Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Równi i równiejsi

Z zaciekawieniem przeczytałem na moich ulubionych SF.pl, naprawdę świetny i interesujący wywiad, jakiego red. Jarkowi Galewskiem udzielił nasz kolorowy "Narodowy" Marek Cieślak.

Bartłomiej Czekański
Bartłomiej Czekański
Problem w tym, że w większości nie zgadzam się z tezami głoszonymi przez Cieślaka, a nawet jestem nimi nieco zbulwersowany. Żeby była jasność: podobnie jak i Marek jestem za tym, żeby doszkalać polskich trenerów, czy raczej instruktorów (menedżerów) speedwaya.
Napisałem już Wam, że jedynym człowiekiem w Polsce, który uzyskał na AWF uprawnienia trenera żużla, i to pierwszej klasy, jest Gerard Sikora z Gdańska, lecz on już od dawna nie pracuje w tym zawodzie. Ryszard Nieścieruk, owszem, miał nawet doktorat z żużla, ale AWF w Gorzowie skończył ze specjalnością trenera pływania. Rafi Dobrucki (i PePe Protaś) są magystry, lecz - zdaje się - chyba nie od speedwaya.

Po tym jednak zadzwonił do mnie Grzesiu Dzikowski i sprostował, że podobne trenerskie papiery (ale z tego co słyszę, zdaje się II klasy - inaczej: kategorii) jak Sikora podobno ma też Bogdan Skrobisz. Również z Gdańska (tam się urodził) i... również już go nie ma w zawodzie.

Polski paradoks: za sezon '2013 najlepszym trenerem w plebiscycie "TŻ" zasłużenie został Piotr Baron z Betardu Sparty Wrocław. Teraz w jego ślady poszedł Adam Skórnicki z Unii Leszno. Co ich łączy? Ano to, że mają luki w wykształceniu i nie mogli uczestniczyć w niedawnym kursie na instruktorów żużla. Nie dopuszczono ich (Barona zresztą już wcześniej). To mnie trochę dziwi. Wielcy aktorzy, np. Daniel Olbrychski i inni zdawali egzaminy aktorskie eksternistycznie bez ukończenia odpowiedniej szkoły! I dało się. Jarosław Gowin, gdy był ministrem, to uwolnił wiele zawodów od egzaminów, barier i zbędnych wymogów. Wiem, że w II czy w II transzy uwolniony został także zawód trenera sportu. Przyznam się jednak bez bicia, że nie przewertowałem tej ustawy, ani zarządzeń do niej, ale chyba ona nie dotarła jeszcze również do GKSŻ, ani do PZM, gdyż nikt tam nie szuka możliwości, by ułatwić drogę zawodową Skórnickiemu i Baronowi. A przecież nikt nie ma prawa podważać ich fachowości. Przez tę durną sytuację nadal muszą się oni skrywać pod nazwą "menedżer" i generalnie raczej nie powinni prowadzić treningów np. ze szkółką. Chore i fikcyjne.

"Sqra" na balu "TŻ" powiedział mi: - Wiesz Bartek, my żużlowcy już w wieku 14 lat zajmujemy się tylko sportem i nie starcza nam potem czasu na naukę. Jesteśmy więc takimi prostymi chłopakami.

Odpowiedziałem mu: - Skóra, weź nie pi…..ol, ty akurat, jesteś elokwentnym, błyskotliwym i inteligentnym człowiekiem. Wielu tzw. dochturów i profesurów potrafiłbyś zagiąć i zawstydzić. Podobnie jak i Piotr Baron. Czasem naukowy tytuł dr przed nazwiskiem znaczy po prostu tylko tyle co dureń.

No cóż, reasumując Skórnicki i Baron to teraz nasi najlepsi trenerzy (nie licząc międzynarodowej ikony - Cieślaka), wykazali się fajnymi wynikami szkoleniowymi, a na kurs instruktorski ich nie przyjmą, bo mają za małe wykształcenie. Taki paradoks betonu z PZM i GKSŻ. A przecież czasem jednak sprawdza się maksyma: nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera, hm, tzn. dobrego trenera.

Żeby było ciekawiej, to Piotrek Baron, jak mi powiedział, posiada uprawnienia instruktora sportu ze specjalnością… dżudo. Ale w żużlu betonowe granatowe marynarki już nie dały mu tego uzyskać - to oczywiście wyłącznie mój autorski komentarz, a nie Piotrka. Jak to śpiewał na płycie pan Fronczewski vel Franek Kimono? "Po większej wódzie jestem lepszy w dżudzie".

Marek Cieślak też - jak sam wspomina - nie był na żadnym instruktorskim kursie, tylko zdał egzamin u wrocławskiego teoretyka inż. Zbigniewa Flasińskiego. Jakby eksternistycznie. I umówmy się, nasz wspaniały "Narodowy" w swej pracy nie osiąga tych swoich wielkich sukcesów w oparciu o jakąś teorię, a głównie o własne bogate żużlowe doświadczenie, wrodzone umiejętności motywacyjne i o niesamowity instynkt do tego sportu. Taki naturszczyk bardziej. Nikifor speedwaya.

Zgadzam się jednak z Cieślakiem, że wzorem innych sportowych dyscyplin powinno się dla naszych trenerów (instruktorów, menedżerów, czy jak ich zwał) organizować jakieś doszkalające kursy, bo wiedzy nigdy za dużo. Ale nie powinno im się stawiać jakichś sztucznych barier. I jeszcze jedno: "Narodowy" miał szanse wyszkolić swoich następców, gdy w Sparcie dostał jako asystenta Darka Śledzia, a w reprezentacji, Piotrka Żytę, Mirka Kowalika itd. A on zamiast przekazać im swą wielką praktyczną wiedzę, to narzekał, że są mu oni niepotrzebni. To się obiło nawet o media. Histeryzował, jakby w swych współpracownikach widział wrogów czyhających na jego tron.

Cieślak to obecnie wciąż najlepszy speedwayowy coach na świecie, choć jego świetność - moim zdaniem - jest już schyłkowa, uważam, że zawalił nam ubiegłoroczny DPŚ w Bydzi. Myślał, że finał sam się wygra, skoro jedziemy na swoim torze. I samo się nie wygrało. Ale najlepszym coachem w historii tego sportu był wielki Duńczyk Ole Olsen. Zapytajcie go, czy słyszał o jakichś instruktorskich kursach czy egzaminach. Odpowiedzią będą jego zdziwione oczy. Żużel to prosty sport. Jedzie się w lewo.

A my to gorsze?

Marek Cieślak, nie tylko instruktorskich kursów, ale jako jeden z egzaminatorów broni też egzaminów na licencję Ż dla adeptów speedwaya. Bo przecież każdy z ulicy mógłby sobie wykupić taką licencję i strach by było z takim potem stanąć pod taśmą startową. I tu przyznałbym Markowi rację pod warunkiem, że takie egzaminy obowiązywałyby na całym świecie, a nie tylko w Polsce i nie tylko Polaków.
Ale nigdzie indziej na świecie - z tego co wiem - nie ma takich egzaminów na licencję, ani w Danii, ani w Anglii, ani w Szwecji czy w USA, bądź w Australii. Tylko w Polsce, gdyż u nas komisja licencyjno-egzaminacyjna musi się jakoś wyżywić. Dietki, przejazdy. PZM też pobiera stosowne opłaty za każdego adepta na takim sprawdzianie (ostatnio, zdaje się, było to 300 zł od łebka). Koszty, koszty. Hm, tak jakby trenerzy klubowi nie wiedzieli, kogo mogą wystawić do meczu. W Anglii, Danii, czy Szwecji itd. nie ma z tym problemu. Robi się badania lekarskie i wykupuje licencję. Tylko u nas musi być egzamin i bumaga. Przy czym jakiż to egzamin, skoro pan Włodzimierz Kowalski, czy Marek Cieślak, czego byłem świadkiem, podchodzą do zdających i zalecają:

- Macie jechać spokojnie, nie ścigać się, byle tylko dotrzeć do mety.

Obejrzycie sobie na jutiubie np. film z egzaminu na licencję "Ż" w Opolu  i sami wyciągnijcie z niego wnioski (najlepiej ze stoperem w ręku).

Niezależnie od takiego egzaminu to i tak klubowy trener ostatecznie decyduje wg swojej wiedzy i obserwacji, czy żużlowy delikwent nadaje się już do występu w zawodach, czy nie.

Pytam uporczywie: dlaczego Duńczyk, Anglik i Szwed mogą sobie kupić licencje i przyjechać na zawody do Polski, a tylko Polak musi zdawać egzaminy, które raczej niczego nie wnoszą i niewiele dają? Przecież jak wszyscy, to wszyscy!

I jeszcze coś: zapytałem w GKSŻ jak mam zdać egzamin na licencję na grasstrack. Odpowiedź była taka: - Niech ci jakiś autorytet z grasstracku napisze, że umiesz jeździć na trawie, to ci wystawimy pezetmotowską licencję. Tak zresztą dzieje się i z naszymi reprezentantami na lodzie, bo u nas ciężko byłoby im zorganizować egzamin na licencje.

To znaczy, że ja bez egzaminu, tylko na czyjeś słowo honoru, nie będę niebezpieczny dla innych w wyścigach na trawie, czy na lodzie, gdzie jeździ się szybciej niż na klasycznym torze i gdzie zawodnicy też się zabijają, natomiast w żużlowej lidze już będę groźny dla bezpieczeństwa swojego i innych? Tak samo Duńczyk, Szwed czy Angol bez egzaminu na licencję Ż, bo u nich czegoś takiego raczej nie ma, nie są niebezpieczni dla naszych na torze, natomiast Polak bez takiego egzaminu jest już niebezpieczny. Co za hipokryzja, niekonsekwencja i co za nierówne traktowanie zawodników! Powtarzam: jeśli mają być jakieś - oby tylko sensowne i realne - sprawdziany żużlowych umiejętności to dla wszystkich jeźdźców, a nie jedynie dla naszych. I o to mi tu głównie chodzi.

Czytałem kiedyś znakomitą książkę red. Andrzeja Martynkina pt. "Czarny sport". Mam sklerozę, ale zapamiętałem pewien ciekawy fragment i mam nadzieję, że to prawda. A mianowicie wyczytałem, iż młody Jerzy Szczakiel tuż przed egzaminem na licencję upadł i złamał obojczyk. Ale jego klubowy trener z Kolejarza Opole rzekomo załatwił mu ten dokument bez konieczności sprawdzianu (jazda w pojedynkę na określony limit czasu przy krawężniku, plus "wyścig" w czwórkę i teoria). I potem pan Jerzy został naszym pierwszym indywidualnym mistrzem świata oraz championem globu w parach razem z Andrzejem Wyglendą.

A nasz drugi IMŚ, najlepszy rajder w historii, Tomasz Gollob, który od samego początku był wielkim talentem, za pierwszym razem z powodu kiepskiego klubowego motoru... oblał egzamin na licencję Ż! No cóż, tyle warte są te egzaminy i taką dają nam odpowiedź, kto ile wart na torze.

Jeśli chodzi o wypowiedzi Marka Cieślaka na SF.pl na temat szkolenia młodych, to mam sceptyczny pogląd. Widziałem jak on prowadził treningi szkółki, a jak to robił np. Jasiu Ząbik, Grzesiek Malinowski i jak się młodymi opiekuje Piotr Baron. Różnica spora. Żeby nie było: Cieślak jako była żużlowa gwiazda m.in. ligi brytyjskiej, świetny technik na torze, byłby genialnym trenerem szkółki, tylko mu się raczej nie chce. On chyba uważa, że jest stworzony do wyższych celów, czyli do wygrywania ligi i DPŚ. Więc Panie Marku może trochę ciszej nad tą trumną pt. szkolenie polskiego żużlowego narybku? Że mamy Dudka, Pawlickich, Janowskiego, czy Zmarzlika? To ja odpowiem: to co oni osiągnęli, zawdzięczają głównie swoim tatusiom. Gomólski też jest ze speedwayowej familii.

Beton kruszeje?

Marek Cieślak powiada mniej więcej tak (to nie jest dosłowny cytat z niego): - Gdybyśmy znieśli egzaminy na licencję, to tak jakbyśmy pozwolili ludziom jeździć autami po drogach bez zdania przez nich egzaminu na prawo jazdy.

Boże, przecież takimi samymi argumentami przez lata szafował pezetmotowski i giekażetowski beton, gdy ja i inni walczyliśmy o zniesienie idiotycznego obowiązku posiadania prawa jazdy na żużlu! Idiotycznego, bo przecież na "szlace" łamie się wszelkie przepisy drogowe. Panowie Witkowski i Grodzki przez długie lata jednak blokowali nasze postulaty. A była z tym przepisem związana jeszcze inna paranoja: 16-latek mógł startować w zawodach bez prawa jazdy, natomiast 18-latek musiał już je mieć i pokazać sędziemu. I ja jako ówczesny menago WTS-u musiałem Bartkowi Bardeckiemu i Rafiemu Hajowi szybko załatwiać taki kurs plus egzamin. Co więcej, od stranieri nikt nie wymagał tego dokumentu! Chore to było przez lata. Zagraniczniak pokazywał arbitrowi tylko jeden zalaminowany kartonik, czyli wykupioną międzynarodową licencję FIM i nikt go nie pytał czy jest zdrowy, czy ma badania lekarskie, czy w ogóle umie jeździć na motocyklu, a polski żużlowiec musiał mieć krajową licencję potwierdzającą, że zdał egzamin, plus prawo jazdy na motor plus twardą książeczkę zdrowia z obowiązkową pieczątką specjalistycznej przychodni sportowo-lekarskiej, bo inaczej dokument ten był nieważny. Bodaj od dwóch lat wprowadzono polską książeczkę lekarską także i dla stranieri. I zrobiło się bardziej po równo dla wszystkich.

Po latach PZM-otowski beton wreszcie uległ. Prawo jazdy już nie jest wymagane. I co, świat się zawalił? Nie! Zelżały też i inne przepisy, tak więc kierownicy drużyn mają teraz trochę mniej biurokracji. Żużlowiec -senior np. nie musi już przechodzić badań lekarskich co pół roku, jak dawniej, a tylko raz w sezonie, szkoda tylko, że o tym na ogół nie wiedzą lekarze sportowi (muszą to być specjaliści medycyny sportowej, acz teraz niekoniecznie już z przychodni sportowo-lekarskiej), którzy wciąż nagminnie przybijają prawie wszystkim starą pieczątkę: "zdolny na 6 miesięcy". A taka obowiązuje tylko w przypadku zawodników do 23 roku życia, starszych już nie. Starsi mogą być bowiem, jak napisałem, badani tylko raz w roku, o ile nie doznają urazów głowy itp.

Ale tak sobie marzę, że może teraz zmiany na lepsze i nowocześniejsze nastąpią szybciej? Zwłaszcza, że GKSŻ-etem rządzi Piotrek Szymański, który ma otwartą głowę i potrafi wysłuchać sensownych podpowiedzi. Kiedyś regulamin stanowił, że do szkółki i do egzaminu na licencję "Ż" nie mógł przystąpić delikwent starszy niż 35 lat. Tłumaczyłem Piotrkowi:

- A kto zatrudni 34-latka? W jakim klubie? I nie chodzi o mnie, ale wiekowych zawodników jest więcej. Przypuśćmy, że Tomek Gollob, odpukać (nie życzmy mu tego) wczesną wiosną złamie nogę i przez cały sezon nie będzie jeździł. To go zobowiązuje, żeby w następnym roku odnowił licencję "Ż", a nie mógłby tego zrobić, gdyż jest już czterdziestolatkiem.

I Piotruś Szymański wycofał ten dyskryminujący przepis. Może tak będzie też w sprawie kursu i egzaminów na instruktorów (na ile ustawa pozwoli) i sprawdzianu na licencję? Żeby stały się bardziej sprawiedliwe i życiowe.

Bartłomiej Czekański

PS I Niemal wszyscy nasi żużlowi trenerzy (instruktorzy, menedżerowie) twierdzą, że powrót przelotowych tłumików nie zmieni układu sił: dobrzy będą nadal dobrzy, a słabi będą nadal słabi. To który z fachowców wytłumaczy nam, co w takim razie stało się z wielkim Tomkiem Gollobem, który jest przecież o rok młodszy od IMŚ Hancocka?

PS II Ostatnio proponowałem kibicom, żeby przy pomocy masowo podpisywanej petycji powalczyli z FIM nie tylko o Warda, ale i o Dudka. I odzew był śladowy. Nawet ze strony zielonogórzan. Skoro Wam nie zależy... (Bartek)

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×