Orzeł miał furę szczęścia - rozmowa z Bartłomiejem Juszczakiem odpowiedzialnym w Łodzi za kontrakty

Bartłomiej Juszczak jest dziennikarzem radiowym, jednak pomaga także władzom Orła Łódź w kontraktowaniu zawodników. W wywiadzie opowiada o kulisach zakontraktowania Doyle'a i Korneliussena.

Przemysław Bartusiak: Sezon był naprawdę szalony dla Orła. Chyba nikt nie spodziewał się tak dobrego wyniku. Jakie Ty masz odczucia po tym sukcesie?

Bartłomiej Juszczak: Sezon, który mnie zaskoczył. Wiedziałem, że Orzeł zakontraktował dobrych zawodników i może awansować do fazy play-off, aczkolwiek liga była wyrównana i brałem pod uwagę, że zajmie piąte, szóste miejsce. Jednak ten rok był jak rollercoaster dla klubu z Łodzi. W pewnym momencie kontuzje, słabsza forma i problemy sprzętowe spowodowały, że drużyna była wymieniana jako kandydat do spadku. Na szczęście w porę wszystko zadziałało i okazało się, że zespół może wygrać ligę. Znaczenie miało także szczęście, a można powiedzieć, że w półfinale nawet fura szczęścia. Wicemistrzostwo Nice Polskiej Ligi Żużlowej sprawiło, że sezon trzeba uznać za udany. Nie zapominajmy jednak, że nie tylko pod względem sportowym, ale także organizacyjnym.
[ad=rectangle]
W Orle zajmujesz się kontraktowaniem zawodników. Jak do tego doszło?

- Współpraca jeżeli chodzi o kontraktowanie zawodników mogła zacząć się wcześniej. W 2012 roku byłem na zawodach w Czechach, gdzie widziałem jednego z młodych i obiecujących jeźdźców. Poleciłem tego żużlowca do drużyny, niestety ówczesny prezes go nie zakontraktował. Następnie trafił do innego klubu i narobił Orłowi bardzo dużo kłopotów. Kiedy Witold Skrzydlewski dowiedział się o tym, powiedział, że są zmiany w klubie i potrzebuje kogoś kto przejmie pewne funkcje, przynajmniej tymczasowo. Poprosił mnie o zakontraktowanie zawodnika, który miał być rewelacją ligi. Dla mnie to była nowość. Prowadziłem rozmowy z żużlowcami, ale tak naprawdę nie wiedziałem jak cały ten okres transferowy przebiega.

Witold Skrzydlewski wielokrotnie chwalił Cię, że udało Ci się ściągnąć takiego zawodnika jak Jason Doyle.

- Widziałem go na zawodach Drużynowego Pucharu Świata w Częstochowie, potem w Pradze i wiedziałem, że może być w czołówce ligi. Nie wyobrażałem sobie, że będzie najlepszy. W sferze marzeń było miejsce w czołowej piątce najskuteczniejszych zawodników. Rozmowy trwały długo, raz byliśmy bliżej, raz dalej. Ten sezon w wykonaniu Doyle'a bardzo mnie zaskoczył, bo nie spodziewałem się, że to będzie tak pewny punkt drużyny. Co ciekawe jeszcze lepiej jeździł po kontuzji odniesionej w Landshut. Jestem pod dużym wrażeniem jego występów w Polsce, innych ligach i eliminacjach cyklu Grand Prix. Nie wiem jakbym się teraz czuł, jakby nie udało się go zakontraktować. Na szczęście wszystko przebiegło pomyślnie.

Na początku sezonu mówiłeś na łamach naszego portalu, że Jason chce być najlepszym zawodnikiem na zapleczu najlepszej ligi świata. Myślisz, że w 2015 zrealizuje kolejne cele i utrzyma się w cyklu Grand Prix?

- Mam taką nadzieję. Gdybym miał pewność, że silniki Jasona będą tak dobrze jechać w przyszłym roku, to powiedziałbym nawet, że będzie w czołówce Grand Prix. Natomiast nigdy nie wiadomo czy nikt nie wyskoczy z super silnikami i na przykład kilku zawodników korzystających z usług jednego tunera będzie miało rewelacyjnie zrobione jednostki. Jason zrobił krok do przodu pod względem organizacyjnym, podobnie jak Orzeł Łódź. Przed tym sezonem udało mu się znaleźć dobrych mechaników. Są to Brytyjczycy, ale mieszkają w Polsce i znają tory. Ma swoją bazę w Polsce, ma profesjonalny samochód, naprawdę ma rewelacyjne warunki. Chwała mu za to, że tak do tego podszedł, Talent ma bardzo duże znaczenie, ale to bardzo pracowity zawodnik i ciężką pracą jest w stanie zrealizować cele, które sobie założył. Wydaje mi się, że to będzie procentowało w sezonie 2015 i jeśli pech go ominie to będzie w czołowej ósemce cyklu Grand Prix.

Jason Doyle w Orle w 2015 roku – realny cel czy tylko marzenie?

- To jest marzenie, ale może stać się realnym celem. Nie chcę się wypowiadać na temat następnego sezonu, bo jeszcze nie wiadomo co się zdarzy. Na pewno kusi go dużo klubów z Enea Ekstraligi. To będzie jego decyzja gdzie podpisze kontrakt. Docenia atmosferę w Łodzi i nie można wykluczyć opcji, że zostanie w klubie.

Twoje osiągnięcia nie kończą się jednak na Doyle'u. Podobno miałeś także udział w zakontraktowaniu także Korneliussena?

- Zaskoczył nie mniej niż Doyle. Wiedziałem, że robi dobre wyniki w ligach zagranicznych i kiedy sypała się drużyna w Łodzi, prezes Skrzydlewski zadzwonił i powiedział, że potrzebna jest pomoc, spytał czy mam kogoś w zanadrzu. Doskonale pamiętałem występ Madsa w barwach Lublina w Łodzi w 2012 roku i trudno było sobie wyobrazić, że ten zawodnik pojedzie ze średnią ponad 2 punktów na bieg. Zadzwoniłem jednak do szefa i powiedziałem, że jest taki zawodnik. We współpracy ze Speedway Protect udało się ustalić warunki kontraktowe. Był moment, że był lepszy od Doyle'a. Gdyby nie problemy sprzętowe i chyba zmęczenie sezonem to moim zdaniem byłby w trójce najskuteczniejszy zawodników. Pod koniec złapał lekką zadyszkę, ale i tak odniósł ogromny sukces. Nie często się zdarza, że w trakcie sezonu uda się zakontraktować takiego zawodnika.

Na jednym biegunie są Doyle i Korneliussen, na drugim Lindbaeck. To on miał być liderem drużyny.

- Antonio jest momentami zawodnikiem nie do końca obecnym. On i jego menadżer chyba do końca nie wiedzą co się dzieje. Lindbaeck zaczynał sezon z parą mechaników, która szybko straciła zatrudnienie. Ich następcy byli autorami jednej z największych kompromitacji w Nice Polskiej Lidze Żużlowej, kiedy to spóźnili się na mecz w Daugavpils, do dzisiaj w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Pod koniec sezonu była jeszcze inna para mechaników, jednak zmiany nie przekładały się na wyniki osiągane na torze. Początek miał dobry, potem kontuzja i wpadka na Łotwie. Po urazie było bez szału, aczkolwiek nie najgorzej. Końcówka to już totalna klapa. Nie wiem co się z nim dzieje. Na pewno nie miał tutaj takich przygód o jakich mówiono, ze miał w Gnieźnie, nie prowadził się źle. Obecnie jest pierwszoligowym średniakiem.

Bartłomiej Juszczak podczas pracy w studiu radiowym. Fot.: Kondrad Ciężki
Bartłomiej Juszczak podczas pracy w studiu radiowym. Fot.: Kondrad Ciężki

Kolejna niespełniona nadzieja w Orle to Tomasz Chrzanowski?

- Nie chcę się za bardzo wypowiadać na temat polskich żużlowców, bo ja głównie odpowiadam za kontrakty z zawodnikami zagranicznymi. Wydaje mi się jednak, że jest to zawodnik, który ma duży problem, gdyż potrzebuje regularnych startów. Na torze w Łodzi nie spisuje się rewelacyjnie, a wiadomo, że łódzki owal jest wymagający. Były takie chwile kiedy Tomek mógł dostać szansę, ale jej nie otrzymał. Na pewno powinien lepiej pojechać na torach, które znał czyli w Rzeszowie czy Grudziądzu. Ale nie do końca wykorzystał swoją szansę.

Jak współpracuje się z Witoldem Skrzydlewskim? Czy jest, aż tak kontrowersyjną postacią?

- Na pewno jest to osoba odbierana jako kontrowersyjna. Ja nie chce powiedzieć, że się we wszystkich kwestiach z prezesem zgadzam, bo na pewno tak nie jest. Ale to nie ja sponsoruje ten klub i nie ja nim kieruje. W prezesie Skrzydlewskim podoba mi się determinacja. Z jednej strony to jest plus, z drugiej też minus. Prezes do wszystkiego co założy, to do tego dąży i tylko dwie osoby mają na niego wpływ - mama i córka. Drugą duża zaleta to mówienie bez ogródek. Prezes Skrzydlewski potrafi wypunktować wszystkie błędy i niedorzeczności jakie funkcjonują w polskim żużlu. Na pewno jest też coś takiego, że nie zawsze wierzy w swoją drużynę, jeżeli chodzi o typowanie wyników sportowych. Jest swego rodzaju pesymistą, ale to też dodaje kolorytu. Taki ma sposób bycia i trzeba go brać jakim jest.

Wiele osób ma żal do prezesa o wycofanie z baraży. Czy słusznie?

- Wycofanie z baraży było zachowaniem zdroworozsądkowym. Moim zdaniem powinna być możliwość rezygnacji z walki w jednym prostym przypadku. Jeżeli drużyna w przyszłym sezonie i tak nie wystartuje w Ekstralidze, nawet jeżeli wygra baraż. Tak było z Lokomotivem Daugavpils i tak było z Orłem. Jeśli byłaby szansa, że Orzeł dostanie licencję to byłbym za wystartowaniem. Ale tutaj jest kolejny aspekt. Co jest ważniejsze? Infrastruktura czy wypłacalność klubu. Pieniądze zaoszczędzone na barażach można wydać w przyszłym sezonie i zakontraktować lepszych zawodników. To zdrowe myślenie.

Mówiłeś, że w klubie miałeś pomagać tymczasowo. Jednak sprawdziłeś się na tyle, że będziesz pomagał w kontraktowaniu zawodników także w 2015 roku.

- Jeśli okaże się, że znów polecę do drużyny zawodnika, który będzie rewelacją ligi to prezes Skrzydlewski stwierdzi, że mam podpisany pakt z diabłem. Dostałem taką rolę i wydaje mi się, że każdy jest zadowolony. Mam polecać zawodników, którzy według mnie będą spełniać nasze oczekiwania. Obserwuję co się dzieje na torze, czasem poszperam w internecie, pooglądam niektóre wyścigi kilka razy. Analizuję sytuację konkretnego zawodnika i słucham co mówią inni. Zbieram to wszystko i wychodzi mi do kogo się odezwać. W Orle sprawdzają się zawodnicy, którzy mają coś do udowodnienia, którzy są ambitni. Przykładem są Doyle i Kildemand, mam nadzieję, że kolejne takie nazwiska podamy po sezonie 2015.

Na kolejnej stronie między innymi: O potrzebie szkolenia młodzieży w Łodzi, pozycji Orła w mieście i dziwnym zachowaniu członków GKSŻ.
[nextpage]
W Orle od kilku lat jest problem z młodzieżowcami. Szkółka powinna powstać?

- Z całą pewnością brakuje szkolenia młodzieży w Łodzi, natomiast dziwią mnie komentarze, że to Witold Skrzydlewski jest odpowiedzialny za to, że tej szkółki w Łodzi nie ma. To jest moim zdaniem absurd. Kibice muszą sobie odpowiedzieć na pytanie czy wolą mieć żużel ligowy, czy szkolenie młodzieży. Gdyby nie było ligi to pies z kulawą nogą by na stadion nie przyszedł. Na treningach jest po kilkanaście osób, a na meczach po siedem tysięcy ludzi. Jasne szkolenie jest potrzebne w każdym klubie, tym bardziej z dużego miasta. Pomaga miasto, pomagają mniejsi sponsorzy, większość jednak pokrywa rodzina Skrzydlewskich. Trudno od nich wymagać żeby jeszcze wykładali dodatkowe pieniądze. Moim zdaniem na profesjonalną szkółkę potrzeba około 700 tysięcy złotych, to są bardzo duże pieniądze. Jeśli ktoś dysponuje takimi środkami i chce szkolić młodzież w Łodzi to niech się zgłosi do mnie, nie ma problemu ja to poprowadzę. Myślę, że Witold Skrzydlewski nie miał by nic przeciwko, gdyby ktoś opłacał wszystkie koszty związane ze szkoleniem adeptów.

Może to miasto powinno podjąć inicjatywę?

- To chyba nie jest rola miasta, żeby podjąć taką inicjatywę. Być może w innych ośrodkach, gdzie żużel ma inne tradycje coś takiego się praktykuje. W Łodzi szkolenie młodzieży w klubach sportowych zawsze było inicjatywą oddolną. Jakaś grupa ludzi lub znana osoba proponowała rozpoczęcie jakieś działalności. Miasto czasem pomagało. W żużlu trudno znaleźć ludzi, którzy pociągnęli by w Łodzi szkolenie młodzieży na dobrym poziomie. Podejrzewam, ze miasto by pomogło, ale jak się spojrzy na kwoty jakie Łódź przekazuje na szkolenie młodzieży to nie jest zdecydowanie ten rząd wielkości.

Dlaczego Orzeł nie może znaleźć kolejnych darczyńców pokroju rodziny Skrzydlewskich? Przecież to trzecie pod względem liczby ludności miasto w Polsce.

- W Łodzi od 1980 do 1995 nie było sportu żużlowego, a gdy spojrzymy na historię to były naprawdę jedne z najlepszych lat dla łódzkiej piłki nożnej. Końcówka lat siedemdziesiątych, początek lat osiemdziesiątych to wielkie sukcesy Widzewa. Później w połowie lat dziewięćdziesiątych i ta tradycja piłkarska na tyle się zakorzeniła, że ludzie w ogóle zapomnieli, że jest jakiś klub żużlowy. Być może o siatkówce czy koszykówce pamiętają, natomiast brakuje żużlowej tradycji. Na szczęście to się odradza. Myślę, że to co Orzeł zrobił w tym sezonie może być początkiem bazy pod znakomity klub.

Zawodowo zajmujesz się dziennikarstwem sportowym. Czy obiektywnie patrząc Orzeł może stać się klubem wiodącym w Łodzi?

- Łódź to specyficzne miasto. Tutaj ludzie nie przychodzą oglądać swoich rodzimych zawodników, kto zainteresuje się tym sportem nie pyta czy Jakub Jamróg jest z Łodzi, czy juniorzy są z łódzkiej szkółki. Ludzie przychodzą dlatego, że ich ktoś na ten mecz zaprosił i cieszą się, że mogą mieć tak dobre widowisko u siebie w mieście. Wstydzą się za stadion, ale mogą oklaskiwać fantastycznych zawodników takich jak Jason Doyle, który pod koniec sezonu był magnesem dla kibiców. W założeniu miał nim być Lindbaeck. Myślę, że polityka klubu jest bardzo dobrze prowadzona - mówię o cenach biletów, możliwości oglądania widowiska całą rodziną za małą kwotę, a także przedsprzedaży. Mecze są pasjonujące, trzymają w napięciu do samego końca i ludzie dlatego chcą przychodzić na ten sport. Drużyna nie kalkuluje, nie ma hamulca ręcznego przed play-offami. Orzeł jest nieobliczalny i z nawiązka realizuje cele. To jest siła sportu żużlowego i może się okazać, że naprawdę żużel przebije piłkę nożną. Tu nie ma konfliktu prezes - kibice. Nie ma chamstwa na trybunach, a mecze są regularne. Ludzie się tym nie nudzą

Mecz finałowy oglądało w Łodzi 7 tysięcy kibiców
Mecz finałowy oglądało w Łodzi 7 tysięcy kibiców

Zielona Góra, Leszno, Toruń - silne ośrodki żużlowe, bez silnego klubu piłkarskiego. Czy możliwe jest sytuacja, że w mieście żużel i piłka nożna współistnieją?

- Wszystko będzie zależało od tego jak historia się potoczy przez najbliższe lata. Nie chcę rzucać tezy, że tylko w mieście, w którym nie ma piłki, żużel może stać na wysokim poziomie. We Wrocławiu dają radę. Dużo będzie zależało od tego jak plany Orła zostaną zrealizowane w najbliższym czasie i kiedy łódzka piłka, której życzę jak najlepiej, wróci na salony. Jeśli uda się zbudować silną drużynę, wybudować stadion i w 2017 roku łódzki klub pojedzie w ekstralidze, a piłka się nie odbuduje w tym czasie, to żużel może być sportem wiodącym. Łódź może złapać sportowego fioła. Sukcesy w dyscyplinach sportowych w Polsce są dobrze odbierane. Brakuje tych sukcesów, więc każdy, który nagłośnią media jest odbierany jako coś fantastycznego. Podobnie jest w Łodzi, gdyż brakuje teraz sportowych zwycięstw. Jeśli powstanie nowy stadion, to w Łodzi mogą zagościć imprezy międzynarodowe, co może spowodować jeszcze większe zainteresowanie lokalnych mediów.

A widać już to zainteresowanie ze strony lokalnych dziennikarzy?

- W mojej firmie pracuje kilkadziesiąt osób i widzę w redakcji zmianę. Żużlem interesowały się może trzy, cztery osoby. W ostatnich tygodniach wszyscy na korytarzach rozmawiali o Orle i to napawa naprawdę dużym optymizmem. Nawet jeśli jeszcze nie przyszli na stadion, to oglądali w TV, czytali o tym, słuchali w radiu. To może przynieść owoce w przyszłym roku i mam nadzieję, że tak się stanie.

Wspominałeś o roli telewizji w promowaniu żużla. Niedawno rozgorzała dyskusja o zakodowaniu siatkarskich mistrzostw świata. W czarnym sporcie taka sytuacja trwa od lat.

- Uważam, że nagonka na Polsat była trochę przesadzona, gdyż zrobili oni bardzo dużo dla siatkówki w Polsce. Gdyby nie ich wsparcie, to mistrzostw by pewnie nie było. Z siatkówki z popularnego sportu zrobiono dyscyplinę narodową i uważam, że to jest możliwe do zrobienia w żużlu. Niech nikt nie mówi, że sport, który nie funkcjonuje we wszystkich regionach nie może być narodowym. Popatrzmy na skoki narciarskie, które zimą są obecne w domach Polaków. Latem natomiast dominować może żużel. Nie ma piłki nożnej w lipcu, poza ważnymi imprezami, ale istotne są tylko gdy występują w nich nasi reprezentanci. Czas można wykorzystać śmiało na imprezy żużlowe. Wyniki oglądalności zakodowanych imprez są dużo gorsze niż te dostępne w otwartej telewizji, choć są teoretycznie niższe rangą. Czy ktokolwiek próbuje ten sport wypromować. Fajnie, że zawodnicy pojawiają się w programach śniadaniowych czy talk-show, trzeba to docenić. Ale wracając do siatkówki. Tam zakodowano sport, który Polacy i tak już pokochali, ale wcześniej wiele imprez było ogólnodostępnych. Czyż nie było by dobrym zabiegiem odkodowanie chociaż finału Drużynowego Pucharu Świata. Fantastyczne zawody do oglądania w TV. Stacja, która posiada prawa do transmisji tej imprezy ma wiele możliwości promowania żużla, a promocja mogłaby pomóc też im, bo za chwilę by się okazało, że więcej osób wykupi pakiet. Finał DPŚ i ostatni turniej Grand Prix zrobiłyby fantastyczną promocję i skandalem jest to, że tego się nie robi i pozwala się temu sportowi gdzieś tam poniekąd umrzeć. Naprawdę pokazanie jednego czy dwóch turniejów w trakcie sezonu w TVN 7 czy TTV, które są dostępne na multipleksie nie jest chyba jakimś wielkim wyczynem, nikt nie straci tego, że nie obejrzy jakiegoś filmu emitowanego w sobotę od godziny 19.

Czy GKSŻ powinno bardziej promować żużel?

- Mam takie wrażenie kiedy rozmawiam z osobami stanowiącymi Główną Komisję Sportu Żużlowego, że im się wydaje, że wszystko jest ok. I to mnie najbardziej boli. Oni sprawiają wrażenie, jakby nie mieli sobie nic do zarzucenia, jakby wszystko funkcjonowało ekstra. Byłem świadkiem pewnej rozmowy, kiedy próbowano coś wytłumaczyć jednemu z członków GKSŻ i odbijano się jak od ściany. Ktoś miał pewne argumenty i był przekonany, że ma rację, a z drugiej strony były cały czas frazesy. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale jest to przykre.

A jaką Ty widzisz receptę na wyjście z marazmu?

- Mam taki apel do GKSŻ. Nie zależy mi na tym żeby wysłuchano konkretnie mnie, bo nie uważam się za kogoś kto pozjadał wszystkie rozumy. Zróbcie taką dyskusję, gdzie dacie się wypowiedzieć większemu gronu ludzi, którzy się na tym znają. Pracownikom stacji telewizyjnych, zawodnikom, trenerom czy dziennikarzom. Przedstawicielom wielu różnych środowisk. Żeby nie było, że na tych panelach dyskusyjnych jest jeden dziennikarz, który potem zostaje rzecznikiem GKSŻ, bo to do niczego prowadzi. Jeśli ktoś jest przekonany, że robi dobrze, to taka dyskusja nie powinna być problemem, bo nie powinien się bać innych opinii. Natomiast jeśli takiej dyskusji nie będzie, to oznacza, że się boicie o to, że ktoś ma lepszy pomysł i ktoś straci funkcje.

Źródło artykułu: