Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (128): Andrzej Krzesiński - urodzony żużlowiec
Kibice takich zawodników zawsze uwielbiali. Nie kalkulujących, atakujących przez cztery okrążenia, gotowych siąść na motocykl i walczyć nawet ze złamaną nogą. Takich jak Andrzej Krzesiński.
- Krzesińskiego cechowała jak zwykle nerwowość, brawura i ryzykanctwo - zauważył relacjonujący wrocławski turniej reporter "Przeglądu Sportowego". I tak niestety miało być przez całą sportową karierę. Czy w barwach Ostrovii, Unii, Legii Warszawa, w której startował w latach 1956-1957, czy też w reprezentacji Polski, do której ze względu na reprezentowaną wysoką klasę sportową musiał przecież trafić. Lista jego kraks wydłużała się więc z każdym sezonem. - Występ we Wrocławiu w turnieju o Puchar Kongresu Ziem Odzyskanych zakończył na…głowach kibiców. Brawurowa jazda w wyścigu V zakończyła się upadkiem i wypadnięciem poza drewnianą bandę. Na szczęście cały incydent zakończył się tylko na strachu - tak opisali jedną z przygód Krzesińskiego z 1953 roku autorzy monografii ostrowskiego żużla "Jak Syzyf" Maciej Kmiecik i Artur Małecki.
Niestety nie zawsze takie sytuacje rozchodziły się po kościach. Krzesiński w glorii wicemistrza kraju wyjechał na tragiczne w skutkach tourne polskiej reprezentacji do Austrii, w kwietniu 1956 roku, w czasie którego podczas meczu w Wiedniu zginął Zbigniew Raniszewski. W cieniu tego dramatu umknęła informacja, że w jednym z wcześniejszych wyścigów zawodnik Legii groźnie upadł i został przewieziony z urazem głowy do szpitala. Trudno dziś bez dokładnego opisu sytuacji wyrokować co było przyczyną akurat tamtej kraksy, faktem jednak jest, że Andrzej Krzesiński miał opinię zawodnika jeżdżącego brawurowo, nie odczuwającego strachu i nie baczącego na konsekwencje. Prawdziwy dramat sportowca przyniosły jednak kolejne sezony i kolejne starty.
Rok 1957, mecz Legii z Włókniarzem Częstochowa. Krzesiński trzy dni wcześniej zdjął gips po kolejnej kontuzji, pomimo tego zdecydował się na start w tych zawodach. Skutek? - Ze startu do pierwszego biegu wyszedł z opóźnieniem, ale już na wyjściu z pierwszego wirażu doszedł swych przeciwników. Andrzej mógłby swych przeciwników atakować bezpiecznie przez następne 3 i pół okrążenia. Przerastał ich umiejętnościami o głowę. Tak zresztą zrobiłby każdy, tylko nie Andrzej, który nie uznawał jazdy z tyłu. Wszedł w ciasno jadących obok siebie włókniarzy i to był chyba jego ostatni mecz w życiu. Przeleżał po tym w szpitalu 5 tygodni, z tego 7 dni zupełnie nieprzytomny - relacjonował dramat dziennikarz "Motoru", ale mylił się co do końca kariery Krzesińskiego, bo ten nie dawał za wygraną.
Na sezon 1958 wrócił do Ostrowa i tam nadal startował, dobre występy przeplatały się z kolejnymi upadkami. Jeden z nich okazał się ostatni. - Szkoda mi tego chłopca. Andrzej Krzesiński był naprawdę utalentowanym zawodnikiem. O takich zwykliśmy mówić to rasowy, urodzony żużlowiec (…) Krzesiński jest niezwykle popularny wśród kibiców żużla w całej Polsce. Natomiast wśród działaczy przeważają na ogół zdania: Krzesiński to dobry zawodnik, ale źle prowadzony ryzykant na torze - można było przeczytać w jednej z gazet w tamtym okresie. Andrzej Krzesiński zmuszony został do zakończenia swojej krótkiej sportowej przygody w wieku zaledwie 24 lat. W krótkim czasie obok wspomnianych trofeów wygrał także, bardzo wówczas prestiżowe turnieje: Memoriał Alfreda Smoczyka w Lesznie w 1954 roku oraz Łańcuch Herbowy Miasta Ostrowa w kolejnym sezonie. Nigdy nie dowiemy się co jeszcze mógłby osiągnąć i ile dać polskiemu. Zmarł w grudniu 2003 roku.
Robert Noga