Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (119): Żużlowy "pogrzeb"

Rok 1989, tak istotny dla najnowszej historii Polski, w żużlu zapisał się zdecydowanie czarnymi zgłoskami. Można rzec, że cała beznadzieja lat '80 minionego stulecia, znalazła w nim swoje odbicie.

W tym artykule dowiesz się o:

Nikt nie liczył na nasz narodowy zespół, który w rozgrywkach o Drużynowe Mistrzostwo Świata utknął na dobre w światowej drugiej lidze, a nasze Orły dostawały lanie nie tylko od najmożniejszych tamtych czasów, ale także rywali, z którymi wcześniej bez problemów wygrywali jak Czesi, Włosi, czy Węgrzy. Do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata nie przebił się w tamtym roku żaden polski zawodnik.
[ad=rectangle]
Nadzieja kibiców w tamtym sezonie tkwiła więc w finale Mistrzostw Świata Par, który zaplanowano na 5 sierpnia w Lesznie. Nasi mieli mieć atut własnego toru i powalczyć z najlepszymi. Wprawdzie nikt nie liczył na to, że polska para przebije świetnych wówczas Duńczyków: Hansa Nielsena i Erika Gundersena, ale nadzieje na dobry występ mimo wszystko nie milkły. Znany działacz żużlowy, ówczesny kierownik najlepszego w tamtych latach polskiego zespołu - Unii Leszno, Jan Nowicki mówił na łamach "Sportu" przed zawodami: - Zdecydowanym faworytem jest fenomenalny duet Eric Gundersen - Hans Nielsen. Mam nadzieję, że nasza reprezentacyjna dwójka uplasuje się w środku stawki. A katowicki publicysta Adam Jaźwiecki spekulował: - Na co liczymy? Ano na to, że polska para powalczy na torze Leszna z najlepszymi zawodnikami świata, że przełamie kompleksy i zamelduje się na jak najwyższej pozycji. Bylibyśmy usatysfakcjonowani miejscem w okolicach podium (…) Jestem jednym z wielu ostrożnych optymistów, mam nadzieję, ale i obawy. Mam mieszane uczucia, zaciskam kciuki i wierzę, że Orły pojadą na pełny gaz. Polski speedway jest taki, że póki co należy się opierać tylko na nadziejach.

W finale wystąpiło dziewięć par z Danii, Szwecji, Anglii, Finlandii, RFN, Węgier, Czechosłowacji, Włoch i oczywiście Polski. Nie było tak dobrych teamów jak Australia, Nowa Zelandia, czy Stany Zjednoczone, co uznano za handicap dla biało-czerwonych. Nasze nadzieje złożono w ręce pary Roman Jankowski - Piotr Świst. Taki skład nie wywoływał praktycznie żadnych kontrowersji. Roman Jankowski był wówczas gwiazdą polskiego żużla, w poprzednich latach kwalifikował się do finałów IMŚ, trudno też było wyobrazić sobie, aby ekipa, która dominowała w lidze - leszczyńska Unia nie miała swojego przedstawiciela w zawodach rozgrywanych na Stadionie im. Smoczyka w Lesznie. Partnerem Jankowskiego był Piotr Świst, wówczas jeszcze junior, ale już utytułowany, uważany, nie bez racji, za najlepszego zawodnika polskiego młodego pokolenia. Finał wywołał zainteresowanie, o którym dziś możemy pomarzyć. Z zagranicy akredytowało się na niego (jeśli wierzyć prasowym doniesieniom) 150 dziennikarzy, a bilety zamówiło 5 tysięcy kibiców spoza Polski! Zawody, zgodnie z przewidywaniami wygrali Duńczycy przed Szwedami i Anglikami. A Polacy… A Polacy po prostu się skompromitowali. Nasz duet uzbierał ledwie 11 punktów w sześciu biegach, przy punktacji 5-4-3-2-1-0 (startowano bowiem po sześciu zawodników w jednym biegu). A ściślej rzecz biorąc te 11 oczek było wynikiem Śwista. Roman Jankowski okazał się zdecydowanie najsłabszym zawodnikiem turnieju przywożąc same "śliwki".

Nic też dziwnego, że to właśnie jego obciążono odpowiedzialnością za tę kompromitację. Bartłomiej Czekański na łamach "Sportowca" grzmiał w swoich stylu: - Świst wymęczył 11 punktów, zaś Jankowski uparł się, by nie zdobyć żadnego punktu. I nie zdobył. Mój kolega posiada więc silną wolę. Kto wie, może to była z jego strony jakaś demonstracja, bierny strajk? Przecież w ogóle nie próbował się ścigać z zawodnikami, których na własnym torze, teoretycznie powinien pokonać (…) To co się stało podczas minionego finału MŚ w jeździe parami na żużlu rozegranego w Lesznie można było przewidzieć od dawna. A jednak wynik jaki osiągnęła dwójka naszych reprezentantów wywołał szok.-I jeszcze jeden akapit poświęcony Jankowskiemu, którego zdaniem autora: - Pod koniec kariery dopadła niechęć, a nawet pogarda kibiców. Na marginesie warto zwrócić uwagę na określenie "pod koniec kariery". Przypominam był rok 1989. Przenikliwy reporter nie przewidział najwyraźniej, wysyłając "Jankesa" na emeryturę, że ten będzie się jeszcze ścigał na żużlu dobre kilkanaście lat!

Wynik Polaków, ostatnie miejsce na własnym torze i beznadziejny styl wywołały w żużlowym środowisku w naszym kraju uczucie prawdziwej klęski i frustracji. Oto kilka tygodni po nieszczęsnym finale anonimowi kibice wykupili w magazynie "Speedway Journal", wydanym przez lubelskiego dziennikarza Jerzego Kraśnickiego, ogłoszenie w formie nekrologu, w którym obwieścili: - Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w dniu 5.08.1989 po długich, kilkuletnich cierpieniach zmarł ś.p Polski Sport Żużlowy. Pogrzeb odbył się w Lesznie (…) Pogrążeni w smutku kibice polscy. Jak się okazało polski żużel nie umarł. Ale potrzeba było ustrojowej transformacji i w konsekwencji pełnej jego profesjonalizacji, aby wrócił do światowej czołówki.

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: