Jarosław Galewski: W niedzielę wystąpi pan w nowej roli i to w bardzo ważnym dla bydgoskiego zespołu meczu. Emocje większe niż zwykle?
Jarosław Deresiński: Na pewno to spotkanie jest dla nas bardzo ważne. Jeżeli nie chcemy być polską reprezentacją w piłce nożnej, to nie możemy się zastanawiać, co musi się wydarzyć, żebyśmy wygrali. Musimy zrobić swoje i w ten sposób odnieść zwycięstwo. W naszym przypadku konieczne jest wygranie wszystkich spotkań przed własną publicznością. To z Unią Leszno jest bardzo ważne i przygotowaliśmy się do niego szczególnie. Treningi były w piątek i w sobotę. Dzień przed meczem trenowali ci, którzy chcieli dopracować jeszcze pewne elementy. Przyjechał na trening Greg Hancock z nowym silnikiem, który testował. Wierzę, że jesteśmy gotowi. Na pewno są emocje, ale na szczęście mam wokół siebie znakomitych fachowców jak Jacek Woźniak. To moje prowadzenie drużyny jest w dużej mierze symboliczne. Chodzi o to, żeby pokazać, że jesteśmy wszyscy razem i to dla nas bardzo ważne. Zależy nam, żeby wypaść jak najlepiej.
Wojciecha Dankiewicza nie będzie z wami ze względów rodzinnych. Jak to wpłynęło na przygotowania do meczu? Kto zajmował się tym, żeby zespół był gotowy na to, co was czeka w niedzielę w starciu z Fogo Unią?
- Przed wyjazdem pana Wojtka omówiliśmy całym zespołem wszystkie rzeczy, które należało zrobić. Wiedzieliśmy, co należy poprawić i na co zwrócić uwagę. Później te wszystkie zadanie w dużej mierze realizował Jacek Woźniak. Wszyscy zawodnicy stosowali się oczywiście również do tego, co zostało nakreślone. Każdy miał świadomość tego, jaką pracę musiał wykonać przed niedzielnym meczem. Przez ten tydzień wszyscy, którzy byli na miejscu, dokładnie realizowali wytyczony plan. Wierze, że jesteśmy dobrze przygotowani.
To arcyważne spotkanie. Porażka jest praktycznie równoznaczna ze spadkiem do pierwszej ligi.
- Zdajemy sobie sprawę, że nie możemy przegrywać już u siebie. Tak jak powiedziałem, nie będziemy się oszukiwać jak polska reprezentacja w piłce nożnej. Musimy ten mecz wygrać, nie ma innego rozwiązania.
Rywal jest osłabiony. Nikomu wprawdzie nie należy źle życzyć i cieszyć się z jego problemów kadrowych, ale wy w niedzielę macie dzięki nim ułatwione zadanie.
- Rzeczywiście, nieszczęśliwie się to wydarzyło w ich przypadku. W krótkim odstępie czasu kontuzje odnieśli ważni zawodnicy tego zespołu. Unia jest jednak zawsze groźna. W mojej ocenie z nimi trzeba się liczyć nawet w takim zestawieniu.
Kalkuluje pan, ile punktów potrzeba bydgoskiemu zespołowi do utrzymania w ENEA Ekstralidze?
- Przede wszystkim trzeba wygrać wszystkie mecze u siebie. Poza tym, należy złapać jakieś bonusy albo pomyśleć o wygranej w Gnieźnie lub we Wrocławiu. W przypadku spotkania z Fogo Unią Leszno o ten bonus będzie jednak naprawdę trudno. We Wrocławiu jest szansa, to ostatnio wprawdzie silny zespół, ale już wiele razy powtarzałem, że nie ma łatwych spotkań. Każdy mecz jest ciężkie. Nie ma jednak już atutu własnego toru, takiego jakim był on wcześniej. Wcześniej u siebie wygrana była dużo bardziej pewna niż teraz. Liga jest mocno wyrównana. Każdy może wygrać i przegrać z każdym. To potwierdza cały sezon.
Raczej upadła dyskusja na temat 10 - zespołowej ENEA Ekstraligi. Jest pan tym zawiedziony?
- To bardzo szybko ucichło, ale wynika to z tego, jakie wcześniej były zarzuty, że w polskim żużlu nie było nigdy wiadomo, jak będzie wyglądać regulamin i liga. Przez moment wszyscy liczyli, że być może będzie możliwe jakieś memorandum, o którym wspomniałem wcześniej. Myślę jednak, że to niemożliwe. Teraz trzeba po prostu walczyć samemu o jak najlepsze miejsce. Każdy musi przejść do porządku dziennego, że w roku 2014 będzie osiem drużyn w ENEA Ekstralidze.
Przed sezonem mówiło się, że zażarta walka o utrzymanie odbije się na klubach pod względem finansowym. Otwarcie powiedziała o nich na razie ekipa z Gniezna. Jak jest w waszym przypadku?
- Mamy to szczęście, że ogromną opieką otacza nas miasto. Duże środki zostały zabudżetowane na lata 2013, 2014 i w zasadzie 2015. To są naprawdę bardzo znaczące pieniądze. W naszym przypadku nawet niska frekwencja nie jest dużym zagrożeniem. Nie zmienia to jednak faktu, że smutnym faktem jest to, że mamy najlepszą oglądalność w telewizji, a tak mało osób na stadionie. Ze swojej strony to, co mogliśmy zrobić, to zrobiliśmy. Myślę, że poprawiliśmy wejścia na stadion, sprzedaż biletów, wpuszczanie osób na obiekt. Na to kibice zwracali uwagę, że przepustowość jest słaba. Zostało zmienione nagłośnienie. Po latach słychać, co mówi do kibiców spiker. Zmiana uległa też w jakimś stopniu infrastruktura. Jest między innymi nowa gastronomia. Niestety, w przebudowie obiektu potrzeba nam dużej pomocy finansowej ze strony miasta.
Miasto w Bydgoszczy rzeczywiście pomaga, ale tak było już wcześniej, a w roku ubiegłym zawodnicy narzekali, że pieniądze nie trafiają do nich regularnie. Może pan z czystym sumieniem zapewnić, że teraz jest inaczej?
- Myślę, że powinien pan zapytać zawodników i to będzie najlepsza odpowiedź.
W mojej ocenie będą mogli powiedzieć, że wpływy na ich konta są regularne.
Ale ta frekwencja w Bydgoszczy kiedyś była znacznie lepsza, mimo tych problemów, o których pan wspomniał. Może problem leży cały czas gdzieś indziej?
- W Bydgoszczy jest jakaś grupa kibiców, którzy przychodzą, kiedy jest zarówno dobrze jak i źle. Oni są z nami cały czas, to najwierniejsi przyjaciele. Jest też inna grupa, o której w żadnym wypadku nie wypowiadam się negatywnie, bo to normalne, że chętniej wybiera się te zawody, w których odnosimy jakieś sukcesy. Tak było kiedyś z Małyszem, a w ostatnich dniach mamy podobnie z tenisem. Frekwencja nie jest taka, jak marzyliśmy. Na szczęście tak to kalkulowaliśmy przed sezonem. Nie stanowi to zagrożenia dla naszego klubu. Mamy w kraju spowolnienie gospodarcze, które też się nad tym odbija. To są rzeczy, na których najłatwiej oszczędzić. Trzeba budować relację z kibicami. My zaczęliśmy to robić i będziemy również nadal działać w tym kierunku. Nie wiem, czy ja będę kierować tym klubem w kolejnych latach, ale plan jest i to na najbliższe cztery lata. Chcemy pracować z wszystkimi kibicami, w szczególności z tym najmłodszymi. Relacje trzeba zacieśniać, żeby w perspektywie kilku lat mieć tak wiernych kibiców jak ma choćby Zielona Góra.
Skoro sam wywołał pan ten temat, to proszę powiedzieć, jakie są szanse, że będzie pan w przyszłym roku stać na czele bydgoskiego klubu.
- Stanowisko, które piastuję w tej chwili, jest zawsze obdarzone dużym ryzykiem. Zdawałem sobie sprawę, jakiego podejmuję się zadania. Nie zajmuję się zastanawianiem się, czy będę kierować tym klubem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby było jak najlepiej. Czy kluczowy będzie wynik sportowy? Myślę, że to pytanie do Rady Nadzorczej.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!