Maciej Kmiecik: Pojawiła się łezka w oku, gdy środowisko żużlowe dziękowało panu oraz rodzinie za te 25 lat obecności nie tylko na rynku wydawniczym, ale i ćwierć wieku plebiscytu?
Adam Zając: - Na pewno było to bardzo miłe. Byłem zaskoczony, że doceniono naszą pracę, bo dziennikarze rzadko są doceniani i nagradzani. Naszym rolą jest służenie społeczeństwu, a w naszym przypadku kibicom. To jest podwójne zaskoczenie, miłe i sympatyczne. Rzeczywiście, ciepło na duszy się zrobiło.
[ad=rectangle]
Byliście prekursorem fachowej prasy żużlowej. Udało się przetrwać 25 lat na rynku w zmieniających się diametralnie czasach. W dobie mediów elektronicznych Tygodnik Żużlowy nadal cieszy się popularnością?
- Gdy zaczynaliśmy, nie byliśmy jedynymi na rynku. Były trzy tygodniki zajmujące się tematyką żużlową. Po drodze inne tytuły się wykruszyły, a my zostaliśmy sami na rynku w tym segmencie prasy drukowanej. Często jestem pytany, czy Internet jest dla nas konkurencją? My tak tego nie traktujemy. Zupełnie inną rolę pełnią serwisy internetowe, a inną gazety drukowane. Staramy się wypełnić lukę. Robimy materiały większe, o poszerzonej treści, bo portale internetowe są bardzo szybkie i podają informacje w newsowej wersji. Dla mnie zaskakujące jest, że gdy jest sezon i prezentujemy relacje z meczów, wzrasta wtedy sprzedaż. Jak widać, jest nadal duża grupa kibiców sportu żużlowego, którzy nie korzystają z internetu. Czytałem niedawno dane, że prawie 9 milionów osób nie ma dostępu do sieci internetowej. Tę lukę wypełniamy informacyjnie, ale przede wszystkim ciekawą publicystyką.
Sukcesy polskiego żużla napędzają sprzedaż gazety?
- Na pewno tak. Jeżeli są sukcesy, każde media mają większą poczytność. Kiedy nie ma sukcesu, jest mniejsze zainteresowanie. Jak jest dobry wynik to również odbija się to na poczytności, oglądalności i słuchalności mediów. Na pewno sukcesy żużlowców sprawiają, że media wtedy odżywają.
Inną rzeczą, która napędza sprzedaż są pewnie niestety afery i skandale. Czy kiedy zdarza się jakaś kontrowersyjna sprawa, odczuwa pan też wzrost sprzedaży?
- Proszę zauważyć, że kiedy zdarzają się afery w sporcie żużlowym, nagle tą dyscypliną interesują się media centralne. Wydaje mi się, że akurat na Tygodnik Żużlowy afery nie mają wpływu, bo my piszemy po równo zarówno o pozytywnych jak i negatywnych sprawach w sporcie żużlowym. To nie wpływa na poczytność. Zyskują na tym głównie media centralne, bo jak jest afera, to interesują się żużlem, nie przedstawiając niestety często prawdy.
25 lat temu odbył się pierwszy Plebiscyt Tygodnika Żużlowego. Przez te ćwierć wieku wiele w tej dyscyplinie sportu się zmieniło, ale niezmiennie jest w żużlu Tomasz Gollob, żywa legenda i ikona nie tylko polskiego speedway'a, który w pełni zasłużenie został najpopularniejszym żużlowcem dwudziestopięciolecia...
- Bardzo cieszymy się, że Tomasz Gollob był i jest z nami przez 25 lat. W każdym plebiscycie był w dziesiątce najpopularniejszych. Jest to ikona polskiego sportu żużlowego. Cenię go bardzo i cieszę się, że przyjechał na jubileuszowy bal, by spotkać się z kibicami. My tego plebiscytu nie robimy dla siebie, ale przede wszystkim dla kibiców. Niektórzy zawodnicy nie przyjeżdżają, żeby być z nami. Ranga plebiscytu jednak stale rośnie. Widzimy po zainteresowaniu samych żużlowców, którzy dzwonią do nas i pytają, czy znajdą się w dziesiątce i które miejsce zajmą. Dla nich jest to bardzo ważne, porównywalne ze zdobyciem medalu na torze. Krzysztof Kasprzak bardzo przeżywał tegoroczny plebiscyt. Pomimo wielkich sukcesów, nie był pewny, czy wygra. Deptał mu po piętach Piotr Pawlicki. Zawodnicy naprawdę cenią i szanują ten plebiscyt.
Prestiż budowano długowiecznością. 25 lat to naprawdę piękny jubileusz...
- Taka impreza, jak bal wpływa również na rangę naszej gazety, na jej popularność i pozycję w kraju. To, co robimy, tak jak wspomniałem, tworzymy dla kibiców. Zainteresowanie plebiscytem jest coraz większe. W przeszłości redakcja Tygodnika Żużlowego była inicjatorem także innych wydarzeń, jak chociażby mecz Północ - Południe, Starzy - Młodzi, stworzyliśmy fundację "Pomocna Dłoń". To już minęło, bo są inne czasy. Pozostał nam plebiscyt, który staramy się rozwijać i pielęgnować, by był ważnym elementem w życiu każdego kibica sportu żużlowego. Plebiscytem bowiem interesują się nie tylko ci, którzy są na imprezie, ale także ci, głosujący na kuponach czy za pośrednictwem portalu SportoweFakty.pl, jak również ci, którzy za pośrednictwem innych mediów przeczytają informację o nim, zobaczą reportaż w telewizji, czy posłuchają o nim w radiu.
Faktycznie mówi pan co roku po każdym balu, że to już ostatnia tego typu impreza?
- Tak. Miesiąc przed balem jestem już zdenerwowany. Czasami nawet w dniu balu mówię sobie, że to już ostatni raz, że już więcej tego nie zorganizuję. Przyjdzie jednak później wrzesień, usiądziemy z rodziną i jak zwykle wówczas pada hasło - robimy po raz kolejny. Na tegorocznym balu zabrakło mojego syna, Mateusza, który się rozchorował. Syn był reżyserem całej uroczystości i musiałem przejąć wiele obowiązków za niego. Nie mogę się nadziwić, jak udawało mi się to dawniej robić samemu, kiedy moje dzieci jeszcze były małe. Dzisiaj wiem, że jest to bardzo duży wysiłek. Cała rodzina zaangażowana jest w to przedsięwzięcie. Nie jesteśmy dużą firmą, jesteśmy rodzinnym wydawnictwem. Nie mamy możliwości wynajęcia specjalistycznej firmy, która zajęłaby się organizacją balu. Sami to robimy i przychodzi taki moment zmęczenia, kiedy mówi się dość. Później jednak, kiedy widzi się uśmiechnięte twarze na balu, zadowolenie środowiska, podejmujemy decyzję, że dalej to ciągniemy.
Znamiennie jest, że na Balu Tygodnika Żużlowego, prezesi, którzy często ze sobą rywalizują nie tylko poprzez swoje drużyny na torze, ale niekiedy także utarczki słowne w mediach, na podium Plebiscytu potrafią sobie uścisnąć dłoń i pogratulować wspólnych sukcesów. To też jest piękne...
- Bal to czas i miejsce, kiedy to można sobie porozmawiać, wypić drinka i atmosfera jest zupełnie inna niż w sezonie. Kiedy zacznie się rywalizacja na torze, iskry idą. Pojawiają się niestety pretensje, animozje, a tutaj na balu jest bardzo miła i sympatyczna atmosfera zarówno wśród żużlowców, trenerów jak i działaczy.