Starałem się jak mogłem zarówno doradzić, jak i pomagać - I część rozmowy ze Stanisławem Burzą

Mimo nieobecności w składzie spowodowanej kontuzją, Stanisław Burza pojawił się na niedzielnym meczu swojej drużyny przeciwko Speedway Miszkolc. Nie mógł wesprzeć kolegów na torze, ale pomagał im w parku maszyn, udzielając cennych wskazówek. Po meczu odpowiedział na kilka pytań, dotyczących między innymi jego zdrowia i kończącego się sezonu.

Magdalena Skorupska: Jak się czujesz po kontuzji?

Stanisław Burza: Czuję się dużo lepiej. Najgorsze były pierwsze dwa tygodnie, bo ból był tak mocny, że nie mogłem sprawnie się poruszać, usiąść sobie, położyć się na łóżku czy przewrócić z boku na bok. W tej chwili chodzę, jeżdżę samochodem. Ból odczuwam jedynie wtedy, kiedy chcę kucnąć.

Ale na tor już w tym sezonie nie wyjedziesz.

- Sądzę, że lepiej będzie poczekać. Nie startować już w tym sezonie, żeby się to nie odnowiło, bo ta kontuzja jest troszkę nieciekawa. Kość ogonowa zrasta się bardzo długo. Niektórzy lekarze powiedzieli nawet, że może się to w ogóle nie zrosnąć. Ale skoro przestaje mnie boleć to widocznie się zrasta. Jest cała zima przed nami, długi okres na leczenie. Myślę, że spokojnie z tą kontuzją się uporam i w przyszłym sezonie będę mógł startować i zdobywać punkty dla swoich klubów.

Mimo, że nie mogłeś pojechać w meczu to pojawiłeś się w Łodzi i pomagałeś kolegom.

- Starałem się jak mogłem zarówno doradzić jak i pomagać w parkingu przede wszystkim. Wiadomo, że zawsze dużo się tu dzieje. Nie widać tego z trybun. Chłopaki są bardzo zajęci, nie mają nawet kiedy obserwować tego, co się dzieje z torem. A ja tak w międzyczasie wybiegałem, patrzyłem jak jadą, gdzie jaka ścieżka jest szybsza, żeby im podpowiedzieć gdzie mają jechać. Pomagałem też zmieniać przełożenia, zębatki, zapłony. Była nawet taka sytuacja jak z Liberskim w pierwszym biegu, kiedy zerwał się łańcuch i doszczętnie rozwalił mu kosz. Musieliśmy to szybko porozkręcać, a on miał krótką przerwę, chyba dwóch biegów. Trzeba było się z tym szybko uwinąć. Myślę, że czasem jest dobrze, jak jest jeszcze ktoś taki, kto spędził trochę czasu przy żużlu i wie gdzie ręce włożyć.

Po wyniku widać, że udało Ci się pomóc.

- Nie można tak powiedzieć. Wynik wypracowali sami zawodnicy. Jechali bardzo ładnie i kontrolowali to, co się dzieje na torze. Nie popełniali błędów, czego nie można powiedzieć o meczu w Gnieźnie, bo tam zupełnie nie istnieli na torze.

Co możesz powiedzieć o tamtym meczu?

- Bardziej nerwowo to odczuwam będąc w roli obserwatora niż w roli zawodnika. Kiedy jeżdżę koncentruję się tylko na tym, co robię i co mam zrobić, co zmienić w motocyklu, aby było lepiej. A widząc niepowodzenie w Gnieźnie, to naprawdę było mi szkoda tych chłopaków. Była to strasznie nerwowa sytuacja i niemalże tragedia jak widziałem ich bezradność na tym torze. Przegrywali starty, nie byli w stanie nic zrobić.

Po tym jak pomagasz kolegom widać, że zżyłeś się z drużyną.

- Tak. Przede wszystkim z tymi obcokrajowcami, którzy tutaj startują, spotykam się w ligach zagranicznych. Dobrze się znamy, rozmawiamy ze sobą. Z resztą też. Jakoś sobie radzę z językiem angielskim i oni często zwracają się do mnie z pytaniami co się dzieje, jak tor wygląda, jak się zachowuje.

Panuje taka opinia, że kiedy w drużynie są prawie sami zawodnicy zagraniczni to nie ma zgrania.

- Tak, nie da się ukryć. Można to było zauważyć zarówno wczoraj jak i dzisiaj. Chłopaki jadą indywidualnie, rzadko kiedy zdarza się, że jadą parowo. Dlatego właśnie bywają takie sytuacje, że niepotrzebnie się gubi punkty, bądź też nawet groźne sytuacje i upadki na torze w momencie, kiedy oni walczą ze sobą zamiast sobie pomagać. Myślę, że zawodnicy krajowi bardziej są ze sobą zżyci i chcą sobie pomagać. Nie wożą się, nie zajeżdżają sobie celowo drogi. Nie zawsze jest to celowa jazda, bo czasem gdzieś trafi się jakaś rynna, kogoś pociągnie. Myślę, że drużyna powinna być wzmocniona obcokrajowcami a nie budowana z nich.

Na drugą część rozmowy ze Stanisławem Burzą zapraszamy w środę wieczorem.

Komentarze (0)