Maciej Kmiecik: Na inaugurację sezonu byliście bliscy sprawienia nie tylko niespodzianki, ale nawet sensacji w Częstochowie. Jak przyjęliście tę nikłą porażkę z Dospelem Włókniarzem? Jako dobry prognostyk na przyszłość czy jednak czujecie duży niedosyt, bo zwycięstwo było tak blisko?
Jarosław Deresiński: Po cichu pewnie każdy z nas liczył, że będzie jeszcze lepiej niż było. Oczywiście, że jesteśmy zadowoleni z tego wyniku, bo przed spotkaniem wszyscy skazywali nas na dotkliwą porażkę. Czternasty wyścig meczu w Częstochowie będzie pewnie śnił nam się po nocach. Piętnasty bieg był już tylko konsekwencją, tego co się stało we wcześniejszym. Analizowaliśmy tę sytuację wielokrotnie. Pewnie robili to także kibice. Doszliśmy do wniosku, że sędzia postąpił słusznie. Mieliśmy po prostu ogromnego pecha.
W niedzielę czeka was kolejny ciężki mecz u następnego kandydata nie tylko do medali, ale także do tytułu mistrzowskiego. Postawicie się również Stelmetowi Falubazowi Zielona Góra?
- Wiemy, że z Enea Ekstraligi w tym sezonie spadają trzy zespoły, więc każdy nawet najmniejszy punkt na obojętnie jakim torze, będzie miał ogromne znaczenie. Może on bowiem decydować o bonusie, a one z kolei mogą mieć duży wpływ na miejsce w tabeli. Na każdym torze będziemy walczyć. Także w Zielonej Górze nie zamierzamy łatwo oddać pola. Zdajemy sobie sprawę, jak trudny to przeciwnik i w jakiej świetnej formie są żużlowcy tej drużyny. Będziemy jednak walczyć o każdy punkt.
Celem bydgoskiej drużyny jest utrzymanie w Enea Ekstralidze czy może coś więcej?
- Naszym celem jest środek tabeli. Uważam, że zespół, który udało nam się zbudować w Bydgoszczy stać na takie miejsce. Oczywiście, jeśli nic się nie wydarzy - w sensie kontuzji czy innych pechowych zdarzeń - nasza drużyna ma prawo marzyć o play-offach.
Biorąc jednak po uwagę, jak późno zbudowaliście skład i jak to wszystko wyglądało, to rzeczywiście ambitne plany…
- Ruch transferowy tej zimy był we wszystkich klubach ogromny. Uczymy się na nowo składów poszczególnych drużyn. O wieloletnich przyzwyczajeniach i przynależności zawodników do konkretnych klubów musimy zapomnieć. Również nasz zespół został z konieczności mocno przebudowany. Zaczynając od Grega Hancocka, którego doświadczenie i spokój oraz to co wnosi do drużyny jest bardzo ważne, poprzez Hansa Andersena, który udowadnia, że dobre występy w Anglii mogą się przekładać także na postawę w polskiej lidze, to wszystko pokazuje, że nie jesteśmy tacy słabi, jak to nas niektórzy widzieli.
Z "pięknych" porażek, tak jak w Częstochowie punktów jednak nie ma. Może być to jedynie dobry punkt wyjścia do walki o bonus w rundzie rewanżowej…
- Na początku sezonu brakowało nam jeszcze trochę objeżdżenia. Do Częstochowy pojechaliśmy po rozegraniu praktycznie jednego sparingu. Wszyscy muszą się jeszcze rozjeździć. Wierzę, że z każdym meczem będzie już tylko lepiej.
Wracając jeszcze do Hansa Andersena. Pana zdaniem, może to być taki "języczek u wagi", przechylający mecze na waszą stronę? To przecież zawodnik niechciany w wielu klubach.
- Hans Andersen to zawodnik, któremu już parę razy mówiono, że to ostatnia szansa na odrodzenie, a on zaprzecza tej teorii. Nie ukrywam, że wiążąc się z tym zawodnikiem, liczyliśmy, że pokaże on swój potencjał. Moim zdaniem Duńczyk ma spore możliwości, które nie zawsze były wykorzystywane, chociażby przez to, że borykał się z drobnymi kontuzjami, a nie odpuszczał, tylko jeździł z niezaleczonymi urazami. Mam nadzieję, że cały sezon 2013 będzie dla Hansa Andersena taki jak początek tych rozgrywek.
Po pierwszym meczu można dojść do wniosku, że trochę nie zapunktowali wam tak jak oczekiwaliście Polacy…
- Zgadza się. Zarówno Robert Kościecha jak i Krzysztof Buczkowski to żużlowcy, których stać na lepszą jazdę. Oni jednak mało jeździli przed sezonem. Nawet, kiedy pojechali na południe Europy, to trafili na takie warunki atmosferyczne, że nie dało się dobrze potrenować. Wierzę, że rozjeżdżą się oni i będą znacznie skuteczniejsi niż w Częstochowie.
Bolało was mocno serce, kiedy Emil Sajfutdinow - mówiąc kolokwialnie - "lał" was w Częstochowie, będąc katem dla swojej byłej drużyny?
- Wszyscy Emila darzymy ogromną sympatią, bo przecież wiele lat jeździł w Bydgoszczy. Ze smutkiem rozstaliśmy się z nim. Nie wiadomo, jak w przyszłości potoczą się losy Rosjanina. Może jeszcze kiedyś wszyscy spotkamy się ponownie w Bydgoszczy. Nie ulega wątpliwości, że Emil Sajfutdinow był ojcem zwycięstwa Włókniarza w Częstochowie. Doskonale czuje się na tamtejszym torze i walnie przyczynił się do tego, że akurat my tam przegraliśmy. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo lubię i szanuję Emila. W meczu w Częstochowie był on doskonały.
Enea Ekstraliga już po pierwszej kolejce pokazała, że papierowe rozważania mogą wziąć w łeb, a rzeczywistość na torze jest zupełnie inna niż teoretyzowanie na podstawie składów poszczególnych drużyn. Może jeszcze nie sypnęło sensacjami, ale w kilku meczach przynajmniej zanosiło się na niespodzianki. Podziela pan opinię, że sezon 2013 może być jednym z ciekawszych z ostatnich lat?
- Tak jak mówiliśmy na początku naszej rozmowy, walczyć trzeba o każdy biegowy punkt, bo w konsekwencji może on oznaczać bonus, który da utrzymanie w Enea Ekstralidze lub miejsce w play-off. Nigdzie nie można odpuścić. Nawet prowadząc wysoko, trzeba myśleć o wyniku także w kontekście rewanżu. Rzeczywiście już na inaugurację było ciekawie. W Toruniu wrocławski zespół bardzo mocno postawił się Unibaksowi. W Gorzowie wygrała PGE Marma Rzeszów. My byliśmy bliscy zwycięstwa w Częstochowie. Będzie naprawdę bardzo ciekawie.
Rozmawiamy przy okazji Grand Prix w Bydgoszczy, które wraca do miasta nad Brdą po dwóch latach przerwy. To już 15 turniej w historii, a dla pana pierwszy, w którym uczestniczy pan jako prezes klubu. Jak duże to wyzwanie organizacyjne?
- W przeszłości organizowałem już wielkie imprezy, ale nie żużlowe. Muszę przyznać, że Grand Prix to ogromne wyzwanie. Przygotowania do niego trwały praktycznie od grudnia ubiegłego roku. Jest to więc kilka miesięcy przygotowań, a na pewno przedłużająca się zima nie pomagała nam w tych pracach. Nie mogliśmy wykonać wielu prac na obiekcie, ale zdążyliśmy ze wszystkim. Bardzo zależało nam, aby kibice przychodzący na stadion zobaczyli gastronomię w nowym wydaniu. Na stadion wróciło piwo. Wykonaliśmy również wiele prac związanych z infrastrukturą obiektu. Wymieniliśmy bandy pneumatyczne, a także bandy na prostych. Wykonaliśmy ogrom pracy, którą widać na stadionie, ale przygotowanie turnieju to także dziesiątki czy setki godzin spędzonych na zadaniach, które są niezbędne do zrobienia, a niekoniecznie kibic jest je w stanie dostrzec.
Organizacja Grand Prix to duży zastrzyk finansowy dla klubu?
- Grand Prix zawsze - jeśli kibice dopiszą - przynosi klubowi przychód. Na pewno my też na tym przedsięwzięciu zarobimy. Zobaczymy, ile, bo to dopiero okaże się po zawodach. (rozmowę przeprowadzono na dwie godziny przed rozpoczęciem Grand Prix Europy w Bydgoszczy - przyp.mk).