Gdańszczanie musieli uznać wyższość bezpośredniego konkurenta w walce o pozostanie w żużlowej Ekstralidze, KantorOnline ViperPrint Włókniarza Częstochowa i przegrali 35:55. Już przed meczem podopieczni Piotra Szymko byli skazani na niepowodzenie, gdy okazało się, że w ich składzie zabraknie Leona Madsena i Thomasa Jonassona. Mimo absencji dwójki Skandynawów gdańszczanie dzielnie stawiali opór Lwom. - Ten mecz był do wygrania. Gdyby przyjechał Leon i Thomas, to pewnie zdobylibyśmy dwa punkty. Niestety, sytuacja w klubie jest taka, że nie mieli za co przyjechać, bo klub im nie zapłacił. Gdyby przyjechali, to mielibyśmy zupełnie inny obraz sytuacji - podkreśla wychowanek gdańskiego klubu, Krystian Pieszczek.
[ad=rectangle]
Okazuje się, że losy i jego występu na częstochowskim torze ważyły się do ostatniej chwili. - Nie podzielam w ogóle takiego podejścia. Nieco ponad godzinę przed meczem dopiero dowiedziałem się, że pojadę, bo mieliśmy w ogóle wystawić całkiem oszczędnościowy skład i miało mnie w nim zabraknąć. To jest strasznie dziwna sytuacja i ciężko to komentować. Aż ręce opadają. Mamy bardzo nikłe szanse na wygranie u siebie z Tarnowem, a w Toruniu musiałby zdarzyć się cud. Nie można mieć do nas pretensji, bo zostawiliśmy w tym meczu serce na torze i pokazaliśmy naszym kibicom, że potrafimy jechać. Jesteśmy im wdzięczni, że przyjechali za nami tyle kilometrów - dodaje 18-latek.
Ekipa z Trójmiasta prawdopodobnie po raz kolejny opuści najwyższą klasę rozgrywkową, a jej przyszłość stanie pod znakiem zapytania. Pieszczek podkreśla ogromną pracę, jaką w klubie wykonywał były trener, Stanisław Chomski. Teraz klub na prostą będzie musiał wyprowadzić główny sponsor, Tadeusz Zdunek. - Jak był trener Chomski, to liczono się z jego zdaniem i pewnie gdybyśmy spadli, to tak poukładałby to, że bylibyśmy mocni w I lidze. Są kolosalne długi i wszystko zależy teraz od pana Tadeusza i on musi, coś z tym zrobić. Wszystko leży w jego rękach i musi wyciągnąć klub z samego dna - mówi "Krycha".
Wynik niedzielnego pojedynku nie odzwierciedla jednak przebiegu spotkania. Gdańszczanie pokazali się z naprawdę dobrej strony, a pierwsze skrzypce w ekipie Piotra Szymko grał Artur Mroczka. Goście często znakomicie wychodzili spod taśmy, ale trwonili pozycje na dystansie. - Jak nie jeździ się na tym torze, to ciężko się do niego dopasować. Pokazaliśmy dużą ambicję i kibicom mogło się podobać to spotkanie. Oby więcej takich zawodów i torów, bo był naprawdę znakomicie przygotowany. Cieszę się z mojego wyniku. Mógł być troszeczkę lepszy, ale najważniejsze, że wszystko zmierza w dobrym kierunku - zauważa 18-latek.
Pieszczek wrócił na tor po kilkudniowej przerwie i jak sam przyznaje, nadal odczuwa skutki kontuzji. - Zanotowałem upadek z Arturem, który wypchnął mnie na pierwszym łuku. Odczułem jeszcze skutki urazu i ból w lewym łokciu. Mam dość zbity i naderwany mięsień. Jak będę tak często upadał, to na pewno szybko się to nie zagoi - puentuje Krystian Pieszczek.