Lwim pazurem (17): Kochał żużel i dzieci. Był inny niż angielska młodzież

- Lee Richardson był inny niż angielska młodzież, dla której ważne były uciechy. A on? Kochał żużel, dzieci. Chciał być mistrzem. Ciężko pracował zamiast chodzić po pubach - wspomina Marian Maślanka.

W tym artykule dowiesz się o:

Kochał żużel i dzieci. Był inny niż angielska młodzież

Zbliża się wyjątkowy czas, w którym należy wspomnieć tych, których zabrał żużel. Dyscyplina piękna, emocjonująca, ale czasami bardzo okrutna. Lubię się wtedy zatrzymać, pomyśleć, powspominać. Oni na to zasługują. Nie ma tylu młodych ludzi, pełnych werwy, chęci do działania, pracy nad sobą. Zabrał ich sport, odeszli wcześniej z powodu zajęcia, które tak kochali. To bardzo niesprawiedliwe i trudne.

[ad=rectangle]
Dla mnie trudnym momentem była śmierć Lee Richardsona. Mocno zżyłem się z tym facetem. Kiedy do nas przychodził był zawodnikiem... maksymalnie "średnim", ale mistrzem świata juniorów. To świadczyło o tym, że drzemią w nim wielkie możliwości. Kiedy go braliśmy do zespołu, oponentów nie brakowało. Byli tacy, którzy pukali się w głowe i pytali, po co nam średniaczek, z którego nic nie będzie.

Nad jego kontraktem pracowałem wtedy z Robertem Jabłońskim. Z Lee był wtedy też John Davis, jego opiekun, były świetny żużlowiec. Brytyjczyk przekonywał mnie, że on naprawdę chce być pewnego dnia najlepszy na świecie. Poprosił o szansę i obiecał, że to udowodni. Wymyśliliśmy wtedy pięcioletni kontrakt. Dziś w Ekstralidze taka sytuacja jest trudna do zrealizowania. Coś takiego się teraz nie zdarza. Ale tu nie chodzi nawet o samą długość umowy, ale o to, jak ona była skonstruowana.

Wynagrodzenie zawodnika było wtedy bardzo mocno związane z jego postępami na torze. Każdy rok traktowaliśmy tak, że rośnie jego średnia biegopunktowa i wzrastają tak samo zarobki. Ja mu to zaproponowałem, ale myślałem, że nie podpisze. Richardson się jednak zgodził i powiedział, że od razu bierze się do pracy. Rok po roku szedł w górę. Miał w sobie wielką ambicję. Facet mnie ujął, że chce na coś takiego pójść. Ta umowa działała w dwie strony. Gdyby mu nie szło, zarabiałby mniej. On jednak wtedy nie liczył, miał marzenie. Czy dziś ktoś podpisałby taką umowę?

Lee Richardson był bardzo dobrze zorganizowany. Mocno dbał o sprzęt. Zawsze był najlepszy. Mówili mi to nasi zawodnicy, którym czasami użyczał motocykle. Przy mojej namowie na współpracę z nim zgodził się świetny mechanik, a później jego przyjaciel Darek Łapa. Stworzyli świetny team. Lee był bardzo wysoko, ale czasami coś nie szło. Moim zdaniem były momenty, kiedy on chciał za bardzo. Ciągle myślał o tym, żeby być najlepszym na świecie. On robił zdecydowanie lepszy wynik, kiedy był rozluźniony. Często podchodziłem do niego przed meczem i gadałem z nim o wszystkim, tylko nie o żużlu. Opowiadaliśmy sobie różne głupoty, później wsiadał na motocykl i jechał jak szalony.

Miał szansę osiągnąć więcej. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nasze drogi w pewnym momencie się rozeszły, ale nie dlatego, że nie spełniał oczekiwań. Wpadaliśmy w trudną sytuację. On miał lepszą ofertę z Marmy Rzeszów, a ja wychodziłem z założenia, że z niewolnika nie ma zawodnika. To było rozstanie w zgodzie.

On pierwszy sezon w Rzeszowie miał świetny. Później zaczęło się coś złego. Tracił miejsce w składzie. To doprowadzało go do dużego stresu. On się naprawdę bardzo przejmował, kiedy mu nie szło.

Ten mecz, w którym wydarzła się ta tragedia. Oglądałem to i to naprawdę nie wyglądało tak groźnie. Żużel zabrał jednak wspaniałego człowieka.

Byłem na pogrzebie. Pamiętam ogrom ludzi, którzy też się pojawili. On był naprawdę lubiany w środowisku. Nie mam jednka wątpliwości, że gdyby był z nami, to nadal by jeździł. To był człowiek żużla. Kochał speedway, a jego jedynym innym zajęciem była zabawa z dziećmi. Przebywał z nimi naprawdę dużo. Nic więcej nie potrzebował. W swoim życiu pisał dwa rozdziały - żużel i rodzina. Na nic innego nie było miejsca.

Jak patrzę też na wielu jego rodaków, którzy biorą się za ten sport, to widze pewne różnice w podejściu. Mam wrażenie, że on był bardziej poukładany. Talenty na Wyspach nadal się rodzą, ale coś im przeszkadza. Nie mogą wypłynąć. Może chodzi o tryb życia. Angielska młodzież często oddaje się uciechom, a nie ciężkiej pracy. Żyją na dużym luzie. Lee taki nie był. Teraz wyjątkiem dla mnie jest Tai Woffinden, ale on po drodze wiele przeszedł. Trudne doświadczenia kształtują charakter.

Richardson wolny czas wolał wykorzystać na trening. Zawsze wolał biegać, jeździć na crossie niż chodzić po pubach. Prowadził sportowy tryb życia. Był świetnym żużlowcem, wspaniałym człowiekiem i... go już nie ma. Czas mija, a pogodzić się z tym jest tak samo trudno. Cieszmy się jednak, że ktoś taki był i cieszył nas swoją jazdą.

Marian Maślanka

Źródło artykułu: