Maciej Kmiecik: Pracowicie upłyną dni kadrowiczom przed półfinałem DPŚ...
Marek Cieślak: W poniedziałek mieliśmy trening w Gnieźnie, gdzie chodziło o to, by kadrowicze przypomnieli sobie gnieźnieński tor. Później mamy mecz w Pile z reprezentacją Hansa Nielsena. W czwartek wszyscy jadą jeszcze ligę, a w sobotę rozpoczynamy walkę w DPŚ.
Planem jest wygranie półfinału i bezpośredni awans do finału czy też może lepiej pojechać w barażu w Vojens?
- To jest trudny temat. Zobaczymy, jak będą wyglądały zawody w Gnieźnie. Dużo się tutaj nie pokombinuje.
[ad=rectangle]
Rosjanie z kolei w Gnieźnie pojadą bez Grigorija Łaguty i kto wie, czy nie nastawiają się na baraż w Vojens i stamtąd chcą awansować do finału?
- No więc właśnie. Jeśli nie wejdą bezpośrednio z półfinału, będą mieli ten atut, że pojadą w barażu w Vojens. Jeśli nasi zawodnicy będą dobrze jeździli, to nie ma się co przejmować tym, że ktoś pojeździ sobie więcej w Vojens od nas. Przecież przed finałem w piątek też jest trening.
Czyli nie ma mowy o kalkulacji?
- Kiedyś taki występ w barażu pomógł nam naprawdę dużo. Żeby w finale nie zaczęły nagle gasnąć światła i nie przyszedł deszcz, pewnie byśmy wygrali w 2008 roku w Vojens, bo prowadzili po czterech seriach startów. Zobaczymy, najważniejsze, żeby nasi dobrze jechali.
Ale chyba faktycznie ta wyselekcjonowana piątka jedzie. Wystarczy spojrzeć na ostatnie wyniki PGE Ekstraligi...
- Dlatego się dziwię wszystkim znawcom żużla, którzy krytykują moje decyzje. To nie jest finał. Na razie jedziemy półfinał.
Pewnie kadrowiczów będzie pan bacznie obserwował w czwartek w lidze, na treningach oraz w meczu w Pile?
- Owszem, ale decydujące znaczenie będzie miał półfinał w Gnieźnie. W nim naprawdę wystartuje kilku klasowych żużlowców. Jest Sajfutdinow, jest młodszy Łaguta, będą Szwedzi z Jonssonem na czele. Oni też na pewno stawią opór.
Wygląda na to, że będzie pan miał w tym sezonie młodszy skład niż w 2013 roku w Pradze...
- Tak, ale niewiele młodszy. Wtedy był Patryk Dudek i Maciek Janowski. Teraz Maciek i Przemek Pawlicki nie są już juniorami. Bartosz Zmarzlik jest jedynym juniorem w wyselekcjonowanej czwórce.
Ale w piątce jest kolejny junior Piotr Pawlicki. Tak młodej i tak mocnej kadry dawno nie mieliśmy. Polska młodzież zrobiła ostatnio milowy krok do przodu?
- Rzeczywiście, skoczyli do przodu mocno. Widać, że mają ugruntowaną pozycję. Maciek Janowski był niewyraźny do tej pory, ale jak znam tego zawodnika. Jak on złapie coś "pod tyłek" i zacznie jeździć, to wówczas naprawdę można na niego stawiać. Widzę, że niektórzy "fachowcy" kwestionują moje decyzje odnośnie powołania Maćka, ale to są tacy fachowcy, że roboty nie mogą znaleźć w żużlu. Maciek broni się sam, on nie pęka przed nikim. Co najważniejsze, wytrzymuje ciśnienie. Przecież to nie kto inny, jak właśnie Maciek pomógł nam zdobyć Puchar Świata w Pradze.
Rozumiem, że przy selekcji zawodników bierze pan pod uwagę nie tylko formę sportową, ale także odporność psychiczną poszczególnych żużlowców?
- To jest podstawowa sprawa. Są przecież zawodnicy, którzy idealnie spisują się w meczach ligowych. My jednak nie jedziemy ligi, tylko finał Drużynowego Pucharu Świata. Nagle niektórym w takich zawodach rączki zaczynają drżeć.
Nie boi się pan trochę o Bartka Zmarzlika czy Piotrka Pawlickiego? Jakby nie spojrzeć, debiutantów w takiej imprezie jak DPŚ...
- Piotrek Pawlicki to świetny żużlowiec, ale też taka trochę gorąca głowa. Jedzie bardzo dobrze, nawet świetnie. W żużlu niekiedy trzeba kalkulować.
A w DPŚ nie ma miejsca na pomyłkę, przede wszystkim w kwestii selekcji zawodników na decydującą batalię...
- Zgadza się. Na tym to polega. Zobaczymy. Najpierw przed nami półfinał. Awansujmy do finału, a później będziemy się martwić.
Ale przyzna pan, że rywale w tym sezonie szczególnie rewelacyjnie nie jadą?
- Niby tak, ale jak przyjdzie co do czego, to w finale mogą odpalić. Nie zapominajmy, że jest to finał DPŚ. W takich zawodach żużlowcy dają z siebie 120 procent. Nie można zatem założyć, że skoro jacyś zawodnicy teraz nie jadą szczególnie, to w finale nie zaskoczą. Niekiedy to jest, że jak się na kogoś nie stawia, to nagle on w finale wznosi się na wyżyny i na luzie odjedzie zawody życia. Uważam, że na naszych chłopaków nie można wywierać wielkiej presji. Mamy młodą drużynę, można powiedzieć, że w jakimś sensie tworzoną od nowa. Myślę, że będzie to drużyna na parę ładnych lat.
Czyli trzymamy się wersji, że to Duńczycy są faworytami finału w Vojens?
- Oczywiście. Oni są faworytami, a my będziemy chcieli wygrać (śmiech).