Robert Noga - Moje Boje: Lodowe i long trackowe dole i niedole

A tak ładnie szło. Ice speedway w Sanoku po skromnych początkach rósł w siłę i kibice zjeżdżający zwyczajowo pod koniec stycznia na Podkarpacie byli świadkami coraz bardziej interesujących zawodów.

W tym artykule dowiesz się o:

Już nie wystarczał sam Puchar Sanoka. Były więc Indywidualne Mistrzostwa Europy, pojawiły się kwalifikacje do Indywidualnych Mistrzostw Świata, wreszcie rok temu wyciągnięto brydżowego szlemika, czyli finał Drużynowych Mistrzostw Świata. Zastanawiałem się wówczas, oglądając tamte naprawdę ciekawe zawody, czy tak oto organizacyjnie i finansowo nie doszliśmy już, jeżeli chodzi o ice speedway do ściany. Miałem co do tego obawy, pisząc na łamach "Tygodnika Żużlowego", że Paweł Ruszkiewicz i skromne grono współpracowników, pozostawieni w dużej mierze sami sobie i traktujący przedsięwzięcie w kategoriach biznesowych mocniej już tego wózka z napisem "ice speedway" nie są w stanie pociągnąć. I tak też się stało. W tym roku w Sanoku wszystko wrociło, można rzec do korzeni, czyli do Pucharu Sanoka. I tyle, na nic więcej nie ma klimatu, czytaj pieniędzy.

Faktem jest jednak, że ta odmiana wyścigów torowych od początku traktowana była przez kibiców żużla z przymrużeniem oka. Ot, taki sympatyczny zimowy przerywnik pusto sezonowej nudy, pozwalający jakoś przetrwać martwe dla klasycznego żużla miesiące, wyrwać się z domu w sympatyczne rejony przedmurza Bieszczadów, spotkać i zabawić ze znajomymi. I to właściwie tyle. I zaryzykuje takie stwierdzenie, że tym kibicom jest generalnie wszystko jedno co i kogo w Sanoku oglądają. Iwanow czy Knapp, Zorn czy Klatovsky jeden albo drugi - wsio ryba. Czy jadą o mistrzostwo Europy lub świata, czy o puchar sympatycznego burmistrza Wojciecha Blecharczyka ma dla nich tak naprawdę marginalne znaczenie. Bo w tym wszystkim liczy się tak naprawdę co innego. Tak to wygląda z mojej perspektywy. Ja jestem trochę bardziej zawiedziony czym innym. Liczyłem bowiem na to, że tradycyjne już zawody w Sanoku spowodują wzrost zainteresowania ice speedwayem ze strony zawodników. Że w perspektywie kilku lat doczekamy się kilku niezłych Riderów, którzy popchną ice speedway made in Poland trochę do przodu. Płonne nadzieje.

Cały czas jest Grzegorz Knapp niczym samotny biały żagiel, a próby podejmowane przez innych noszą znamiona hobbystycznych projektów zarzucanych po sezonie - dwóch. Iluż, w ciągu ostatnich lat było już kandydatów na lodowych mistrzów? Przynajmniej kilku. Gdzie są dzisiaj? Licho jedno wie. Jakby mało było problemów z tym związanych, to jeszcze zima daje, mówiąc delikatnie w d... Ice speedway ma się u nas i tak dobrze, bo narodził się i "chwycił" kilka lat temu Sanok. W minionym sezonie próbowano też zaszczepić u nas longtrack. Po nagięciu przepisów, co spowodowało, że nagle okazało się iż przynajmniej jedna trzecia polskich torów nadaje się do rozgrywania na nich tej odmiany wyścigów, postanowiono poeksperymentować w tej materii nad Wisłą, a konkretniej nad Wisłokiem. Rolę doświadczalnej świnki wziął na siebie Rzeszów. Eksperyment jednak się nie udał.

Może letnia pora, może pewne błędy organizacyjne (zbyt wysokie ceny biletów) sprawiły, że zainteresowanie zawodami było bardzo niewielkie. A i poziom okazał się taki sobie, skoro Stanisław Burza zgłaszając się w ostatniej chwili i jadąc pierwszy raz na klamocie do długiego toru skręconym "na drucie" z kilku innych maszyn, potrafił w tej światowej czołówce sporo namieszać. Kto wie, czy longtrack w Polsce nie skończy się szybciej niż się zaczął. W kalendarzu na sezon 2014 próżno bowiem szukać tych wyścigów w naszym kraju. Wspomniany Stanisław Burza coś tam nieśmiało podpytuje o możliwości startowe, ale na razie poza dobrymi chęciami nie ma nic innego, przede wszystkim sprzętu. Nie widać zdecydowanych deklaracji innych zawodników gotowych próbować się na długim torze z Kylmakorpim, Smolińskim, czy choćby z Krupickovą. Czyli co, po herbacie?

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: