Przepis na żużel (6): Pedersen punktem zapalnym, ale nie całym złem
- W polskim żużlu jest problem autorytetów. Wiele potrafię zrozumieć, ale gdyby Pedersen mnie odepchnął w parkingu, to nie pozostałbym mu dłużny - pisze w swoim felietonie Jacek Gajewski.
Leszno od lat jest klubem solidnym i dobrze zarządzanym. Tam nie słychać o problemach finansowych. Był wcześniej prezes Dworakowski, który miał dużą charyzmę. Poukładał to wszystko i postawił na nogi. Przez wiele lat Unia była stabilna finansowo i nadal jest. Na co dzień bardzo dobrze radzi tam sobie przecież Ireneusz Igielski, który zarządza kwestiami organizacyjnymi. Zmienił się prezes, ale na tym Unia nic nie straciła. Piotr Rusiecki bardzo mocno się w to wszystko angażuje.
Trochę szkoda, że to nie przekłada się na wynik sportowy. Drużyna od dłuższego czasu jest budowana z pomysłem. Zamierzenie było takie, żeby opierała się na zawodnikach polskich, wychowankach. Tej utalentowanej młodzieży nie brakuje. Mówi się, że powoli powinna brać ona więcej na swoje barki.
Młodzi zawodnicy tymczasem wiele zrzucają na Pedersena. To nie jest jednak tak, że Nicki jest całym złem i ponosi winę za wszystko, co się dzieje. To łatwe usprawiedliwienie i szukanie alibi. Duńczyk nie jedzie źle w każdym biegu i nie za każdym razem przeszkadza kolegom. Czasami zdarzają się sytuację, że tak się dzieje, ale proszę spojrzeć na inne biegi, kiedy Nicki nie jedzie. Pozostali zawodnicy nie robią wtedy oszałamiającego wyniku. Ich punktów Unii brakuje. Jasne, że lepiej się jedzie, kiedy jest dobry klimat i każdy wie, że może liczyć na kolegę z pary. Zaufanie to podstawa, ale Nicki nie jest jedynym problemem. Reszta drużyny się zatrzymała. Ja już od ubiegłego roku czekam na eksplozję w Lesznie i nie mogę się jej doczekać. Chłopcy się trochę zatrzymali.
Podczas ostatniego meczu Pedersen odepchnął menedżera Pawła Jądera. Prowadziłem wielu zawodników i nie wiem, jakbym zareagował w takiej sytuacji. Jednego jestem jednak pewien - nie pozostałbym Duńczykowi dłużny. Różne rzeczy mają prawo się wydarzyć, ale zawsze musi być coś takiego jak autorytet i szacunek. Wiele potrafię zrozumieć, bo w trakcie meczu żużlowego jest napięcie, stres, emocje i padają różne słowa, a one powodują konkretne reakcje. Widziałem już sytuację, że niektórzy ludzie, którzy się tego nie spodziewali, dostawali mocny słowny "strzał" od zawodnika. Było wielkie zdziwienie, jak on mógł się tak zachować. Czasami trzeba odpowiednio reagować. Bywa tak, że lepiej do żużlowca przez dłuższą chwilę nie podchodzić i go nie prowokować.
To nie jest tylko problem Leszna. W polskim żużlu brakuje ludzi z charyzmą i autorytetem, który byłby pomocny przy prowadzeniu zespołu. Nie twierdzę, że pomiędzy menedżerem a zawodnikiem musi być wielka bariera, ale pewien dystans należy zbudować. To przekłada się na respekt i szacunek. Wydaje mi się również, że czasami dziwna jest polityka klubów. Działacze często nie pomagają w tym, żeby pozycja trenera czy menedżera była mocna. Czasami widać, że z drużyną podczas meczu jest sztab ludzi. To tylko podważa umiejętności, wiedzę i autorytet menedżera. Z jednej strony komuś do końca nie ufamy, więc damy kogoś do pomocy, ale zwalniać takiej osoby też nie będziemy. Brakuje w tym logiki. Zawodnicy to widzą i mogą sobie pozwolić na zbyt dużo.
Nie wiem, czy w Lesznie jest problem autorytetu. Jest tam Paweł Jąder, ale też Roman Jankowski, z którym Unia wygrywała ligę. Gdy miał mocną drużynę z Adamsem, Hampelem czy Kołodziejem to sobie radził i był uważany za bardzo dobrego trenera, który radzi sobie z indywidualnościami. Z drugiej strony Pedersena nie można porównywać z Adamsem, bo to dwa zupełnie inne charaktery. Drugiego takiego jak Australijczyk nie ma - może poza Hancockiem. Tacy ludzie to wielki autorytet dla pozostałych i gwarancja odpowiedniego klimatu w zespole.
W swojej pracy spotykałem się z historiami, że w środowisku pojawiali się nowi ludzie. Na początku nie potrafili wypełnić nawet programu zawodów, a po dwóch czy trzech latach chcieli już błyszczeć. Czasami musiałem powalczyć, żeby ich nawrócić ze złych ścieżek, bo kopalnią wiedzy żużlowej jednak nie byli. Ludzie, którzy prowadzą kluby, nie zawsze rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Sport trzeba kochać i mieć o nim pojęcie. Do klubów trafiają często, bo taka jest moda. Pragnę jednak podkreślić, że tak nie jest w żadnym wypadku z Piotrem Rusieckim. On jest obecny w żużlu od wielu lat. Poświęcił wiele czasu i pieniędzy na to, by Unia była tam, gdzie jest. Wiele rzeczy robi z pasji i zasługuje na szacunek. Odbieram go bardzo pozytywnie. Dzięki niemu Adams spędził tyle lat w Lesznie. Powiem szczerze, że chciałem go kiedyś wyciągnąć do Torunia, ale nie udawało się to w dużej mierze z powodu Piotra Rusieckiego i jego firmy. Jemu nie można zarzucić, że nie rozumie żużla lub go nie czuje. Każdy popełnia błędy.
Być może jednak w Lesznie teraz nastąpiło pewne apogeum. Nie jest jednak dobrze, że o klubie mówi się z powodu takich wydarzeń, jak te, które miały miejsce ostatnio w parkingu. Unia musi to uporządkować, bo może stracić szansę na awans do fazy play-off.
Jacek Gajewski
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>