Michał Koroście: Stawiam tezę, że cieszymy się, jak na razie, najciekawszym sezonem od 20 lat. Co pan na to?
Czesław Czernicki: Być może najciekawszym w historii i moim zdaniem mają na to wpływ 3 czynniki. Po pierwsze KSM na poziomie 40 punktów bardzo wyrównał składy drużyn i nie ma już dzisiaj mocarzy i słabeuszy, właściwie każdy może wygrać z każdym. Po drugie na tak nieprzewidywalny sezon na pewno wpłynęli komisarze torów, którzy dbają o to, żeby gospodarze nie mogli przygotowywać nawierzchni bardzo trudnych, niektórzy byli do takich przyzwyczajeni i teraz nie mogą się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Po trzecie wyrównane mecze zawdzięczamy przywróceniu próby toru. Goście szybciej dopasowują się do nawierzchni i często właściwie odbierają gospodarzom atut własnego toru.
Rozumiem, że pan jest zwolennikiem tych wszystkich zmian?
- Tak, jestem zwolennikiem tych zmian, ale musimy bardzo uważnie wybierać tych komisarzy. To powinni być byli trenerzy, byli zawodnicy, czy byli sędziowie. Sędziowie nie wszyscy, bo kilku w swojej roli się nie sprawdziło i jako komisarze też mogliby się skompromitować. Uważam, że komisarzy torów potrzebujemy tylko dlatego, że mamy słabych sędziów, którzy sami nie potrafią zadbać o prawidłowy stan nawierzchni. Kiedyś był taki sędzia, który się nazywał Roman Cheładze, on zawsze potrafił świetnie zadbać o tor i nie potrzebował żadnych komisarzy, dzisiaj niestety takich arbitrów już nie ma.
KSM w przyszłym sezonie już nie będzie, uważa pan, że przez to znowu będziemy mieli mecze do jednej bramki i wiele wyników w granicach 60 – 30?
- Jest takie ryzyko, dlatego ja chciałbym, żeby KSM pozostał, ale uważam, że ten przepis nie powinien dotyczyć juniorów. Młodzieżowcy nie powinni być tym objęci, bo może dojść do niebezpiecznej sytuacji, że dobry junior będzie dla klubu ciężarem, a przecież o tych najmłodszych musimy dbać. Za chwilę wiek juniora skończą Pawlicki, Musielak, Dudek i Zmarzlik, a za nimi zbyt wielu utalentowanych nie widzę, dlatego tych młodych musimy otoczyć szczególną ochroną, żeby mogli się spokojnie rozwijać. Podsumowując KSM tak, ale nie dla juniorów.
Przeciwnicy KSM argumentują, że ten przepis promuje kombinatorów. Kilka razy mieliśmy już takie sytuacje, że zawodnik w połowie sezonu podejmował decyzję o zmianie klubu i zaczynał "zbijać" sobie średnią, tak, żeby w kolejnym sezonie bardziej pasować nowemu pracodawcy. Ze sportem to ma niewiele wspólnego.
- Mimo wszystko uważam, że ten przepis powinien zostać, bo niczym innym składów drużyn nie wyrównamy i to powinien zostać na poziomie 40 punktów.
Chciałby pan być komisarzem toru?
- Miałem taką propozycję przed sezonem, ale z niej zrezygnowałem. Głównie dlatego, że zamierzam jeszcze wrócić do pracy trenerskiej. Gdybym przyjął rolę komisarza, wtedy musiałbym odkryć karty, pokazać wszystkim co wiem o przygotowywaniu torów, zdradziłbym swoje tajniki dotyczące przygotowywania nawierzchni przez co później, jako trener straciłbym atuty, a trenowaniem nadal jestem zainteresowany. W przerwie zimowej miałem nawet propozycje od 3 klubów.
Od których konkretnie?
- Nawet niedawno miałem propozycję przejęcia Polonii Bydgoszcz po odejściu pana Jerzego Kanclerza, ale nie przyjąłem jej, bo to nie jest komfortowa sytuacja dla trenera, kiedy trzeba pracować z zespołem, którego się nie budowało. Musiałbym odpowiadać za wyniki zespołu, którego nie tworzyłem, tego nie chciałem, tym bardziej, że miałem już takie doświadczenia.
Kiedy?
- W 1999 roku we Wrocławiu, chociaż wtedy w tej sytuacji świetnie się odnalazłem, bo przejąłem zespół, który zajmował przedostatnie miejsce w tabeli, a skończyliśmy ze srebrnymi medalami Mistrzostw Polski i złoto przegraliśmy dwoma małymi punktami. To był dwumecz z Piłą, a przegraliśmy dlatego, że na kilka dni meczem rewanżowym poważny wypadek miał Greg Hancock. Z resztą wtedy „wynalazłem” zawodnika, który się nazywał John Cook i miał świetny wpływ na drużynę, bo był niesamowicie wyluzowany, kiedyś był nawet zawieszony za wąchanie jakiejś "marchewki". Mieliśmy spory ubaw z ówczesnym prezesem Sparty Andrzejem Rusko. Prezes żartował wtedy, że ja będę jeździł z Cookiem w parze. Bardzo miło wspominam tego zawodnika.
To może warto było przejąć bydgoski klub, skoro z Wrocławiem to się udało?
- Nie, ja chciałem trochę odpocząć, po 36 latach pracy przy sporcie potrzebowałem wytchnienia. Teraz smakuję życia, cieszę się nim, prowadzę gospodarstwo ekologiczne i daje mi to wiele frajdy. Poza tym temat z Bydgoszczą przewija się od dłuższego czasu, rozmawialiśmy jeszcze długo przed sezonem, ale moja wizja klubu była trochę inna niż nowych szefów. Ja chciałem mieć w swoim składzie Emila Sajfutdinowa, Artioma Łagutę i między innymi Roberta Miśkowiaka, nawiasem mówiąc Miśkowiak był już naprawdę blisko Bydgoszczy. Nowi szefowie chcieli być jednak mądrzejsi i nasze drogi się rozeszły, a teraz po odejściu Kanclerza, nie chciałem już do tego wchodzić.
No dobrze Bydgoszcz to pierwszy klub, od którego miał pan propozycję w przerwie zimowej, a pozostałe dwa?
- Miałem też propozycję od Startu Gniezno, ale rozmowy rozpoczęły się zbyt późno, kiedy skład był już zbudowany. Ja nie chciałem prowadzić drużyny, która była sprzeczna z moja wizją, dlatego z panem prezesem Arkadiuszem Rusieckim nie doszliśmy do porozumienia. Gdyby negocjacje zaczęły się wcześniej, to być może dzisiaj pracowałbym w Gnieźnie. Trzecia propozycja była od Unibaxu Toruń.
Właśnie, słyszałem, że nie porozumiał się pan z Unibaxem, bo nie chciał pan mieć w zespole Ryana Sullivana. Dlaczego się panu nie podobał Sullivan?
- Z kilku powodów. Po pierwsze w zespole byłoby zbyt dużo Australijczyków, którzy mogliby stworzyć taką małą drużynę w drużynie, co nie byłoby dobre dla ekipy. Po drugie Sullivan to nie jest człowiek łatwy do współpracy. Nie jest przypadkiem, że menager reprezentacji Australii nie znajdywał dla niego miejsca w zespole na Drużynowy Puchar Świata. Poza tym to co zrobił Sullivan działaczom Unibaxu tuż przed sezonem potwierdziło moją opinię na jego temat.
Był pan trenerem zarówno drużyny z Zielonej Góry, jak i z Gorzowa, komu pan kibicował podczas ostatnich derbów ziemi lubuskiej?
- I z Zieloną Górą i z Gorzowem mam bardzo miłe wspomnienia, obu tym ośrodkom wiele zawdzięczam, dlatego stawiałem na remis, chciałem, żeby to się zakończyło podziałem punktów.
Dlaczego Falubaz wypadł tak słabo w Gorzowie?
- Ponieważ Piotr Paluch wreszcie wyciągnął wnioski i przygotował taki tor, jaki pasuje jego żużlowcom. Nawiasem mówiąc wiele Paluchowi przekazałem, kiedy jeszcze razem pracowaliśmy w Gorzowie. Człowiek ma taki moment w życiu, kiedy chce się z kimś swoją wiedzą podzielić. Ja zaufałem Paluchowi i wiele go nauczyłem, niestety on w minionym roku popełniał kardynalne błędy przy przygotowywaniu nawierzchni toru, wręcz zabijał żużel. Tor w Gorzowie był bardzo niebezpieczny, nie nadawał się do jazdy i niewiele brakowało, żeby ktoś tam się zabił. Słyszałem też, że była realna groźba zamknięcia toru w Gorzowie. W tym sezonie Piotr Paluch też nie wyciągnął wniosków, bo gdyby wyciągnął to wygrałby u siebie z Lesznem i Rzeszowem. Dopiero na spotkanie z Zieloną Górą nawierzchnia była przygotowana dobrze i efekt przyszedł.
A jak wyglądają pana relacje z panem Władysławem Komarnickim? Kiedyś nazwał pana "żużlowym Murinho".
- Tak to było bardzo miłe, cały czas utrzymuję kontakt z Władysławem Komarnickim, często do siebie dzwonimy i ta relacja jest bardzo fajna. Z troską patrzyłem jak gorzowianie budują skład na sezon 2013 i często o tym rozmawiałem z prezesem Komarnickim.
I co pan mu radził?
- Przede wszystkim, żeby nie wypuszczał z Gorzowa Michaela Jepsena Jensena. Pamiętam ile pracy i wysiłku kosztowało nas sprowadzenie go do Gorzowa, dlatego przekonywałem prezesa, żeby spróbował go zatrzymać. Uważam, że Jensen to jeden z najzdolniejszych zawodników na świecie, materiał na Mistrza Świata. Pamiętam jak Brian Karger przyjechał z nim do Leszna w 2009 roku, gdzie byłem wtedy trenerem i zobaczyłem Jensena po raz pierwszy, od razu byłem pod jego wrażeniem. Na jego talencie szybko poznali się też w Toruniu i tam Duńczyk podpisał kontrakt, później udało się go przekonać do Gorzowa i dlatego tak namawiałem prezesa Komarnickiego, żeby spróbował go zatrzymać, niestety nie udało się.
Gorzowianie popełnili jeszcze jakieś inne błędy w okresie transferowym?
- Tak, niepotrzebnie pozwolili odejść Arturowi Mroczce. Ten chłopak miał niski KSM, a poza tym wiele się nauczył i Stal mogłaby mieć z niego dużo pożytku. O ile w przypadku Jensena problemy finansowe Gorzowian mogły być przeszkodą na drodze do porozumienia, o tyle w przypadku Mroczki tak nie było, bo skoro Gdańszczanie mogli sobie pozwolić na zatrudnienie Artura, to Gorzowianie chyba też mogli sobie na niego pozwolić.
Po pana wypowiedziach wnioskuję, że nawet na tym gospodarstwie ekologicznym od żużla pan nie odpoczywa. Rozumiem, że w roku 2014 znowu będzie pan trenerem?
- Niczego nie wykluczam. Jeżeli znajdzie się prezes, który będzie miał podobną wizję klubu do mojej to dlaczego nie, ale nie zamierzam niczego robić na siłę, ja już trochę sukcesów na swoim koncie mam i nie muszę nikomu niczego na siłę udowadniać. Ja dla żużla poświęciłem rodzinę, dzieci i teraz nie zamierzam się szarpać. Wrócę do trenowania jeżeli będę miał możliwość prowadzenia drużyny w swoim stylu.
Michał Korościel - Dziennikarz RADIA ZET i SportoweFakty.pl