Jarosław Galewski: Po wygranej nad Stalą Gorzów był pan optymistą. Okazało się jednak, że toruński Unibax sprowadził was na ziemię. Nie ulega wątpliwości, że przegraliście niezwykle istotne spotkanie.
Jarosław Deresiński: Ma pan rację, że nadzieje były spore. Zawiedliśmy wszyscy. Nie było w tym zespole nikogo, kto nie miałby kłopotów. Mimo bojowego nastawienia, nie było żadnego żużlowca, który stanąłby na wysokości zadania i pojechał na miarę swoich możliwość. Z tego właśnie wzięła się tak dotkliwa i bolesna porażka. Spotkaliśmy się po tym meczu i bardzo długo rozmawialiśmy. Myślę, że udało nam się wyciągnąć odpowiednie wnioski. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko walczyć o każdy punkt. Najbliższa szansa w Gorzowie. Musimy próbować wywieźć jakiś punkt, a może nawet wygrać ten mecz.
Ostatnio wygraną odniosła drużyna z Gniezna, świetnie jedzie Wrocław, a w Bydgoszczy od pewnego czasu tylko problemy. Nie martwi pana, że konkurencja w walce o utrzymanie radzi sobie coraz lepiej. Nie ma pan wrażenia, że przegrywając na własnym torze uczyniliście mały krok w kierunku pierwszej ligi?
- Liga jest w tym roku naprawdę nieprzewidywalna. Zniknęły atuty własnych torów. Nie ma już tego, co kiedyś w pewnym sensie zarzucano, że rozgrywki dzielą się na dwie części - na tych, którzy walczą o najwyższe cele i na tych, którzy chcą się utrzymać. Dziś nie ma pewniaków - takich drużyn, które na pewno wygrają lub przegrają. Wyniki są tak nieprzewidywalne, że jeśli ktoś powie, że zna się na żużlu, to kłamie.
Zgadza się, ale porażki u siebie mogą kosztować bardzo wiele. Tej jednej wygranej może wam zabraknąć. Nie można wykluczyć, że jeśli nie odrobicie tego, co straciliście przed własną publicznością na wyjeździe, to możecie mieć naprawdę duże problemy.
- Zdaje sobie z tego doskonalę sprawę. W związku z tym staraliśmy się od razu pozbierać po tej bolesnej porażce. Według mnie nastroje w drużynie są już dużo lepsze. Zmieniliśmy kilka rzeczy, które zmienić mogliśmy, a piątkowy trening pokazał, że już Robert zaczął się odnajdywać, coraz lepiej jeździ też Mateusz. Nie było naszej trójki liderów - Hansa, Grega i Krzysia, ale reszta spisywała się naprawdę dobrze. Jedziemy zdobywać punkty, bo rzeczywiście gdzieś trzeba odrobić to, co straciliśmy przed własną publicznością.
Jest pan rozczarowany postawą Krzysztofa Buczkowskiego? Zawodnik, który obok Grega Hancocka miał być najpewniejszym punktem zespołu, ma problemy z wygraniem wyścigu na własnym torze.
- To dla mnie zaskoczeniem i wiem, że Krzysztof to bardzo mocno przeżywa. Stara się coś zmienić, ale w jego przypadku jest duży kłopot ze sprzętem. Myślę, że w jego przypadku nastąpi w najbliższym czasie jakiś powrót do starszych rzeczy i nie będzie już kombinowania z nowościami. Uważam, że jest spora szansa na to, że się odnajdzie. Myślę, że potrzeba jednego meczu, w którym uwierzy, że można wygrywać. Ambicji i woli walki nigdy nie można było mu zarzucić. Cały czas widzę, że on bardzo chce. Jestem przekonany, że w Gorzowie zrobi wszystko, by wrócić do formy, której od niego oczekujemy.
Jeśli Greg Hancock odbuduje się po kontuzji, jeśli zacznie wygrywać Krzysztof Buczkowski, jeśli w lepszej formie będzie Robert Kościecha lub Mateusz Szczepaniak itd. Nie ma pan wrażenia, że trochę za dużo jest w tej chwili tych "jeśli"?
- W pewnym sensie ma pan rację, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że Gorzów to u siebie bardzo wymagający rywal. U nas nie ma w zespole zdecydowanych liderów, pewniaków. Wystarczy jednak, że wszyscy pojadą nieco lepiej. Nie mamy w drużynie jednego lidera. Dwoma zawodnikami też meczu nie da się wygrać. U nas jakoś zawsze było tak, że mieliśmy jednego czy dwóch żużlowców i później nam brakowało. Z Toruniem miało miejsce jakieś przesilenie. Wierzę, że wszyscy są w stanie pojechać w tych ramach, które sobie założyliśmy. Wtedy suma punktów naprawdę może dać nam zwycięstwo. Zdajemy sobie sprawę, że będzie trudno i wiemy, że liczy się każdy punkt. Przy tak wyrównanej lidze ogromne znaczenie będą miały punkty bonusowe. Każdy może być na wagę złota. Jedziemy walczyć o jak najwięcej.
[nextpage]W trwającym tygodniu część prezesów ekstraligowych klubów zaczęła nawoływać do dyskusji nad przyszłością Ekstraligi. Pan również uważa, że jest ona konieczna i z najwyższej klasy rozgrywkowej nie powinny spadać aż trzy zespoły?
- Wcześniej prezentowałem stanowisko, że należy się zastanawiać. Dziesięć zespołów to więcej meczów rozgrywanych u siebie i więcej spotkań w całej lidze. Poza sponsorami, każdy z klubów ma przychody z tego, że przychodzą na stadion wierni kibice. Mniejszy wpływy z tego tytułu, trudno w jakiś inny sposób zrekompensować. Zawsze mówiłem, że należy się zastanowić nad zmniejszaniem ligi do ośmiu drużyn. Pewnie niektórzy odbiorą to tak, że mówię w ten sposób, bo mamy problemy, ale zwracałem uwagę na wiele innych rzeczy. Liga w tym roku wytrąciła wiele argumentów. Nie ma drużyn, które w jakiś sposób odstają i takich, które są zdecydowanie lepsze. Zmniejszenie KSM spowodowało, że niemal wszystkie mecze są bardzo wyrównane. Wprowadzenie komisarza toru powoduje, że jakieś specjalne przygotowywanie nawierzchni, które kiedyś miało miejsce, teraz nie ma racji bytu. Liga jest bardzo ciekawa i może rzeczywiście należy pomyśleć nad jakimś memorandum i rozmawiać o zmniejszaniu liczby drużyn. Należy również mocno uwzględnić to, że uwolnienie KSM jest niebezpieczne i może popsuć widowisko.
Od lat prezesi powtarzają, że największym problemem polskiego żużla są ciągle zmieniające się przepisy. Chcecie stabilności, a teraz większość drużyn nawołuje do zmiany reguł w trakcie gry, kiedy wszystko zostało ustalone na kilka najbliższych lat.
- Ma pan rację. Narzekają na to wszyscy i to od lat. One zmieniają się rzeczywiście za często i za często dzieje się to w ostatniej chwili. Taka jest prawda i trudno to kwestionować, ale moim zdaniem warto też wyciągać wnioski. Należy dostrzec, jak słuszna decyzją było zmniejszenie KSM. Może nie trzeba od razu zakładać Ekstraligi z ośmioma zespołami, ale jeszcze dać sobie czas i przyjrzeć się temu. Optowałbym za jakimś memorandum, rocznym czy dwuletnim, żeby to ocenić.
Wielu prezesów mówi, że liga jest tak wyrównana dzięki KSM. Zwraca się też uwagę na świetną postawę Betardu Sparty Wrocław, a przykład tej drużyny w mojej ocenie przeczy cudom, jakie w ocenie wielu prezesów zdziałał KSM. Kto przed początkiem sezonu przewidział na podstawie średnich zawodników, że tak wspaniały sezon będzie mieć Tai Woffinden, że solidnym zawodnikiem będzie Peter Ljung, a w Ekstralidze odnajdzie się wysyłany przez wszystkich do pierwszej ligi Zbigniew Suchecki?
- Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie mówię, że taki wpływ miał tylko i wyłącznie KSM. Ten przepis też, ale także komisarze toru. Upadły argumenty własnego toru i między innymi dlatego zrobiło się naprawdę ciekawie. Podając przykład Wrocławia, ma pan oczywiście rację. Są sytuacje wskazujące w drugą stronę. Nie ma jednoznacznej recepty, dlaczego tak się wydarzyło. Moim zdaniem warto się jednak zastanowić i nie mówię tego z pozycji drużyny, która ma kłopoty. Przed sezonem wypowiadałem się dokładnie w ten sam sposób. Jeżeli będą spadać trzy drużyny, trzeba będzie bardziej walczyć. Mamy jeszcze zaległe spotkania z Rzeszowem i Gnieznem plus bieżące mecze. Wszystko może się naprawdę w nich wydarzyć. Różnice są niewielkie, ale kilka kolejek jest w stanie zmienić dosłownie wszystko.
Czy w przypadku bydgoskiej Polonii ewentualny spadek może być równoznaczny nie tylko z jazdą w pierwszej lidze, ale także z tym, że żużla w Bydgoszczy nie będzie?
- W Bydgoszczy jest wielu przyjaciół żużla. Do tego duże zaangażowanie władz miasta. To miasto miało już przygody pierwszoligowe. Na pewno nie jest to jednak łatwe. To jest trudny okres dla każdego klubu. Należy również pamiętać, że powrót do Ekstraligi byłby trudny, bo będzie walczyć o niego wiele klubów, bo przecież z najwyższej klasy rozgrywkowej mają spaść naprawdę trzy wyrównane ekipy. Zgadzam się jednak, że w wielu miastach spadek może być gwoździem do trumny dla speedwaya.