Z drugiej strony właśnie tamten jakże trudny sezon pokazał, że sport żużlowy w Polsce jest bardzo żywotny i potrafi zjednoczyć ludzi, stanowić ożywczy oddech przy otaczającej rzeczywistość powszechnej beznadziei. Na przekór wszelkim kłopotom. Sezon rozpoczął się jednak w minorowych nastrojach. W klubowych magazynach brakowało dosłownie wszystkiego. Katowicki "Sport", wówczas gazeta numer 1 w kraju, jeśli chodzi o zainteresowanie speedwayem, po wznowieniu jej wydawania, donosił dramatycznie 1 kwietnia (bynajmniej nie był to jednak żart na Prima Aprilis) o brakach w zaopatrzeniu nawet w olej.
[ad=rectangle]
Kluby zamówiły łącznie 13 ton Castrolu, nie otrzymały nic. - Sytuacja jest dramatyczna. Grozi zawieszeniem rozgrywek. Te jednak ruszyły, chociaż w specyficznej atmosferze. Adam Gomółka w jednym z tomików swojego "Tarnowskiego sportu żużlowego" odnotował: - Nowa sytuacja w kraju, czyli wybór przez tzw. czynniki „Mniejszego zła” pod postacią wojny przeciw własnemu narodowi, nie spowodowała zaburzeń w terminarzu żużlowym. Wszystko przebiegało normalnie, jeśli nie liczyć licznych grup smutnych facetów w mundurach moro na stadionach całej Polski. Z tym kalendarzem autor nie do końca miał rację, już bowiem wcześniej z powodów oszczędnościowych Główna Komisja Sportu Żużlowego podjęła decyzję o nie organizowaniu w tamtym roku rozgrywek o Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwo Polski oraz Młodzieżowe Mistrzostwo Polski Par Klubowych.
Rozgrywki te jednak nie odbyły się już w poprzednim sezonie, rezygnacja była więc związana nie tyle bezpośrednio ze stanem wojennym, co z ogólnie kiepską sytuacją finansową w polskim sporcie żużlowym. W samym 1982 roku zrezygnowano natomiast z ćwierćfinałów IMP oraz MIMP, półfinałów Srebrnego Kasku i rozgrywek o Brązowy Kask. Konsekwencją stanu wojennego był tez fakt, że w lidze angielskiej wystartowała jedynie nasza eksportowa wówczas dwójka: Edward Jancarz - Zenon Plech, zresztą bardzo późno, praktycznie w połowie sezonu.
Kluby też nie paliły się do wysyłania swoich zawodników na Wyspy, bo w ówczesnych realiach oznaczało to częsty brak liderów w meczach ligi w Polsce. Utyskiwał na ten temat na łamach licowego numeru "Sportu" redaktor Jacek Portala. - Niestety ostatnio władze wielu polskich klubów niechętnie wyrażają zgodę na wysyłanie swoich czołowych zawodników na Wyspy Brytyjskie. Cóż, trudno pogodzić interesy klubów i reprezentacji. Prymat klubowego zaścianka, magia ligowych punktów usuwa w cień prestiż narodowego teamu. Smutne to, ale prawdziwe. Koniec końców na arenie międzynarodowej dostaliśmy w tamtym "wojennym" roku baty. Biało-czerwonych zabrakło w finałach Drużynowych Mistrzostw Świata oraz Mistrzostwach Świata Par. W finale Indywidualnych Mistrzostw Świata w dalekim Los Angeles osamotniony Edward Jancarz zajął miejsce w środku stawki.
Na fali beznadziei liczni polscy sportowcy uciekali na Zachód porzucając nawet dobrze zapowiadające się kariery. Tak uczynił także czołowy wówczas polski żużlowiec, zawodnik Kolejarza Opole Alfred Siekierka, który wykorzystał fakt powołania go do reprezentacji Polski na eliminacje Indywidualnych Mistrzostw Świata rozgrywane w Abensbergu. Z zawodów tych już nie wrócił. Co ciekawe sportowa prasa, nawet dziennik "Sport", milczała na temat ucieczki zawodnika. Dopiero w zapowiedzi kolejnej eliminacji - finału kontynentalnego w Lesznie można przeczytać jednozdaniową informację - Na marginesie wydarzeń w półfinałach IMŚ warto dodać, iż z turnieju w Abensbergu nie powrócił do kraju zawodnik Kolejarza Opole - Alfred Siekierka. Paradoksalnie jednak w tamtym ciężkim roku, na przekór wszystkiemu narodziła się wspaniała inicjatywa - turniej Asów Polskich Lig Żużlowych w Bydgoszczy, który przez wiele następnych sezonów był traktowany niezwykle prestiżowo jako impreza oficjalnie otwierająca sezon żużlowy w naszym kraju.
Turniej zorganizowano z inicjatywy "Gazety Pomorskiej", a jego formułę opracował Zbigniew Flasiński. Także w 1982 roku ruszył Challenge niezmordowanej redakcji "Sportu". Zawodnicy za wyniki w różnych krajowych i międzynarodowych imprezach otrzymywali punkty, w efekcie wyłaniano najlepszego w sezonie zawodnika, tzw. "Tęczowego Kasku". Ten ciekawy plebiscyt był prowadzony przez następne kilkanaście sezonów. Najważniejsze jednak, że sport żużlowy nadal cieszył się ogromnym zainteresowaniem, jakby na przekór sytuacji, w jakiej się znalazł. Frekwencja była z reguły znakomita. Mecze ostatniej ligowej rundy w Gnieźnie i w Bydgoszczy oglądało, według prasowych relacji po 20 tysięcy widzów, w Toruniu 15 tysięcy, w Opolu 8 tysięcy. Z dzisiejszej perspektywy to liczby imponujące. Polskiemu kibicowi mogło brakować mięsa na obiad, kartki na zakup dziecku paskudztwa zwanego oficjalnie "wyrobem czekoladopodobnym", lub benzyny do baku, mógł go załamywać widok patrolu ZOMO na ulicy i ograniczenia w wyjazdach poza swoje miejsce zamieszkania. Ale swojej ukochanej dyscypliny, nie porzucił, nie zdradził.
Robert Noga
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!