Zasłużoną zwyciężczynią rozgrywek okazała się Gwardia Bydgoszcz meldując się na mecie z czteropunktową przewagą nad Kolejarzem Rawicz i sześciopunktową nad Spartą Wrocław. Silnym wzmocnieniem bydgoszczan w tym sezonie byli, co ciekawe, przybysze z Wrocławia: indywidualny mistrz Polski Mieczysław Połukard ze Spójni (Sparty) oraz bracia Rajmund i Norbert Świtałowie z CWKS. Jeśli do tego tercetu dodać Zbigniewa Raniszewskiego, Jana Malinowskiego, Bolesława Bonina, Feliksa Błajdę i Kazimierza Kurka, to wyłania się team godny tytułu DMP - bez dwóch zdań.
[ad=rectangle]
Działacze ówczesnego PZM zrozumieli swój błąd i kadłubową ligę ponownie po sezonie 1955 zwiększyli do ośmiu rywalizujących zespołów. Oznaczało to, że nikt nie spada (dwa ostatnie miejsca zajęły Unia Leszno i stołeczny CWKS), a dwie najlepsze drużyny drugiej ligi automatycznie awansują do pierwszej. Złe decyzje centrali żużlowej przed sezonem paradoksalnie sprawiły, że rywalizacja w drugiej lidze była nie mniej ciekawa niż w pierwszej. Liderami bardzo mocnej wówczas drugiej ligi były kluby żużlowe Górnika Rybnik i Orła, przepraszam - Sparty Łódź (co nam to przypomina?). Za nimi kroczyły częstochowski Włókniarz, Stal Rzeszów, Stal Świętochłowice, Ostrovia i Stal Gorzów. Nic dziwnego, że mecze gromadziły komplety na stadionach, choć trzy ostatnie kluby były jeszcze wówczas raczej dostarczycielami punktów. Niebawem i to miało się zmienić, zwłaszcza w odniesieniu do obu Stali, rzeszowskiej i gorzowskiej, gdzie notowano niesamowite zainteresowanie czarnym sportem. Trwa to do dziś. Wiosną w Gorzowie oddano do użytku silnik żużlowy ZMG własnej konstrukcji (udział m.in. Tadeusza Stercela i Kazimierza Wiśniewskiego z Zakładów Mechanicznych Gorzów), prawie dokładnie rok po rzeszowskim silniku FIS (Fedko, Iżewski, Stal), o czym napisano już wiele. To pokazuje determinację i zapotrzebowanie społeczne załóg zakładów pracy i władz lokalnych. Efekty? Za rok Gorzów już bił się w barażach o I ligę (Stal jeszcze tym razem nie awansowała), a Rzeszów w 1957 awansował, by - po krótkich perypetiach - w sezonie 1960 sięgnąć po swój pierwszy historyczny tytuł DMP.
Wracając do drugoligowego sezonu w 1955 roku, najbardziej zacięte mecze toczyły ze sobą zespoły pierwszej trójki. Rybniczanie przegrali w Łodzi 23:30, gdzie niepokonanemu Włodzimierzowi Szwendrowskiemu (późną jesienią zdobył swój drugi laur IMP) dotrzymywał kroku tylko jeden rybniczanin Józef Wieczorek (8 punktów w 3 startach), a potem "górnicy" ulegli jeszcze Włókniarzowi w Częstochowie, tym razem tylko jednym punktem 26:27.
Kluczowe okazały się mecze ze Spartą Łódź i Włókniarzem na własnych śmieciach, czy raczej na swojej szlace, w Rybniku. Oba wygrane przez gospodarzy, przy czym ten drugi, we wrześniu, pieczętował zwycięstwo na drugim froncie. Co prawda w październiku czekał rybniczan jeszcze mecz w Ostrowie, ale to była czysta formalność, bowiem Ostrovia dopiero co powróciła na łono ligi, po dwóch sezonach bez żużla w tym mieście (gwoździem do trumny okazała się wtedy śmierć świetnie zapowiadającego się, młodziutkiego Ryszarda Pawlaka po zderzeniu z Romanem Wielgoszem - pierwszy śmiertelny wypadek na żużlu w Polsce).
Mecz na szczycie ze Spartą Łódź w Rybniku rozegrano 24 lipca 1955, a zakończył się on wynikiem 35:19. Tym razem to rybnicki nieformalny kapitan i przywódca stada, Józef Wieczorek, był "nie do ugryzienia", zdobył komplet 9 punktów, niewiele gorsi byli Joachim Maj - 8 punktów i Stanisław Tkocz - 6. Jan Krakowiak był najlepszym z łodzian. Mistrz Polski Włodzimierz Szwendrowski nie miał swojego dnia i zdobył dla Spartan tylko 3 punkty w trzech wyścigach. Stało się wtedy jasne, że nikt nie zagrozi Rybnikowi i powrót do elity ma zapewniony (Łódź również). Potem okazało się, że był to początek triumfalnego marszu rybniczan na szczyty. Beniaminek w następnym sezonie sięgnął po złoty laur DMP, a żeby nie było cienia wątpliwości, to zrobił to w sumie trzy razy (lata 1956-1958) pod rząd.
Drugoligowe mecze w Rybniku w tym sezonie 1955 gromadziły na stadionie tłumy, bo rybniczanie wiedzieli, że w roku poprzednim zdegradowano ich w krzywdzących okolicznościach, zmieniając reguły w trakcie gry, a nawet post factum. Dla wszystkich było jasne, że ekstraliga Rybnikowi należała się bez łaski. Trybuny były wypełnione po brzegi na każdym meczu - czuć było świeży powiew nowego. Dbano o organizację widowisk, miasto było dosłownie rozplakatowane, były ulgi dla uczniów rybnickich szkół, którzy staraniem kierowników placówek na żużel wchodzili za symboliczną złotówkę. Tę płaciła klubowi szkoła, uczniowie w dużej liczbie wchodzili więc za darmo. Na stadionie, jak na owe czasy świetnie nagłośnionym, królował magiczny głos legendarnego red. Jana Ciszewskiego, który w Rybniku po wojnie zaczynał swoją zawrotną medialną karierę. Znam ludzi, którzy tylko dla niego przychodzili na stadion. Był zawsze świetnie przygotowany merytorycznie, sypał dowcipami i kapitalnie sterował dramaturgią widowiska. Wyzwalał w sportowcach ukryte pokłady ambicji i woli zwycięstwa. Miał dar od Boga - tego fenomenu inaczej wytłumaczyć się nie da.
Red. Ciszewski stanął przy mikrofonie także podczas najciekawszej, najlepiej obsadzonej gwiazdami, imprezy żużlowej w Rybniku, w roku 1955. Chodzi o rozegraną prawie 60 lat temu, dokładnie 26 czerwca, pierwszą tzw. eliminację IMP, czyli jeden z czterech finałów o mistrzostwo indywidualne kraju.
Wspomnijmy przedtem, iż czołówkę krajowych "jeźdźców" Rybnik gościł już wcześniej, w dniach od 14 do 24 kwietnia tego roku, podczas zgrupowania pod auspicjami okręgowych struktur PZM ze Stalinogrodu (mówiąc po ludzku - z Katowic). Przy Gliwickiej nie mogło wtedy zabraknąć m.in. Waldka Miechowskiego, Bernarda Kacperaka, Bronka Idzikowskiego i Stefana Kwoczały z Częstochowy, Staszka Rurarza, Wacka Andrzejewskiego (dawniej Unia Leszno i Budowlani Rybnik), Roberta Nawrockiego (dawniej Budowlani Rybnik) i Pawła Waloszka ze Świętochłowic, no i wreszcie rybniczan, Paula Dziury, Fredka Spyry, Józia Wieczorka, Marysia Philippa, Chimka Maja, Staszków Tkocza i Siemka oraz Janka Błąkały. Jednym z kierowników zgrupowania był wówczas, za życia chętnie wracający do tych chwil śp. Ludwik Draga. Z wszystkich uczestników najlepszą ocenę dostał wówczas Józef Wieczorek.
Do owej eliminacji mistrzostw Polski, indywidualnych cenzurek, a także nadzwyczaj ciekawych zawodów towarzyskich (pojedynku dwóch mistrzów lig - pierwszej i drugiej) wieńczących sezon w grudniu (Barbórka 1955) wrócimy przy kolejnej okazji.
Stefan Smołka