Lwim pazurem: Mój mistrzowski Włókniarz
- To był wyjątkowy sezon. Pamiętam choćby mecz w Toruniu, kiedy oberwaliśmy jogurtami - wspomina w swoim felietonie czasy złotego Włókniarza z 2003 roku ekspert SportoweFakty.pl Marian Maślanka.
Toruński dream-team i jogurty
Włókniarz z 2003 roku nie był może personalnie najsilniejszą drużyną. Wspominając jednak dziś ten zespół, jedno mogę powiedzieć z pełną świadomością - oni mieli największą motywację i determinację do osiągnięcia sukcesu. To nie podlega dla mnie dyskusji. Miałem wielką przyjemność być wtedy prezesem takiego klubu. Ten sezon był jednak wyjątkowy, a jego wielkim wyzwaniem była drużyna, którą wtedy zbudowano w Toruniu. Kierownictwo klubu mówiło, że mają taki skład, że przez trzy lata nie przegrają. Zapowiadano przecież serię 60 meczów bez porażki.
Pamiętam jak dziś, jak bardzo zadziałało to na motywację moich chłopaków. Pierwsze skrzypce w moim zespole odgrywał wtedy Ryan Sullivan, który do naszego klubu odszedł właśnie z Torunia. Bardzo dobrą pracę wykonywał wtedy także Jacek Gajewski, który pełnił funkcję menedżera. Przyznam, że naprawdę świetnie rozumiał się z zawodnikami. Skutecznie w działaniach wspomagał go Andrzej Jurczyński i to wszystko powodowało, że cały team pracował na sukces.
Ten sezon różnie się układał. Nie było tylko z górki, bo były również mecze bardzo trudne. Na krawędzi wygranej byliśmy między innymi w Pile, gdzie wręcz ryzykancko po bandzie na prostej jeździł Rune Holta. Ciężki był także mecz we Wrocławiu, gdzie potrzebowaliśmy wygranej, żeby być na uprzywilejowanej pozycji."Nigdy nie byliśmy mistrzami, nigdy nie byliśmy razem na topie i teraz chcemy to zrobić. Proszę tylko pomagaj nam, a reszta należy do nas"
Pamiętam, że w pewnym momencie spotkałem się z moimi zawodnikami i chciałem w nich wyzwolić dodatkową mobilizację. Powiedziałem im jednak prawdę:
Usłyszałem wtedy od nich piękne słowa. To trzymało mnie zresztą później przy żużlu przez kolejne lata. Pamiętam dokładnie co mi wtedy powiedzieli:"Panowie, chciałbym Wam coś motywacyjnego na te dwa ostatnie mecze przygotować, ale niestety nie mam. Jak tylko coś znajdę to natychmiast to dostaniecie".
Tak też się to skończyło. Bardzo trudny moment był między innymi w Częstochowie, kiedy torunianie zaczęli się mocno zbliżać. Wtedy naradę zrobił kapitan Ryan Sullivan. Przychodzę na nią i kolejny raz słyszę:"Marian, ty już nic nie musisz robić. Wszystko, co mogłeś, to zrobiłeś i mamy za to do ciebie pełen szacunek. Mamy takie kontrakty, jakie z nami podpisałeś. Do nas należy to, żeby zakończyć sezon jako drużyna najlepsza".
Tak zrobili. Miałem później wiele drużyn. Zawodnicy we Włókniarzu się odbudowywali, ale takiej jedności w działaniu jak wtedy nie pamiętam. Jasne, że był dobry menedżer, trener i to wszystko złożyło się na końcowy sukces. Ich determinacji jednak nie zapomnę. Warto podkreślić, że oni przy tym ze sobą rywalizowali. Tacy żużlowcy jak Holta, Sullivan, Jonsson, Ułamek chcieli pokazać sobie nawzajem, że jeden jest lepszy od drugiego. Nigdy jednak nie odbywało się to kosztem drużyny."Marian, ty się uspokój. Już wszystko zrobiłeś. My musimy to dokończyć. Zobaczysz, stać nas na to!".