Mateusz Makuch: Grisza, po ostatnim meczu z Wrocławiem nie chciałeś rozmawiać. W meczu z Falubazem rozpocząłeś podobnie i miałeś problemy ze skuteczną jazdą. Co się działo przez ten czas, gdy szukałeś szybkości na częstochowskim torze?
Grigorij Łaguta: W sumie nic takiego nadzwyczajnego. Nie chcę zwalać winy na tor, bardziej upatrywałbym jej we mnie. Po prostu potrzebne było znaleźć odpowiednie ustawienie jak najszybciej. W Toruniu podczas zawodów parowych jechałem na tym samym silniku, co dzisiaj w meczu i wszystko pasowało dobrze. Natomiast dziś, cóż… Cieszę się, że zdobyłem 8 punktów, a nie 4 tak jak ostatnio. Od trzeciego mojego biegu już szło dobrze. Najważniejsze, że znalazłem to, czego szukałem. Następnym razem od początku będzie już dobrze.
Punkty wam jednak uciekają. Druga porażka w Częstochowie w tym sezonie.
- No to już jest mała masakra. Obecnie jesteśmy w dupie. To najwyraźniej nie są nasze dni. Musimy ciężko pracować, by nastał nasz czas i byśmy wrócili do gry o wysokie cele. Musimy walczyć i nie możemy pozwalać sobie na przegrywanie w domu. Potrzebujemy do tego też odrobinę szczęścia.
Gdy jeszcze ważyły się losy tego meczu, w 14. biegu jechałeś w parze z Emilem Sajfutdinowem. Ty wygrałeś i widziałem, że starałeś się mu pomóc blokując zielonogórzan. Emil jednak nie był w stanie rozwinąć takiej prędkości by ich wyprzedzić. Rozmawialiście przed tym biegiem na pewno. Nie ukrywajmy, że Emil tego dnia był po prostu wolny.
- To prawda, Emil też szuka szybkości i stara się dopasować do tego toru. Każdy zawodnik ma indywidualne potrzeby. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, co się stało. Potrzeba poukładać wszystko, aby w przyszłości było jak najlepiej i byśmy nie mieli takich problemów.
Grisza, zostawmy teraźniejszość i przenieśmy się kilka lat wstecz. Pamiętasz ten moment, gdy zdecydowałeś się przenieść do Ekstraligi? Zadzwonił do ciebie ówczesny prezes Włókniarza Marian Maślanka i powiedział: "Słuchaj chłopie, chcę byś jeździł we Włókniarzu Częstochowa".
- Wówczas dużo załatwiane było przez Andrzeja Korolewa. Był on jedną ze stron w rozmowach. Gdy zadzwonił Marian Maślanka, dużo rozmawialiśmy. Miałem wtedy oferty jednak nie tylko z Częstochowy. Dzwoniło kilka klubów, między innymi z Zielonej Góry, z Torunia. Mój wybór padł na Częstochowę i bardzo się cieszę, że już tak długo tu jeżdżę. Chciałbym, by nasza współpraca układała się jak najlepiej, tak jak do tej pory i bym mógł zostać we Włókniarzu do końca swojej kariery.
Jak zmieniło się twoje życie, gdy przeszedłeś do Włókniarza?
- Nie aż tak bardzo. Po prostu w czasie przygotowań trzeba pracować jeszcze ciężej, bo w Ekstralidze nie ma zmiłuj. To nie jest I liga, gdzie możesz podchodzić na większym luzie i popełniane błędy nie przeszkadzają w zdobyciu dużej ilości punktów. W Ekstralidze cały czas toczy się walka. Gdy stajesz przed taśmą startową wiesz, że zawodnicy obok będą do końca trzymali gaz i musisz być czujny.
Gdy przychodziłeś do Włókniarza, trafił tu razem z tobą twój młodszy brat Artiom. Teraz jeździ on dla Unii Tarnów. Nie brakuje ci go trochę we Włókniarzu?
- Czy brakuje? Trudno mi powiedzieć tak lub nie. Wbrew pozorom z Artiomem trudno jest jechać w parze, ponieważ on lubi sam dla siebie jechać. On skupia się mocno na starcie, wygrywa i nie patrzy na pozostałych, tylko po prostu jedzie do przodu…
Właśnie gdy jeździliście razem we Włókniarzu często to ty ubezpieczałeś drugą pozycję, a jego wypuszczałeś do przodu.
- Bardzo dobrze jeździło mi się z nim w I lidze, bo rywale nie byli aż tak wymagający, jak są w Ekstralidze. Tu chłopaki spodziewają się, co chcę zrobić na torze i było zdecydowanie trudniej. Swoją drogą muszę przyznać, że jeśli wiedzielibyśmy, że Artiom będzie tak dobrze jeździć w tym sezonie, na pewno porozmawiałbym z Arturem Sukiennikiem żeby Artiom wrócił do Włókniarza Częstochowa. Myślę, że Artiom jechałby lepiej niż Jepsen Jensen, który raz zdobywa dużo punktów, a raz zawodzi.
No właśnie, Artiom ma bardzo dobry sezon. Czym to jest spowodowane? Rozmawialiście ze sobą na ten temat?
- Oczywiście rozmawialiśmy i powiedział mi, że nie zmieniał za wiele. Może wpływ na jego jazdę ma to, że zmienił klub. Może w Tarnowie nie ma takiej presji w drużynie. Artiom pomyślał też zimą. Kupił motocykl crossowy, dużo więcej potrenował i być może to zaowocowało. Jazda na motocrossie dużo daje, ponieważ cały czas jesteś oswojony z prędkością i potem na początku sezonu to widać.
Grisza, zainteresował mnie temat Wostoku Władywostok, w którym zaczynałeś swoją karierę. Oglądałem ostatnio fragmenty z meczu Wostoku i tam połowa drużyny ma niebieskie kewlary z logiem Grigorija Łaguty…
- No tak, przed sezonem porozmawialiśmy na ten temat z prezesem Wostoku Władywostok. On mówi dawaj, zrobimy tak, by drużyna dobrze i ładnie się prezentowała. Kupiliśmy więc stroje dla wszystkich chłopaków, by jeździli w wygodnych kombinezonach.
Wziąłeś udział w nieoficjalnych mistrzostwach świata par w Toruniu, gdzie wraz z Emilem Sajfutdinowem oraz swoim bratem zajęliście drugie miejsce. Co sądzisz o tego typu zawodach?
- Uważam, że to dobra inicjatywa i były dobre zawody. Nie rozumiem tylko, dlaczego rozegrano półfinał i finał. Przecież to nie Grand Prix, gdzie każdy chłopak walczy tylko dla siebie. Rok temu jechałem w jakimś turnieju w Rybniku, gdzie też startowaliśmy parami. Tam nie było półfinału i finału, tylko zwyciężyli ci, którzy zdobyli najwięcej punktów w kilku biegach.
Rozumiem, że uważasz, że bez półfinału i finału byłoby sprawiedliwiej? Wy w końcu wygraliście rundę zasadniczą.
- Tak. Nie mam jednak o to pretensji, bo punktacja była tak skonstruowana, że można było wygrać bieg przyjeżdżając na drugim i trzecim miejscu. Trudno jednak znaleźć złoty środek, bo dla widowiska i emocji półfinał oraz finał to dobre rozwiązanie.
Niebawem w Częstochowie półfinał DPŚ. Rywalami Rosji będzie Polska, Australia oraz Łotwa. Znajomość tego toru wam pomoże, by wywalczyć bezpośredni awans do finału w czeskiej Pradze?
- A na ten temat jeszcze nie będę za dużo mówić, bo sam jeszcze czekam na powołanie do drużyny (śmiech).