Robert Noga - Moje boje: Longtrack po rzeszowsku z emocjami i niesmakiem

Kto nie był, niech żałuje. To były naprawdę bardzo fajne zawody. Jeden z miejscowych kibiców powiedział wręcz, że najlepsze w tym mieście w bieżącym sezonie.

W tym artykule dowiesz się o:

Debiut w Polsce longtrack ma więc poza sobą, czy sobotni rzeszowski finał Indywidualnych Mistrzostw Świata Grand-Prix w tej odmianie wyścigów torowych otworzy nową kartę w dziejach polskiego żużla, czy też okaże się jednorazowym wyskokiem, który ktoś za kilkadziesiąt lat przypomni w cyklu zbliżonym do "Żużlowych podróży w czasie" jako zapomnianą ciekawostkę, czas pokaże. W każdym bądź razie na torze przy Hetmańskiej ścigania naprawdę nie brakowało, być może dlatego, że motocykle do długiego toru z tylnym amortyzatorem pozwalały na więcej niż klasyczne żużlowe "fury". No i my mieliśmy trochę dodatkowych emocji z powodu startu naszego "rodzynka" Staszka Burzy. Cały jego występ określić można jednym powiedzeniem. Niby zgranym w epoce, która jakiś czasu temu odeszła, ale jak się okazuje nadal aktualnym - "Polak potrafi". Decyzję, że chce spróbować podjął "za pięć dwunasta", niespełna trzy tygodnie przed zawodami. Motocykl wykombinował sobie, jak to się mówi własnym przemysłem. Ramę i to niekompletną przywiózł z Niemiec od Marcina Sekuły, tylne koło pożyczył mu w Pardubicach Ales Dryml senior. Silnik, kierownicę i kilka innych elementów włożył swoje i miało jechać.

Pojechało. Zabawa była przednia, kiedy facet, który pierwszy raz w życiu siedział na tego typu motocyklu lał gości startujących na nich od lat, a aktualnym mistrzem świata na czele. Znakomicie świadczy to o ambitnym chłopaku z podtarnowskiej Zalasowej, ale czy tak samo o tych wszystkich asach długiego toru, tutaj mam już spore wątpliwości. Cóż czasy kiedy mistrzami longtracku były największe asy żużla klasycznego jak Ivan Mauger, Ole Olsen czy Erik Gundersen niestety minęły. Dziś za pieniądze, które tutaj płacą taki Sajfutdonov z Pedersenem pewnie by kevlaru nie ubrali. Drugą perełką kibiców obok Staszka Burzy była dziarska czeska nastolatka Michaela Krupickova. Michasia przyjechała do Rzeszowa z rodzicami z dwoma motocyklami i jadąc w jednym biegu, co wywołało entuzjazm niedobitków na trybunach, zaprezentowała całkiem poprawną technikę. Można się z tego śmiać, można zżymać na dzisiejsze czasy i kobiety, którym nie wystarczy już żużel oglądany z perspektywy trybun, zaryzykuje jednak twierdzenie, że Michasia zadziwiłaby już teraz niejednego naszego juniora błąkającego się po rozmaitych młodzieżówkach. Z panną Krupickovą wiąże się niestety pewien nieprzyjemny akcent zawodów, a mianowicie ktoś ukradł jej plastron, który miała zwrócić, a wobec tego, że nie zwróciła nałożono na nią finansową karę. Chcę wierzyć, że zrobił to jakiś bezmyślny fan jej talentu, ale niesmak pozostaje niesmakiem. I tym sposobem przeszliśmy do ciemniejszej strony finału nad Wisłokiem. Przykro było patrzeć na pustki na zmodernizowanym niedawno stadionie. Te marne tysiąc, czy dwa tysiące kibiców, no niech będzie nawet, że trzy, w kraju, który podobno kocha żużel, musiało mocno zabolał organizatorów. Nie wiem co zawiodło, ale zastanawiam się, czy bilety droższe niż na ekstraligę, to był dobry pomysł. W dodatku w sytuacji kiedy miejscowa drużyna spisuje się w lidze marnie i miast walczyć jak zapowiadano o medale, broni się przed degradacją. A kibic, jak to kibic, pokazuje często swój stosunek do rzeczywistości… nogami.

Ale cóż, nie mój cyrk, to i małpy nie moje. Do przykrego i zupełnie niepotrzebnego incydentu doszło także po zawodach. Otóż organizator przygotował dla zawodników wypłatę według ustalonych przez FIM stawek, ale pomniejszoną o kwotę podatku. Zawodnicy nie chcieli się zgodzić na zmniejszone uposażenie i przez długi czas zalegali pokotem w klubowym korytarzu, ich stanowisko w pełni popierał przedstawiciel FIM. W końcu żużlowcy, grubo po północy, otrzymali należne im kwoty. Nie wszyscy zresztą, bo niektórzy zniecierpliwieni, mając przed sobą długa podróż do domu, wcześniej opuścili Rzeszów. I to zupełnie niepotrzebny akcent tych sportowo całkiem udanych zawodów.

Robert Noga

Źródło artykułu: