Robert Noga - Moje Boje: Ministerstwo wszelkiej szczęśliwości

Uff, to była prawdziwie gorąca niedziela, chociaż aura już przecież zdecydowanie bardziej jesienna niż letnia. Wieczorem sportowa i nie tylko sportowa Polska eksplodowała za sprawą naszych siatkarzy.

W tym artykule dowiesz się o:

Dopięli oni swego i zdobyli mistrzostwo świata. Pięknie. Obecny na meczu pan prezydent wzruszył się i w wywiadzie przeprowadzonym przez młodego reportera telewizyjnego za sukces podziękował piłkarzom. Pewnie gdyby to był inny pan prezydent to media miałyby z tego "bekę" przez następne kilka tygodni, a tak zostaną przy owym wzruszeniu. Zresztą siatkarz to taki piłkarz inaczej jak koszykarz lub szczypiornista. Jest się z czego cieszyć, bo nasze drużyny w grach zespołowych zdobywają przecież tytuły mistrzów raz na kilkadziesiąt lat. Ani piłkarzom, ani szczypiornistom, ani koszykarzom czy hokeistom sztuka ta nigdy się nie udała, a siatkarzom raz, czterdzieści lat temu.
[ad=rectangle]
Trudno się więc dziwić, że kiedy Mariusz Wlazły zakończył zwycięskie spotkanie finałowe z Brazylią efektownym atakiem ze skrzydła, radocha w narodzie zapanowała ogólna. W tym samym mniej więcej czasie kiedy nasi siatkarze rozgrzewali się jeszcze przed spotkaniem, które miało zapewnić im należne miejsce w historii polskiego sportu, w Krakowie dobiegał końca hit piłkarskiej jesiennej rundy rozgrywek o mistrzostwo ekstraklasy pomiędzy Wisłą a Legią Warszawa. Wiem, że wśród wielu kibiców żużla piłka nożna w krajowym, ligowym wydaniu nie cieszy się, delikatnie rzecz ujmując, specjalnym szacunkiem, ba, bywa lekceważona. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jedną rzecz. Pomijając kwestię poziomu naszej ligi, którego najlepszym wykładnikiem jest fakt rokrocznego braku jej przedstawiciela w Lidze Mistrzów, ten krakowski pojedynek zespołów z dawnej i obecnej stolicy Polski oglądało na stadionie grubo ponad 30 tysięcy widzów!

Rzecz dla ligowego żużla nieosiągalna, bo nawet żaden polski klub żużlowy nie dysponuje stadionem o takiej pojemności. Ale skoro nawet na magicznych derbach Ziemi Lubuskiej w meczach o najwyższą stawkę, telewizyjne kamery mimochodem wyłapywały połacie wolnych miejsc na trybunach w Zielonej Górze i Gorzowie - obiektów przecież ponad dwa razy mniejszych niż stadion w Krakowie poświęcony legendzie polskiej piłki Henrykowi Reymanowi, to jest o czym myśleć. Bo przecież środowisko żużlowe lubi się chwalić rekordowym zainteresowaniem naszej ligi i chętnie wskazuje wyższość pod tym względem nad innymi popularnymi sportami w Polsce. A tutaj proszę. Tak więc niedzielne mecze półfinałowe w naszych ligach odbyły się (a raczej odbyły tylko częściowo) w cieniu siatkarskiej fety i meczu na szczycie piłkarskiej ekstraklasy. I całe szczęście, bowiem tamte wydarzenia zupełnie przyćmiły kolejną świeżą dostawę kontrowersji związanych z tymi meczami, które akurat się nie odbyły.

Najpierw mieliśmy oberwanie chmury w Tarnowie, a potem telewizja transmitowała pasjonujące przygotowania do meczu w Gorzowie, który opóźniony o godzinę skończył się szybciej niż się rozpoczął. I oczywiście jedni do Sasa inni do Lasa, jak w znanym od lat porzekadle. W Tarnowie gospodarze podobno jeździć nie chcieli, więc wypowiadali się, że mecz w takich warunkach byłby masakrą, goście narzekali, że decyzję o odwołaniu meczu podjęto zbyt pochopnie i za szybko. W Gorzowie na odwrót, to miejscowi byli pewni, że da się spotkanie odbyć, przyjezdni twierdzili niezbicie, że byłoby to narażaniem życia i zdrowia zawodników. Czyli, można by rzec, nasza żużlowa klasyka. Ładnie to ujął jeden z internautów na forum SportoweFakty.pl pisząc: - Nigdy nikomu nie dogodzi. W Tarnowie za szybka decyzja w Gorzowie za późna. Oj, my Polacy jesteśmy daremni.

Pozostaje więc jedno rozwiązanie. Podobno, tak przeczytałem w jednym z tygodników, w Wenezueli powołano do życia ministerstwo wszelkiej szczęśliwości, którego urzędnicy czuwają, aby wszyscy byli zadowoleni. Trzeba szybko zaadaptować pomysł do naszych potrzeb inaczej zawsze ktoś będzie nabzdyczony. Jest dobry moment, bo akurat mamy rekonstrukcje rządu.

Robert Noga

Źródło artykułu: