[bullet=hop.jpg] HOP
Idol powrócił
Kenni Larsen, bo o nim mowa, był w niedzielę nie do zatrzymania. Dla ulubieńca rzeszowskich trybun był to pierwszy mecz po kontuzji odniesionej 28 czerwca na torze we Wrocławiu. Larsen zawody zakończył z płatnym kompletem punktów (13+2) i to dzięki niemu PGE Stal Rzeszów wygrała ten mecz za trzy punkty. - Z moją nogą nie jest jeszcze do końca w porządku, ale bardzo chciałem przystąpić do tego meczu. Jestem bardzo szczęśliwy, że znowu mogłem ścigać się w Rzeszowie - przyznał po meczu skromny zawodnik. Powrót Larsena odmienił oblicze drużyny znad Wisłoka. W ekipie dowodzonej przez Janusza Ślączkę mankamentem pozostawała do tej pory dyspozycja zawodników drugiej linii. Teraz Greg Hancock i Peter Kildemand doczekali się wreszcie solidnego pomocnika, który w ostatecznym rozrachunku zrobił różnicę na wagę zwycięstwa w meczu.
[ad=rectangle]
Pasjonujący mecz
Mecz w Rzeszowie trzymał w napięciu do ostatniego wyścigu. Do końca nie było wiadomo, na konto którego zespołu trafią punkty za zwycięstwo w meczu, a także punkt bonusowy. Pierwsza część zawodów układała się praktycznie remisowo. Kluczowe dla losów spotkania okazały się gonitwy 12-13, które padły łupem zawodników PGE Stali Rzeszów. Stało się jasne, że Żurawie (przy stanie 42:35) zwycięstwo w tym meczu mają już na wyciągnięcie ręki. W dalszym ciągu niewiadomą pozostawała natomiast kwestia punktu bonusowego. W wyścigu czternastym goście zwyciężyli 4:2 (w meczu 44:39) i to oni byli przez chwilę w posiadaniu bonusa. Jednak w ostatniej odsłonie dnia przekonujące zwycięstwo odnieśli rzeszowscy Duńczycy - Larsen i Kildemand. To sprawiło, że mecz za trzy punkty wygrali rzeszowianie.
Rzeszowianie coraz bliżej utrzymania
Zwycięstwo nad KS Toruń sprawia, że sytuacja drużyny znad Wisłoka bardzo się poprawiła. Do uniknięcia degradacji powinno bowiem wystarczyć już tylko skromne zwycięstwo za dwa tygodnie z MRGARDEN GKM Grudziądz. Taki obrót sprawy gwarantowałby PGE Stali udział w jesiennych barażach z drugim zespołem Nice Polskiej Ligi Żużlowej. Być może jednak rzeszowianie pokuszą się o coś więcej (zwycięstwo z Unią Tarnów bądź Stalą Gorzów z bonusem), i unikną wątpliwej przyjemności, jaką jest jazda w barażach.
[event_poll=34850]
[bullet=bec.jpg] BĘC
Kontrowersyjne decyzje sędziego
Piotr Lis wystawił w trakcie spotkania aż dwie czerwone kartki, które oznaczały dla zawodników wykluczenie do końca zawodów i brak możliwości wzięcia udziału w kolejnych zawodach. Pechowcami okazali się Mirosław Jabłoński i Oskar Fajfer. O ile jeszcze wykluczenie zawodnika PGE Stali można byłoby jakoś wytłumaczyć (choć ten de facto nie zanotował kontrolowanego upadku, motocykl ewidentnie wyleciał spod zawodnika), o tyle "czerwień" dla Fajfera była decyzją na wskroś sensacyjną. - To jest skandal. Chłopakowi wypadł bark i nie mógł nawet ściągnąć motocykla. To nie był kontrolowany uślizg. Na początku wydawało mi się nawet, że to Doyle może zostać wykluczony - stwierdził po meczu Jacek Gajewski, menadżer KS Toruń. Praca Piotra Lisa została także negatywnie oceniona przez naszych czytelników, którzy wystawili arbitrowi z Lublina notę 1,43 (skala 1-5).
Brak liderów w toruńskiej drużynie
Do czternastego wyścigu żaden lider zespołu toruńskiego nie miał na koncie indywidualnego zwycięstwa. Dopiero w pierwszym z biegów nominowanych udało się wygrać Chrisowi Holderowi. Było to tym bardziej zaskakujące, iż zawodnicy z Torunia w przeszłości bardzo dobrze radzili sobie na torze w Rzeszowie.
Słaby Jason Doyle
O ile jeszcze, Chris Holder i Grigorij Łaguta potrafili nawiązać walkę z rywalami, to całkowicie nie istniał Jason Doyle. Na konto Australijczyka wpadło co prawda pięć punktów. Cztery z nich Doyle otrzymał jednak za sam dojazd do mety. Tylko w powtórzonym wyścigu dziesiątym jeździec KS Toruń zdołał pokonać Dawida Lamparta. Miał przy tym sporo szczęścia, gdyż w pierwszym podejściu do tego wyścigu także jechał na końcu stawki.
Skrót meczu PGE Stal Rzeszów - KS Toruń
Źródło: PGE Ekstraliga/x-news