Nie zakładam braku awansu - rozmowa ze Zbigniewem Fiałkowskim, prezesem GKM-u Grudziądz

Zbigniew Fiałkowski mówi otwarcie, że celem GKM-u Grudziądz jest w tym roku awans do Ekstraligi. - Gdybyśmy nie awansowali, czego nie zakładam, to żużel w Grudziądzu na pewno będzie - zaznacza prezes.

Jarosław Galewski: Trzy punkty straty do zespołu z gdańska po ostatniej serii spotkań. Sytuacja klubu jest mimo wszystko dobra czy jednak czuje pan duży niedosyt?

Zbigniew Fiałkowski: Na pewno bylibyśmy bardziej zadowoleni, gdyby dziś drużyna była na pierwszym miejscu w ligowej tabeli. Na chwilę obecną pierwsze czy drugie miejsce po rundzie zasadniczej nie będzie decydować tak jak mała tabela po rundzie zasadniczej. Może się czysto teoretycznie zdarzyć tak, że będziemy na pierwszym miejscu po rundzie zasadniczej w generalnej tabeli, a w tej małej już nie. O zadowoleniu lub niezadowoleniu będziemy mówić, kiedy poznamy kształt tej drugiej tabeli.

Drużyna zawiodła w Daugavpils i straciła ważne punkty. Z punktu widzenia układu sił po rundzie zasadniczej, których meczów w wykonaniu GKM-u Grudziądz żałuje pan najbardziej?

- W Daugavpils kalkulowaliśmy zwycięstwo. Podobnie było w Łodzi. Sport bywa jednak nieprzewidywalny i te dwa mecze zakończyły się dla nas niekorzystnymi wynikami. To na pewno są mecze in minus. W obu spotkaniach złożyła się na to nieco słabsza postawa niektórych zawodników. To nie jest sport indywidualny, musi pojechać cała drużyna. Jeżeli jeden z piątki seniorów zawali, to czwórka jest w stanie pociągnąć wynik i go naprawić. Gdy potknięcia ma dwóch jeźdźców, to trójka tego nie nadrobi. Cały czas patrzymy jednak na wszystko szerzej i wyniki oceniamy przez pryzmat zespołu, który ma awansować do rundy play off. W tej decydującej części rozgrywek będziemy robić wszystko, żeby dogonić rywali albo jechać tak, żeby ten upragniony awans w Grudziądzu w końcu zaistniał. To jest jednak tylko sport i trzeba podchodzić do niego z pokorą. Czas na ocenę będzie po sezonie. W przypadku awansu wszyscy będą na pewno szczęśliwi i uśmiechnięci. Gdy się nie uda, to z pewnością będzie można mówić o dużej porażce.

W Daugavpils nieoczekiwanie najsłabszym ogniwem GKM-u był Chris Harris. Tłumaczył pan na gorąco po tym meczu, że nie miał silników na tak twardy tor. Nie jest pan trochę rozczarowany, że tak doświadczony zawodnik nie był odpowiednio przygotowany do meczu na wyjeździe?

- Trochę tak. Kolejny raz spójrzmy na sprawę szerzej. Teoretycznie nie należy zwracać uwagi na Anglię czy Szwecję, ale u nas robi w niedzielę jeden punkt, w poniedziałek w Anglii 12, a we wtorek w Szwecji pięć. Oznacza to, że coś jest nie tak. Harris ma bardzo dobre występy, które przeplata z tymi słabszymi. Nie oceniamy jednak tego z tej perspektywy, że to Harris czy inny żużlowiec. Patrzymy na to, jak tym zawodnikom pomóc. Oni też doskonale rozumieją, że jeśli nie jadą, to trener ich zastępuje innymi. Musimy patrzeć przez pryzmat drużyny, bo atmosferę w niej budowaliśmy przez kilka kolejek. Cały czas mamy zamiar ją podtrzymywać. Tego nie można zaprzepaścić wyrzucaniem czegoś jednemu czy drugiemu żużlowcowi. Nie zmienia to jednak faktu, że oceny tych zawodników są i nie kryjemy się, że ktoś nas rozczarowuje. Oni również czują wtedy niedosyt. W parkingu wygląda to jednak zupełnie inaczej. Jeden drugiemu pomaga, jeden do drugiego podchodzi i dyskutują o przełożeniach. Czasami jednak i tak jest trudno. Kościuch zdobył przecież 15 punktów, spotykaliśmy się co cztery biegi, ale każdy ma inny silnik. Jednemu pasuje pójść zębem w górę, drugiemu w dół. Analiza toru była, bo ważne jest budowanie zespołu w szerszym aspekcie, tak żeby wszystko odbywało się w nim bezstresowo. To dużo korzystniejsze niż pokazywanie, że ktoś zrobił źle.

Do końca rundy zasadniczej jedziecie jeszcze z ekipami z Łodzi i Ostrowa. Gdańszczanie będą natomiast walczyć o ligowe punkty z zespołami z Ostrowa i Lublina. Czy analizował pan, kto ma łatwiejszy układ spotkań?

- Analizujemy wszystko na zarządzie. Takie analizy mają miejsce nawet trzy razy w tygodniu. Jako ciekawostkę mogę podać, że ostatnio wyszło nam nawet, że trzy drużyny mogą mieć po 15 punktów i będą decydować mecze pomiędzy nimi. Jeden z kolegów powiedział nawet, że takiego horroru by nawet sam Hitchcock nie nakręcił. To oczywiście jedna z analiz.

A taka najbardziej realna, której pan dokonał?

- Według tego, co pokazuje tor powinniśmy być po rundzie zasadniczej na drugim miejscu, ale to też nie jest równoznaczne z tą pozycją w małej tabeli. Może się wydarzyć wszystko. Nawet to, że będzie drugie miejsce po rundzie zasadniczej, a pierwsze w małej tabeli, bo takie analizy też istnieją. Wszystkie rozwiązania są realne, bo wystarczy popatrzeć na to, co się dzieje. Zespoły, które były skazywane na to, że pojadą słabo, potrafią spisywać się bardzo dobrze. Drużyny, które były mocne u siebie przegrywają natomiast z zespołami, które rzadko były w stanie pokusić się tam o sukces. Ten rok jest bardzo nieobliczalny, jeśli chodzi o kwestie sportowe. Nie ma takiego jednego pewnego scenariusza. Sami mamy założone trzy lub cztery rozwiązania, ale do żadnego nie jesteśmy przekonani w stu procentach.

Czy wpływ na to, że ci, którzy nie przegrywali u siebie, a teraz tracą punkty w meczach przed własną publicznością, ma instytucja komisarza toru?

- Uważam, że to bardzo dobra instytucja. Skończyło się robienie toru typowo pod siebie. Drużyna przyjezdna ma takie same szanse co gospodarz. Ten przepis się przydał. Proszę spojrzeć na nasze zawody w Lublinie, gdzie my zawsze mieliśmy problem. Tor nie był równo dla wszystkich ułożony. Mecz był jednak bardzo ciekawy i emocjonujący do ostatniego biegu.

Lublinianie to właśnie przykład klubu, który krytykuje komisarza toru i nazywa go "ubijaczem". Czy w przypadku pracy komisarza można mówić, że zawody na pewno odbędą się na twardym torze?

- Nie moją rolą jest ocenianie tego co prezes Darek Sprawka każe robić z torem. On robi tor pod swoich zawodników. Być może takiego chcą, a później się zmienia. Proszę jednak zwrócić uwagę, że te tory się zmieniały. Kiedy jest przyczepnie, bardzo fajna pogoda, to nie idzie samoistnie nic zrobić, kiedy nie ma komisarza. Gdy ten przyjeżdża i stwierdza, że tor nie jest regulaminowy na całej długości i szerokości, to nakazuje jego ubicie. Wtedy staje się dla wszystkich równy.
[nextpage]Słyszałem jednak już opinie ekspertów, że tor jednolity na całej długości i szerokości utrudnia wyprzedzanie.

- Jak to trudno wyprzedzać? Wystarczy przecież popatrzeć na mecze, które już były w takich warunkach. Tor może być lekko przyczepny, to nie musi być asfalt jak na lotnisku. Jeżeli tak jest, to idzie się ścigać. To wszystko zależy od zawodników i tego jak są przygotowani. Złej tancerce i majtki w tańcu przeszkadzają. Jeżeli ma się dobrych żużlowców, odpowiednio przygotowanych pod względem fizycznym i sprzętowym, potrafi się przy tym tworzyć drużynę, to można wygrać z każdym. U siebie przegraliśmy z Gdańskiem, bo byliśmy słabsi. Pojechaliśmy tam i wygraliśmy na ich terenie. Sport jest nieprzewidywalny, liczy się dyspozycja zawodników, silników. To od tego w dużej mierze zależy, jak mecz się poukłada. Jeśli do tego tor jest niebezpieczny, równy w każdym miejscu, to jeszcze lepiej służy to widowisku. Proszę spojrzeć na wyniki. W naszym przypadki, poza Rawiczem, nasze mecze oscylują w granicach 40-50. To są bardzo małe różnice punktowe. Odskoczni jest bardzo mało, zdarzyło się to ostatnio, kiedy dostaliśmy lanie w Daugavpils. Takie mecze to jednak rzadkość.

Narzędzia, które ma obecnie w ręku komisarz, wcześniej miał sędzia. Nie uważa pan, że odpowiedzialność za tor powinna spoczywać właśnie na jego barkach?

- Z moich obserwacji wynika, że komisarz, który ma zajmować się torem, wprowadza również normalną atmosferę w parkingu. Najpierw obserwuje jedną czy drugą drużynę. Później pomaga kierownikowi zawodów w kwestii ustawienia i przygotowania zawodników. On jest powołany jako komisarz toru, ale pomaga również w organizacji zawodów. To kolejna osoba, która się przydaje. Gdy dochodzi natomiast w parkingu do sytuacji kontrowersyjnej, to kolejny człowiek, który może wyłonić słaby lub dobry punkt całego stanu zapalnego.

W tym roku z Ekstraligi spadają trzy drużyny, co wpłynie na przyszłoroczny kształt rozgrywek pierwszoligowych. Czy w pana ocenie dobrze się dzieje?

- Nie ma sensu dyskutować. Zarząd główny PZM i GKSŻ postanowili, że tak będzie i trzeba się do tego przyzwyczajać, jechać, aż w końcu za dwa, trzy lata będziemy mieć równy regulamin. Po drugie warto bardzo mocno pójść w analizę nie drużyn, ale zawodników. Powiedzmy sobie szczerze, że w przypadku spadku trzech drużyn pozostanie wolnych około 15 żużlowców. Około pięciu, siedmiu jest bardzo dobrych. Część z nich zasili drużyny z najlepsze ósemki Ekstraligi, ale automatycznie wtedy wolni będą inni żużlowcy tych klubów, którzy stracą miejsce w składzie. Moim zdaniem będzie szersze spektrum wyboru żużlowców do pierwszej ligi, bo ta Ekstraliga nie będzie potrzebować już tylu jeźdźców. To będzie miało prawdopodobnie znaczenie i dobrze rokuje przy podpisywaniu kontraktów na przyszły rok przez kluby pierwszoligowe. Wiele też zależy od tego, czy za rok ktoś będzie chciał na siłę od razu awansować. Dziś tego nie wiemy, bo trudno powiedzieć, jak kluby pod względem finansowym będą wyglądać po spadku. Osobiście uważam, że w niektórych przypadkach może być bardzo ciężko. Podpisywanie kontraktów na sezon 2014 będzie w moim odczuciu bardzo ciekawe. Wolałbym jednak być już wtedy w Ekstralidze i mieć problemy ekstraligowe. Czy się uda? Tego nie wiem.   
W ubiegłym roku walkę o Ekstraligę przegraliście z klubem z Gniezna. Zastanawiam się teraz, patrząc na obecne problemy Lechmy Startu, że dla GKM-u może dobrze się stało. Nie chodzi już bynajmniej o sytuację w tabeli i niemal pewny spadek, ale także o problemy finansowe.

- Z Arkiem Rusieckim jestem w stałym kontakcie. Tak jak mu szczerze gratulowałem i trochę zazdrościłem tego awansu, tak teraz mu współczuję. Płaci naprawdę dużo frycowego. Powiem szczerze, że akurat on nie ma w tym żadnej winy. Tak samo nie ma jej po stronie ani trenera Kędziory ani Anderssona. Po prostu nie jadą zawodnicy, na których zarząd klubu się oparł. Gniezno jest przygotowane pod względem marketingowym i sportowym. To zawodnicy nie spełniają jednak oczekiwań zarządu i kibiców. Tak jest we wszystkich klubach. Dzieje się różnie. Czasami ktoś wyskakuje nagle z formą, a czasami przychodzą mecze w Polsce i dany żużlowiec nagle nie jedzie. Ostatnio świetnie w Szwecji pojechał Tomasz Gapiński. A w naszym przypadku zawiódł Chris Harris. Kto by jeszcze niedawno pomyślał, że Gapiński będzie rozdawać karty w meczu ligi szwedzkiej, a tymczasem rozdawał. W Gnieźnie zespół miał potencjał. Nigdy nie przypuszczałem, że tak udanie, poza ostatnim meczem, będzie tam jechać Davey Watt. Jemu szło nieźle, ale nie jadą inni żużlowcy, na których postawił Arek Rusiecki i co on ma biedny zrobić. Tylko współczuć.

A wpływ na to, że także I liga jest w tym roku tak ciekawa ma górny KSM, którego w przyszłym sezonie już nie będzie?

- To mnie trochę boli. Kluby bogate, a takich w Ekstralidze są może trzy lub cztery, będą miały zawodników z górnej półki i pewnie powalczą o najwyższe cele. Zespoły z mniejszymi budżetami będą musiały szukać zawodników tańszych. Według mnie ten górny KSM powinien nadal obowiązywać. Z drugiej strony do Ekstraligi pójdą najlepsi, a średni zawodnicy, żeby do niej wskoczyć będą musieli się na nowo pokazać. Na dwoje babka wróżyła. Wolałbym jednak, żeby ten KSM był, ale jeśli tak nie będzie, to nie mam wyjścia i muszę się do tego przystosować.

Mówi pan, że klubowi z Grudziądza kolejny raz bardzo zależy na awansie. Musicie awansować czy możecie? Pytam, bo zastanawiam się jak ewentualny brak realizacji przedsezonowego celu wpłynie na przyszłość żużla w Grudziądzu. 

- Powiedzmy sobie szczerze, że celem sportowym jest awans w sezonie 2013. Na razie robimy wszystko, żeby to osiągnąć. Poza celem sportowym, są jednak kwestie administracyjno - organizacyjne. Założyliśmy w tym roku spółkę akcyjną. W środę w Warszawie odbyło się głosowanie na temat przejęcia przez spółkę prawa do startów w pierwszej lidze. Przypuszczam, że lada moment będzie komunikat w tej sprawie. Wszystkie rzeczy organizacyjne są w Grudziądzu coraz lepiej postrzegane i działają profesjonalniej. GTŻ zostaje jako stowarzyszenie do szkolenia dzieci i młodzieży. Jest powołana spółka, która ma się zająć pierwszym zespołem. Idziemy więc do przodu, tak też jest pod względem sportowym. Nawet gdyby nie było tego awansu, czego nie zakładam, to na pewno żużel w Grudziądzu będzie i z całą pewnością będzie chciał walczyć o najwyższe laury.

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Zbigniew Fiałkowski zapewnia, że grudziądzki klub ma solidne podstawy i z każdym rokiem działa coraz bardziej profesjonalnie
Zbigniew Fiałkowski zapewnia, że grudziądzki klub ma solidne podstawy i z każdym rokiem działa coraz bardziej profesjonalnie
Komentarze (64)
Sartoris
12.07.2013
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
avatar
dendryk
12.07.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To klub jako organizator ma obowiązek zapewnić opiekę zdrowotną zawodników (wszystkich również najemników)i za to odpowiada . A co do toru , to jak na przyczepnym można stwierdzić czy są dziury Czytaj całość
ged
11.07.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
3 razy w tygodniu analizują na zarządzie układ spotkań? Nie mają się czym zajmować? Czymś bardzie pożytecznym, bo ja wiem...szukaniem sponsorów?? 
avatar
dendryk
11.07.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
bartollo, przeczytaj wypowiedź klopsa z 1.07.2013r.Pozdro! 
avatar
GKrychaS Wybrzeże
11.07.2013
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Może i Zbychu maci swoja gadka, gdzies było o tym ze Grudziadz ma problemy finansowe, może tutaj lezy problem, Gdansk przecież tez nie wyplacal zawodnikom calych kwot, cale szczęście ze wtedy j Czytaj całość