczyć po kilku tygodniach. Całe szczęście, że to jednak przepadło. Różnice po kilku tygodniach dotyczące stawek sięgały jednak 30 czy 40 proc. Z NC+ też tak to wygląda. Wszystko się zmienia i dzieje się to dopiero pod presją opinii publicznej. Mam cały czas nadzieję, że to będzie produkt lepszej jakości. Szkoda byłoby jednak utracić wielu kibiców ze względów finansowych czy z braku dostępu w jakiejś kablówce nowej platformy. Zachowanie obecnych konsumentów, którzy oglądali żużel co niedzielę, to istotny temat.

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Jacek Gajewski spodziewa się, że zmagania w ENEA Ekstralidze będą mieć w tym roku arcyciekawy przebieg
Jacek Gajewski spodziewa się, że zmagania w ENEA Ekstralidze będą mieć w tym roku arcyciekawy przebieg
Źródło artykułu: