Łukasz Szmit z Głównej Komisji Sportu Żużlowego broni idei wprowadzenia licencji dla menedżerów żużlowych. Twierdzi, że podstawowym problemem jest pojawienie się w kontraktach zbyt dużej liczby błędów. Zamiast odsyłać je do poprawek zainteresowanym stronom, wybrano drogę edukacji menedżerów czy też osób reprezentujących zawodnika.
Idea wprowadzenia licencji dla menedżerów nie jest nowa. Od dawna tę kwestę próbowały uregulować inne dyscypliny. Wszystkie poległy, bo w każdej z nich pojawiły się osoby, które nie mając licencji menedżerów korzystały w takim samym stopniu z przywilejów, które miało im dawać jedynie posiadanie licencji. Należy również podkreślić, że przepisy prawa pozwalają na reprezentowanie kogoś na zasadach pełnomocnictwa. Ciekawe, jaki byłby werdykt sądu, który musiałby rozstrzygnąć, czy działania pełnomocnika są bezprawne w świetle regulaminu licencyjnego wprowadzonego przez GKSŻ. Nie tyle jednak werdykt w tej sprawie, co pytanie: ilu menedżerów zdecyduje się zdobyć uprawnienia jest kluczowe. Menedżerowie chcieli, aby spełniono ich postulaty. Ich spełnienie okazało się niemożliwe głównie dlatego, że chcieli oni mieć monopol na konkretnego zawodnika. Skoro nie spełniono ich oczekiwań, to jest wielce prawdopodobne, że nie będą oni chcieli zdobyć licencji. Co się wtedy stanie? GKSŻ zapowiada wszechobecną inwigilację i ściganie... klubów i zawodników, które podjęły rozmowy z osobami, które nie mają licencji. To zdanie jest bardzo ważne i należy je uważnie przeanalizować, aby dojść do tego, jak GKSŻ chce wyeliminować niby-menedżerów, którzy nimi nie są, bo nie mają odpowiedniego "papierka" wydanego przez GKSŻ.
Tak - nie mylicie się. GKSŻ w sytuacji, gdy okaże się, że zawodnika reprezentuje osoba nie mająca uprawnień menedżerskich chce za pomocą środków dyscyplinarnych karać klub lub zawodnika! Liczy przy tym, że klub będzie "nadawał" na zawodnika lub przedstawi dowody w postaci przesłanych maili czy innej korespondencji. A co w sytuacji, gdy ustalenia będą "na gębę"? No trzeba będzie dać wiarę zeznaniom jednej ze stron. Pozostanie rozstrzygnięcie, kto mówi prawdę - zawodnik czy klub? Proponuję od razu badania wariografem, które wykażą, kto mówi prawdę.
Wielokrotnie zarzucałem władzom polskiego żużla brak przewidywania następstw wprowadzanych przepisów. GKSŻ prawdopodobnie jeszcze nie wie, jak bardzo ten przepis może skłócić i poróżnić już i tak mocno skłócone i poróżnione środowisko żużlowe. Jeszcze przed wyborami do nowej GKSŻ temat licencji wysunął się na pierwszy plan tak, jakby polski żużel naprawdę nie miał większych problemów, niż garstka ludzi, którzy funkcjonują bez oficjalnego przyzwolenia ze strony GKSŻ. Przypomnę tylko szanownemu organowi, że w szufladzie leżą całkowicie nieruszone tematy zbudowania systemu szkolenia, uruchomienie na jednej z uczelni kierunku dającego możliwość uzyskania papierów trenera czy wreszcie kluby I i II ligi nie wiedzą w jakiej lidze pojadą i ile rozegrają spotkań. A to właśnie teraz toczą się kluczowe rozmowy ze sponsorami.
Cały problem z menedżerami wziął się stąd, że kluby właśnie menedżerów obwiniają za podbijanie stawek przez zawodników. Uważają, że to pewne osoby, a nie na przykład brak odpowiedniej liczby żużlowców gwarantujących duże zdobycze punktowe jest winowajcom tak wysokim oczekiwaniom zawodników. Nie widzą także problemu w tym, że to oni sami podbijają te stawki. Przyjęto tradycyjną drogę - kluby pożaliły się GKSŻ, a ta jako "dobry wujek" bezkrytycznie postanowiła w swoim mniemaniu rozwiązać ten problem. Póki co włożyła kij w mrowisko. Bardzo małe mrowisko, w którym jest zaledwie kilkanaście mrówek. Mniej więcej tyle, ile gotowych jest na chwilę obecną polskich klubów do startu w rozgrywkach. Przypomnę, że 20 lat temu było ich o kilka więcej. Warto zmienić swoje priorytety przed zbliżającym się sezonem, bo już wkrótce może się okazać, że choć mamy całą listę licencjonowanych menedżerów, to nie mają oni z kim rozmawiać.