Jarosław Galewski: Sytuacja w I lidze zmienia się bardzo szybko. Po wygranej w Ostrowie możecie powalczyć zdecydowanie o coś więcej niż utrzymanie.
Dariusz Sprawka: Nie tylko w naszej sytuacji, ale w przypadku wielu zespołów jest tak, że walczy się o utrzymanie. Zwycięstwo w Ostrowie niczego nam do końca nie zapewniło. Jesteśmy w najlepszym położeniu z wszystkich tych drużyn? Owszem, ale sytuacja może się szybko i diametralnie zmienić. Zasada jest prosta. Potrzebna jest nam wygrana z Gdańskiem i to najlepiej za trzy punkty. To tak naprawdę załatwi wszystko. Wtedy nie musimy oglądać się w innych terminach na inne zespoły i możemy śmiało patrzeć w przyszłość. Gdy tego kroku nie zrobimy, to trzeba będzie zobaczyć, co wydarzy się najpierw 21 lipca, a później w trakcie ostatniej kolejki. Niczego nie zakładamy, poza tym, że będziemy walczyć do samego końca. Gdzie się znajdziemy? Nie wiem, ale na pewno nie będziemy ustawiać swojego meczu, żeby zająć konkretne, załóżmy piąte miejsce. Nie chcemy ani spaść, ani urlopować. Chcemy walczyć o pierwszą czwórkę, która jest realna. Pojedziemy swoje, jak najlepiej przygotujemy się do meczu z Gdańskiem.
W przypadku znalezienia się w pierwszej czwórce w pana ocenie będziecie w stanie pokrzyżować szyki faworytom?
- Gdańsk i Grudziądz to przedsezonowi faworyci, którzy potwierdzili to już w trakcie rozgrywek. My zawsze jeździliśmy po to, żeby cieszyć naszych kibiców, więc im tym razem będziemy robić wszystko, żeby pokrzyżować plany tym teoretycznie lepszym zespołom.
Tym razem tor będzie już waszym atutem?
- To się dopiero okaże. Należy też przecież pamiętać, że czasami trzy grosze do całej sprawy wrzuca pogoda. Opady deszczu mają momentami znaczenie. Wiemy już doskonale, jak zachowuje się komisarz na naszym torze. Mimo że gdańszczanie nie korzystali do tej pory z tego przepisu, to podejrzewam, że na mecz w Lublinie to zrobią. Musimy się na to przygotować. W związku z tym będziemy ćwiczyć nie na torze przyczepnym, ale twardym. Wszystko po to, żeby normalnie przygotować się do spotkania u siebie. Nic nie może nas zaskoczyć 4 sierpnia.
Domyślam się, że po zakończeniu sezonu będzie pan głośno nawoływać do rezygnacji z przepisu o komisarzu toru.
- Wydaje mi się, że tak. Gospodarze zaczynają sporą część spotkań przegrywać. To z całą pewnością nie wpłynie pozytywnie na kluby, frekwencję czy podpisywanie umów sponsorskich. Są komisarze, obserwatorzy i w zasadzie treningi stają się bezsensowne, bo później ktoś robi wszystko od nowa. Trening tylko zaciemnia obraz całej sytuacji. To nie jest łatwa sytuacja i poważny temat do dyskusji.
Za krytykę komisarza toru nieprzyjemności spotkały trenera Mariana Wardzałę, który od tego czasu konsekwentnie odmawia wywiadów.
- Pan Marian dostał już ostrzeżenie od Głównej Komisji Sportu Żużlowego za to, że krytycznie wypowiedział się na te tematy. Rozmawiałem już o tym z panem przewodniczącym Piotrem Szymańskim. Sytuacja jest taka, że dąży się do łagodzenia wypowiedzi wszystkich uczestników tej gry, aby obraz speedwaya był lepszy na zewnątrz. Wypowiedź pana Mariana była jednak wyważona. Znam dobrze tego człowieka i wiem, że jest osobą bardzo spokojną i zrównoważoną. On był zresztą tym wszystkim bardzo zdziwiony. Według mnie nie ma takiej możliwości, żeby nie wypowiadać się na jakieś tematy. W tym momencie nie miałoby sensu wydawanie akredytacji dziennikarskich. Jaki jest sens zapraszania dziennikarzy na stadiony, kiedy wszyscy pójdziemy po meczu do domu i nikt nie będzie mógł wypowiadać się zgodnie z tym co myśli? To nie o to chodzi. Ja zdaję sobie sprawę, że niektórzy mówią może za dużo i zbyt ostro wobec innych, ale akurat wypowiedź pana Mariana Wardzały do takich nie należała. Uważam zresztą, że nie odbiegała od prawdy, bo sam mam podobne odczucia. Jestem zażenowany tym, że otrzymałem upomnienie. Teraz przyjął strategię, że nie wypowiada się do mediów. Jeśli tak to dalej będzie wyglądać, to pewnie wszyscy przestaniemy się wypowiadać. Pytanie, czy o to chodzi.
Liga jest w tym roku bardzo ciekawa i nie brakuje w niej zaskakujących rozstrzygnięć. Jak będzie za rok po spadku z ENEA Ekstraligi trzech drużyn?
- Pamiętajmy o tym, że Ekstraliga to są też ekstraligowe pieniądze. To nie ma znaczenia, czy ma być dwanaście, osiem czy dziesięć zespołów. Wiem natomiast, że na pewno dziesięciu drużyn nie stać na Ekstraligę. One wykluczą się z niej same. Jaka będzie przyszłość, pokażą nam wydarzenia, które będą miały miejsce do marca, czyli do końca procesu licencyjnego. Proszę pamiętać, że teraz trwa sportowa walka o jak najlepsze miejsce w tabeli. Tak naprawdę o przyszłości zadecydują jednak w dużej mierze kolejne miesiące. Niektóre kluby ekstraligowe mogą mieć problemy w procesie licencyjnym, bo słyszymy już o jakiś zadłużeniach. Trzeba mieć potężne zaplecze finansowe, aby móc rywalizować na tym poziomie. Tymczasem wiele zespołów takiego zaplecza dziś nie ma. W takiej rzeczywistości należałoby być bardzo odpornym na naciski środowiska i kibiców, aby z rozsądkiem podejść do niektórych tematów. Dla niektórych przygoda w Ekstralidze może być ostatnią w historii klubu. O tym trzeba pamiętać, bo później są dramaty.
Czy dzięki temu, że Ekstraliga będzie liczyć osiem drużyn więcej lepszych zawodników trafi na tory pierwszoligowe?
- Niekoniecznie zwiększy się poziom pierwszej ligi. Należy jednak pamiętać, że w Ekstralidze tych ekstraligowych zawodników nie jest aż tak wielu. W ostatnich latach dokooptowano tam wielu żużlowców z pierwszej i drugiej ligi, bo ich brakowało. Efekt jest taki, że tak naprawdę w tych składach są różni żużlowcy. Regulamin zmusił jednak drużyny do poszukiwań i stała się naturalna sprawa, że robiono to w niższych ligach. Nie oznacza to jednak, że ci zawodnicy nabyli nagle ekstraligowe umiejętności. W wielu drużynach są tacy, którzy mogliby radzić sobie przeciętnie w pierwszej czy drugiej lidze.
W przyszłym roku nie będzie obowiązywać KSM. Zdania na ten temat wśród prezesów klubów pierwszoligowych są podzielone. Jakie jest pana stanowisko?
- KSM ma dla mnie większą wartość niekoniecznie pod względem sportowym, ale przede wszystkim finansowym. KSM sprawił, że niektórzy musieli szukać konkretnych nazwisk, które pasowały do limitu i w ten sposób udało się zaoszczędzić trochę pieniędzy. Nie ma pewnie jednoznacznych wniosków. To zresztą widać po dyskusji wszystkich prezesów i działaczy. W przeszłości ten KSM bywał, znikał i generalnie różnie to oceniano. Z jednej strony logiczne jest to, że daje się klubom wolność w kształtowaniu swojego budżetu. Jeśli kogoś stać, to buduje dream team. Sam kluby, który są doskonale zorganizowane, mają świetne zaplecze finansowe i dzięki temu rozwijają się i budują składy na najwyższym poziomie. Blokowanie takiego działania i rozwoju poprzez KSM powoduje, że te najlepsze kluby mają utrudnienie zadanie. Dalszy rozwój staje się niemożliwy. Pomaga to za to słabszym, którzy mogą lepiej rywalizować z tym lepszymi. Poza tym, jak patrzę na budżety klubów piłkarskich i żużlowych, to mam wrażenie, że stanęliśmy trochę w miejscu. Piłka poszła dalej, budżety z roku na rok są coraz większe. Wszyscy próbują znaleźć inwestorów, bo większe inwestycje oznaczają zakup lepszych zawodników. U nas jest KSM, który nie pozwala modyfikować tych spraw. W związku z tym uważam, że dla rozwoju lepszy jest brak KSM. W żadnym wypadku nie roszczę sobie jednak praw do bycia prezesem klubu, który będzie mieć najlepszych żużlowców, bo po prostu nie dysponujemy takim budżetem. Trudno jednak krytykować kogoś za to, że jest sprawniejszym menadżerem ode mnie, ma lepsze zaplecze finansowe. To ja powinienem wziąć się ostro do roboty i zazdroszcząc takiej osobie, robić wszystko, żeby ten skład był jak najlepszy. W tym momencie ten KSM to uniemożliwia. Dla rozwoju dyscypliny zniknięcie KSM nie byłoby wcale najgorsze.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!