Musimy okrzepnąć w tym elitarnym gronie - rozmowa z Arkadiuszem Rusieckim, prezesem Lechmy Startu Gniezno

Trzy porażki i jedna wygrana - taki jest bilans Lechma Startu po kwietniowych zmaganiach w Enea Ekstralidze. Arkadiusz Rusiecki wierzy, że czerwono-czarni "namieszają" jeszcze w rozgrywkach.

Szymon Kaczmarek
Szymon Kaczmarek

Wojciech Prusakiewicz: Za nami cztery mecze w wykonaniu zawodników Lechma Startu Gniezno. Bilans nie jest korzystny - jedno zwycięstwo i trzy porażki. O ile "falstart" z Zieloną Górą na własnym torze można jeszcze przeboleć, o tyle przegraną z Rzeszowem, również u siebie, już nie, zwłaszcza że do zwycięstwa gnieźnian zabrakło niewiele. Zgodzi się pan ze mną?

Arkadiusz Rusiecki: Generalnie się zgodzę. Bolą nas zwłaszcza te dwie porażki, w których byliśmy bardzo blisko zwycięstw. Ale z drugiej strony - spodziewaliśmy się, może w przeciwieństwie do naszego otoczenia, że będzie w tym roku piekielnie trudno o punkty meczowe z każdym z rywali. Staraliśmy się przygotować na stres, presję i "frycowe". Podkreślałem przez całą zimę, że nie będzie łatwo i że znamy swoje miejsce w szeregu. Niektórym być może trudno się z tym pogodzić, że nie wygrywamy w Lesznie czy z Rzeszowem, ale choć to banalnie brzmi, powiem: to jest ekstraliga! Takie mecze to w tej lidze chleb powszedni. Trzeba to zaakceptować i harować dalej.

W meczu z Wrocławiem "pojechała" cała nasza drużyna; aż czterech zawodników zdobyło po dziesięć punktów. Tymczasem w Lesznie zawiódł Sebastian Ułamek wespół z Bjarne Pedersenem. Duńczyk słabo wypadł w starciu z Rzeszowem, podobnie zresztą jak Piotr Świderski, który z kolei bardzo dobrze spisał się na torze w Lesznie. Gdzie, według pana, jest przyczyna takiej, a nie innej dyspozycji tychże żużlowców?

- Mamy w drużynie zawodników wybitnych, jak Zagar czy Lindbaeck, ale mamy także tych, których potknięcia były przewidywalne. Dlatego staraliśmy się stworzyć w zespole alternatywę, aby wtedy, gdy dane ogniwo zawodzi, móc stosować zastępstwa. Wymagamy od zawodników bardzo wiele, czasem, jak się okazuje w niektórych meczach, chyba zbyt wiele. Nie ma sensu więc popadać w skrajny pesymizm, tylko trzeba dać zawodnikowi odpocząć od polskiej ligi i pozwolić pracować. Tak będziemy czynić z Bjarne, z Piotrem i z każdym, kto nie sprosta oczekiwaniom. Nie oznacza to, że żegnamy się z którymś z zawodników czy odsuwamy go trwale od drużyny. Po prostu musimy rotować nazwiskami, aby zespół był ciągle zmotywowany. Pyta mnie pan o przyczyny, to powiem wprost. Ciągle wykonaliśmy za mało pracy lub nie przyłożyliśmy się do niej odpowiednio. Jeśli ktoś twierdzi inaczej i szuka przyczyn gdzieś indziej, nie wiem, w sprzęcie, w torze, w trenerze, oznacza, że się poddaje i nie nadaje się do ekstraligi. Ja wolę myśleć o moich zawodnikach jak o profesjonalistach, którzy miewają słabsze występy po prostu dlatego, że nie przygotowali się do poszczególnych spotkań tak, jak powinni. Nikogo nie skreślamy, ale też nikogo nie będziemy głaskać po główce w nieskończoność i udawać, że nic się nie dzieje.

Zdecydowanie żadnych pretensji nie powinniśmy mieć do Mateja Zagara, który wyrasta nam na lidera drużyny. Przed sezonem można było mieć uzasadnione obawy co do transferu tego zawodnika. Owszem, zaliczył świetny zeszłoroczny sezon, ale nigdy wcześniej nie startował na gnieźnieńskim torze. Tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła odmienna i Słoweniec spisuje się nienagannie.

- Powiedziałem już, że to wybitny zawodnik. Kontraktując go, nie mieliśmy żadnych obaw. Tacy zawodnicy "czytają" tor bardzo szybko i fakt, że Matej nie startował nigdy wcześniej w Gnieźnie, nie miało praktycznie żadnego znaczenia. Antonio Lindbaeck, gdy przychodził do Startu, też nie miał pojęcia, jak się w Gnieźnie jeździ. To są zawodowcy. Można na nich zawsze polegać. Im, oczywiście, też się będą zdarzać wpadki, bo zdarzają się one Gollobowi, Hancockowi czy Hampelowi, ale poniżej pewnego poziomu na pewno nie zejdą, bo to takim jeźdźcom po prostu nie przystoi. Zagar jest naszą gwiazdą i naszym liderem. I całe szczęście, że tak jest, bo cała reszta zespołu ma kogo gonić, kogo podpatrywać i od kogo się uczyć. Matej bez większego wysiłku utrzyma się w tym sezonie w cyklu Grand Prix, a to mówi samo za siebie. To z pewnością aktualnie Top 8, może nawet Top 6 na świecie. Cieszmy się zatem, że wozi nasz plastron na piersiach!

Wróćmy jeszcze na chwilę do pojedynku z PGE Marmą Rzeszów. Po nim czerwono-czarni zajmują siódme miejsce w ligowej tabeli. Sytuacja, przyzna pan, mało ciekawa w kontekście utrzymania, jednakże nie należy zapominać, że przed nami jeszcze sporo meczów, a reakcje niektórych kibiców w Internecie już są takie, jak mielibyśmy walczyć o medale Drużynowego Mistrza Polski. Nie taki był cel przed sezonem, prawda?

- Wie pan, akurat sytuacja w tabeli jest niezła. Celem drużyny było minimum miejsce numer siedem. Wprawdzie, podobnie jak kibiców, tak i nas strasznie rozczarowały porażki, zwłaszcza ta z Rzeszowem, ale powtarzam: to się na tym poziomie zdarza, bo tak silna jest liga. Wiem, bo czuję to na każdym kroku, że nie wszyscy nasi kibice mogą się z tym pogodzić. Zupełnie, jakbyśmy byli w roli faworyta ligi, a nie beniaminka. Powiem więcej. Zimą, niemal na każdym kroku, choćby w sklepie spożywczym, w kolejce po bułki, wielu ludzi, zagadując, gratulowało składu i zacierało ręce na emocjonujący sezon. Dzisiaj, mimo sporych emocji w meczach i podjętej walki, spora część ludzi w tej samej kolejce po bułki grozi palcem i mówi: "spaliście całą zimę", "to wasza wina, że mamy taki słaby skład". Łaska kibiców jeździ na pstrym koniu, ale trzeba patrzeć na naszą sytuację trzeźwym wzrokiem. Robimy wszystko, aby nie być "chłopcem do bicia" i "mięsem armatnim". Taki jest nasz cel. Jeśli przegrywamy mecze z mocarzami ligi, to nie dlatego, że oddajemy im zwycięstwa, tylko dlatego, że najnormalniej w świecie czasami jesteśmy słabsi. Musimy okrzepnąć w tym elitarnym gronie, aby się w nim liczyć. Swoje w kącie musimy odstać, co nie oznacza, że będziemy tam siedzieć cicho, nadstawiając policzki. Walczymy i będziemy walczyć, bo chcemy utrzymać się w tej lidze. To w bieżącym sezonie będzie trudniejsze niż kiedykolwiek, ale chcemy tego i wierzymy w to.

Jedną z najbardziej nurtujących kibiców kwestii jest tor Stadionu Miejskiego przy Wrzesińskiej. Narzekają oni, że w Gnieźnie mamy do czynienia z "betonem", i taki stan rzeczy im nie odpowiada. Nie szczędzą przy tym słów krytyki w kierunku trenera Kędziory…

- Tor ma odpowiadać przede wszystkim zawodnikom, bo to oni na nim jeżdżą i dla nich jest przygotowywany. Pytania o tor wracają w Gnieźnie jak bumerang, bo to zawsze dyżurny temat. Jak nie wychodzi, to słychać: "tor był do bani". Jak wyjdzie, słychać: "tor mógłby być jeszcze lepszy". Słyszymy to od lat, i to bez względu na to, kto jest trenerem. Na temat torów wszyscy znamy się tak dobrze jak na medycynie, polityce i piłce nożnej. Na każdym kroku słyszymy uwagi, że albo się kurzy, albo robią się dziury, albo polewaczka nierówno leje, albo za mało nawierzchni dowieźliśmy, albo nie o tej porze roku co potrzeba. Tego nie da się już komentować. Nauczyliśmy się z tą krytyką żyć, bo jest ona wpisana w naszą pracę. Jeśli chodzi o trenera, to bez względu na to, czy nazywa się Kędziora, Malinowski, czy Kowalski, to w naszym klubie haruje od piątej rano do późnego wieczora. Godzinami rozmawia z zawodnikami, ustalając szczegóły przygotowania toru, plany treningowe, sposób przygotowania sprzętu. Zarabia miesięcznie tyle, ile kasuje za punkt pierwszy z brzegu zawodnik naszej drużyny. Mimo to nie potrzebuje dodatkowej motywacji, bo samo pragnienie zwyciężania jest najważniejsze! Oczywiście, trener nie jest cudotwórcą i popełnia błędy. Popełniam je także ja i każdy z ludzi pracujących dla Startu. Ale każdy z nas chce się na nich uczyć, aby eliminować je w przyszłości. Nie ukrywam, że po pierwszych dwóch meczach chcieliśmy i mogliśmy położyć kibicom głowę trenera na tacy i powiedzieć: "widzicie, robimy coś, znaleźliśmy winnego". Ale my ciągle budujemy ten zespół. Z każdym dniem pracujemy na to, aby był mocniejszy, aby się rozumiał, aby działał sprawniej. Sportowo i mentalnie. Po dwóch, trzech - czy nawet dzisiaj - czterech meczach można, oczywiście, zburzyć tę budowlę, aby zacząć jeszcze raz. Tylko trzeba mieć alternatywę, lepszą wizję; autorytet, wokół którego będzie można rozpocząć budowę od nowa, nie marnując przy tym tego, co dotąd udało się stworzyć. Postanowiliśmy więc walczyć dalej w tym gronie, które się coraz lepiej zna i rozumie. Nie wiem, czy to najlepsze rozwiązanie z możliwych, bo nie przewiduję przyszłości, ale w momencie, w którym dzisiaj jesteśmy, chcemy współpracować, aby było lepiej.

Niedawno w wywiadzie dla jednego z portali internetowych stwierdził pan, że klub jest zmęczony ciągłymi męskimi rozmowami z zawodnikami i że – pozwolę sobie zacytować: "trzeba kopnąć w dupsko i szukać zmienników'. W awizowanym składzie na mecz do Gorzowa nie znalazł się Bjarne Pedersen. Czy jest szansa, że na gorzowskim "owalu" zobaczymy Davey'a Watta? Wydaje się, że po długim rozbracie z motocyklem może on nie być jeszcze gotów do rywalizacji na takim poziomie…

- Jest duża szansa, aby Davey pojechał w Gorzowie. Na treningach w tym tygodniu prezentował się dobrze. Najważniejsze, że nie odczuwał zbytnio bólu nadgarstka. Był szybki i zadowolony ze swoich motocykli. Dobrze to rokuje ewentualnie na niedzielę. W Gorzowie pojedziemy bez kapitana drużyny. Musimy dać mu czas na spokojną pracę. Czekamy, aż ustabilizuje dyspozycję sprzętową, bo to raczej w tym upatrujemy jego słabszą postawę w ostatnich meczach.

Drużyna Stali Gorzów - naszego najbliższego rywala ligowego - sprawiła sporego kalibru niespodziankę, wygrywając w Tarnowie, podczas gdy dzień wcześniej przegrała u siebie z ekipą z Leszna. Przed sezonem wielu upatrywało podopiecznych Piotra Palucha jako głównego kandydata do spadku, obok Gniezna i Wrocławia. Tymczasem gorzowianie pokazali, że, będąc nawet postrzeganym w takiej roli, na obcych torach można coś niespodziewanie ugrać. Mimo wszystko Start zaprezentował się dobrze w Lesznie, przed wami kolejny wyjazdowy pojedynek. Macie na koncie już dwie porażki u siebie, nie jest więc tajemnicą, że trzeba zacząć szukać punktów na wyjazdach, bo w końcowym rozrachunku może zdarzyć się tak, że będzie ich brakować…

- Trzeba szukać punktów wszędzie - na swoim torze, jak i w potyczkach wyjazdowych. Solidnie przygotowywaliśmy się do tej w Gorzowie. Mam nadzieję, że przyniesie to efekt. Wierzymy w to, bo nadal wierzymy w swój zespół. Mecz w Lesznie pokazał, iż ta wiara nie jest bezpodstawna. Gdybyśmy wówczas potrafili wyeliminować błędy, to tamten pojedynek mógł być od początku do końca "na styku". To jednak już historia i nie ma sensu nią żyć. Przeanalizowaliśmy nasze wszystkie spotkania dość wnikliwie. Faworytem niedzielnego starcia są gospodarze, ale my bardzo potrzebujemy punktów i dobrych meczów…

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×