Maciej Kmiecik: Rozmawiamy po treningu w Ostrowie Wielkopolskim. Na torze, na którym się wychowałeś próbujesz odnaleźć formę?
Tomasz Jędrzejak: Czasami wraca się do swojego toru, na którym się wychowało. Tak naprawdę jednak korzystamy z gościnności ostrowskiego klubu. Trenowała prawie cała moja drużyna, głównie Polacy. Nasz stadion jest zamknięty na inną imprezę i nie mieliśmy gdzie pojeździć, stąd też przyjechaliśmy do Ostrowa. A wracając do szukania formy, staram się cały czas robić wszystko, by poprawić swoją jazdę. Jak widać moje obecne wyniki są słabe. Zdarzają się niezłe mecze, ale ostatnio przytrafiła mi się seria słabszych występów. Ten sezon nie wygląda tak kolorowo, jak zakładałem. Sezon przygotowawczy miałem zaburzony i tak naprawdę ciężko mi wrócić do optymalnej formy.
No właśnie, nie wszyscy kibice bowiem wiedzą, że tak naprawdę na zgrupowaniu kadry w Zakopanem nabawiłeś się kontuzji, która mogła cię wyeliminować na dłużej z jazdy. Na ile ten uraz kolana zakłócił przygotowania do sezonu?
- Bardzo, ale to bardzo miał wpływ na moje przygotowania. Zamiast być na finiszu treningów, przechodziłem przez ponad miesiąc rehabilitację. Organizmu nie da się oszukać. Udało się wrócić na początek sezonu, ale kluczowy moment przygotowań został mocno zakłócony. Wsiadłem na motocykl zaraz po kontuzji, ale to nie jest to, czego oczekuję od siebie.
Pewnie słabsza postawa wpływa także na twoją psychikę. Jako mistrza Polski boli cię zapewne fakt, że nie jesteś tak skuteczny jak w poprzednim sezonie?
- Oczywiście. Kilka ostatnich meczów można było wygrać, ale zabrakło moich punktów. Jestem tego świadomy, że nie jeżdżę tak, jak wszyscy ode mnie oczekują, jak ja sam od siebie wymagam. Robię wszystko, żeby poprawić swoją jazdę. Tak jak wspomniałem wcześniej, nie jest to wszystko tak fajnie, jak to mogłoby z boku wyglądać. Kontuzja namieszała mi mocno. Myślałem, że szybciej się z tym uporam. Widać, że nie jestem taki pewny siebie, jak w poprzednich sezonach. Czasami zdarzają mi się takie słabe występy, jak chociażby w Rzeszowie.
Słabsza forma to tylko efekt zakłóconych przygotowań przez kontuzję, czy też może wróciło to, co kiedyś było twoim mankamentem, czyli sinusoida - jeden, dwa dobre sezony i kolejne słabsze w wykonaniu "Ogóra"?
- Nie, absolutnie tak nie jest. Myślę, że wahania formy mam już za sobą. Wiadomo, że ciężko będzie zdobywać po kilkanaście punktów w każdym meczu, ale już ostatnie sezony pokazały, że potrafię jechać równo i coraz lepiej. Ten sezon miał być jeszcze lepszy od poprzedniego. Na razie nie jest tak, jak zakładałem.
Pamiętam, że jak rozmawialiśmy zimą mówiłeś m.in. o treningach na motocrossie przed sezonem. To wszystko legło w gruzach na skutek kontuzji odniesionej na stoku narciarskim...
- Naprawdę, to miało ogromny wpływ. Przed zeszłym sezonem trenowałem nieco inaczej. Byłem lepiej przygotowany pod każdym względem. Czułem to na torze. Przed startem tych rozgrywek zamiast m.in. pojeździć na crossie, leżałem w łóżku i rehabilitowałem się. Nie mogłem wykonywać pewnych ćwiczeń. Ponad miesiąc czasu zamiast trenować w hali czy na motocyklu, jeździłem po lekarzach i przechodziłem rehabilitację. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Myślałem, że to będzie łatwiejsze. Widzę jednak, że w pewnych sytuacjach na torze nie czuję się tak pewny, jak kiedyś. Nie wjadę tam, gdzie rok temu wjeżdżałem. Kiedy już się wyleczyłem wsiadłem na motocykl i pojechałem na ligę praktycznie bez treningu. Na początku nie było jeszcze źle, choć ja już wówczas czułem, że to nie jest to, co w zeszłym sezonie.
A sprzęt spisuje się tak jak powinien? W Rzeszowie rywale na dystansie mijali cię jak chcieli...
- Myślę, że o słabszych wynikach decyduje przede wszystkim moja dyspozycja. Może tak to wyglądało w Rzeszowie, że byłem wolny, ale wynikało to z tego, że źle jechałem. Nie zwalam winy na sprzęt. Biorę to na siebie, bo czuję, że to nie jest jeszcze to, co powinno.
Wspomniałeś, że drużynie brakuje twoich punktów, ale wbrew opiniom wielu osób, wcale nie jesteście chłopcami do bicia. Jak ocenisz dotychczasowe występy Betardu Sparty Wrocław?
- Jesteśmy w grze i jeśli tylko ja doskoczę do chłopaków, będzie całkiem ciekawie. W życiowej formie jest Tai Woffinden. Będziemy walczyć do samego końca. Na pewno nie jesteśmy na straconej pozycji. My wiemy, o co jedziemy w tym sezonie. Każdy musi zapierniczać, a wtedy będzie ciekawie.
Jak ocenisz to co dotychczas dzieje się w Enea Ekstralidze?
- Jest bardzo ciekawie. Każdy może wygrać z każdym. Szkoda, że muszą spaść aż trzy zespoły. Moim zdaniem nie jest to korzystne. Jak widać mecze są naprawdę bardzo fajne w tym sezonie. Powinno dalej jeździć 10 drużyn w Enea Ekstralidze. To jednak tylko moje prywatne zdanie.
Jak długo Wrocław będzie twierdzą nie do zdobycia?
- Mam nadzieję, że do końca sezonu. Jesteśmy specjalistami od dramatycznych meczów, ale to chyba dobrze dla kibiców.
Aktualnie rozgrywane są ćwierćfinały IMP, ale ty nie musisz jako mistrz Polski przejmować się kwalifikacjami. W myśl nowego regulaminu masz miejsce w finale, który póki co nie wiadomo, kiedy się odbędzie.
- Na razie zupełnie nie zaprzątam sobie głowy finałem IMP. Cieszę się, że nie muszę jechać w tych "ćwiartkach", bo pewnie bym odpadł. Oczywiście żartuję, ale nie ukrywam, że nigdy nie lubiłem ćwierćfinałów. Na razie skupiam się na tym, by wrócić do formy i dołączyć do drużyny na wysokim poziomie. Jest mało czasu na jakiekolwiek poprawki. Mecz goni mecz i nie ma kiedy spokojnie potrenować, choć czasami nie można też przesadzić z przemęczeniem. Być może coś takiego miało miejsce w Rzeszowie. Naprawdę, chcę bardzo wrócić do formy. Trenuję, ćwiczę, biegam, ale trzeba przyhamować i skumulować energię na mecz. Tam mi tej energii zabrakło. Wszystko trzeba robić z głową.
W niedzielę czeka was mecz w Lesznie, gdzie nie będziecie faworytem, ale po dotychczasowych meczach można być pewnym, że postawicie się "Bykom".
- Na pewno pojedziemy do Leszna powalczyć. Wierzę, że w końcu pojadę tam dobry mecz. Reszta chłopaków jest w formie, więc zapowiada się ciekawy pojedynek.