WP SportoweFakty: Przebywacie na obozie kondycyjnym we Władysławowie. Czy dało się zweryfikować formę fizyczną?
Oskar Fajfer: W gdańskim klubie treningi były bardzo intensywne i zróżnicowane przez ten okres. Preferuję troszkę inny styl przygotowań do sezonu, ale odskocznia od moich rytuałów też się przyda. To też lekcja na przyszłość. Dają nam totalnie w kość.
Skoro wspólne treningi i testy medyczne dużo dają dziwne jest, że tak mało klubów je preferuje w kraju.
- To prawda, więc tym bardziej świadczy to o profesjonalnym podejściu klubu. Takie obozy bardzo się przydają w sporcie żużlowym. Sztab szkoleniowy może mieć oko na to w jakiej formie jesteśmy. To może być też powodem słabszej formy i wiadomo czy zawodnicy są przygotowani, czy nie. Każdy żużlowiec ma swój styl przygotowań. Tygodniowa odskocznia nikomu nie zaszkodzi.
Na czym ty opierasz swoje przygotowania?
- 2-3 razy w tygodniu gram w hokeja, do tego 2 razy w tygodniu biegam i trenuję na macie u Przemka Gnata. Serdecznie mu dziękuję za dobre treningi. To zajęcia judo, muay thai, czy mieszanych sztuk walki. To daje w kość w takim stopniu, że czasami aż chce się wymiotować.
Czy wyniki na testach są na miarę twoich oczekiwań?
- Jestem pewien swoich możliwości. Wiem na co mnie stać i to wyszło na papierze. Minimalnie lepszy ode mnie jest Anders Thomsen, a kolejny jestem ja. Widzę, że już na teraz jestem przygotowany do sezonu. Teraz trzeba to podtrzymywać. Nie mam problemów z kondycją. Jak co roku jestem bardzo dobrze przygotowany.
Czy pomimo tego w grudniu albo styczniu czasami jest ci ciężko wstać rano i zmusić się do treningu? Ta marchewka w postaci sezonu żużlowego jest w końcu niezwykle odległa.
- Taką mamy strukturę pogodową. To nie jest Australia i musimy się z tym pogodzić. To ma jednak swój urok. Przerwa od żużla też jest wskazana. Trzeba również odpocząć, pojechać na krótkie wczasy i przestać o tym wszystkim myśleć, by nie zwariować. Cieszę się, że tak to przebiega, bo jest czas na przygotowania kondycyjne i sprzętowe. Wszystko idzie zgodnie z planem. Do sezonu będziemy gotowi na sto procent.
Czyli jak rozumiem nie myślałeś o wyjeździe do Argentyny, czy Nowej Zelandii?
- Tego stylu przygotowań zdecydowanie nie preferuję. Jak już mówiłem, trzeba odpocząć i totalnie odłączyć się od żużla oraz zrobić miesiąc przerwy. Trzeba ćwiczyć, ale nie powinno się co chwilę oglądać meczów. Mi się to często zdarza i moja dziewczyna odciąga mnie od laptopa czy telewizora, bym nie myślał już o żużlu.
Jak wyglądasz sprzętowo przed startem rozgrywek?
- Rozbiórka motorów przebiega u mnie w lutym. Po obozie jadę do sklepu Rafała Haja, by zakupić części do sezonu. Będę składał motocykle. Mam nadzieję, że do końca lutego będę miał wszystko gotowe na sto procent.
Mamy za sobą ogromną burzę związaną z regulaminami rozgrywek. Jak ty do tego podchodziłeś?
- Robi się mały kocioł w polskim żużlu. Miejmy nadzieję, że wszystko zacznie dążyć do normalności. Nie wychodzi to na dobre. Stabilność zawsze pomaga w tym, by do tych spraw podchodzić z chłodną głową. Dotyczy to zawodników, a my mamy mało do powiedzenia. Szkoda, że tak jest.
Chyba najbardziej szkoda twoich rówieśników, którzy po przejściu z wieku juniora najzwyczajniej w świecie nie mają gdzie jeździć.
- To bardzo przykra sytuacja, że tak się zdarza. Druga liga była pewnym azylem dla zawodników będących w niższej formie. Mogli się oni odbudować. Dzieje się jednak tak, jak dzieje. Czy wyjdzie na dobre, zobaczymy na rok.
Na pewno trudno patrzy się tobie na sytuacje, w których żużlowcy muszą rezygnować z części zarobionych pieniędzy, bądź przez zamykanie klubów nigdy ich nie odzyskają.
- Trudno się wypowiadać w takiej sytuacji. To są pieniądze zarobione na torze. Każdy człowiek chce zarabiać i po to pracuje. Żużlowcy wpadają w długi, niedługo może ich ścigać Urząd Skarbowy i co mogą dalej robić, szczególnie jak mają rodziny na utrzymaniu? Trzeba na to patrzeć w ten sposób. Zamknięcie klubu i podziękowanie zawodnikom, to niestety dla niektórych najprostsze rozwiązanie.
Jak reagujesz na to, że nie będzie żużla w twoim rodzinnym mieście?
- Powiem tyle, że wyszły mi trochę oczy jak się o tym dowiedziałem. Szkoda, że tak się dzieje. Stało się to na pstryknięcie palca. Kasa, którą zarobili zawodnicy przepadła. Dla mnie jest to wszystko dziwne.
Czy ty sam podczas negocjacji kontraktowych widziałeś, że proponowane umowy są realniejsze?
- Gdy przyjeżdżałem na negocjacje do Gdańska, to pierwszymi słowami jakie mówili działacze było to, że proponują realne pieniądze. Na pewno będzie wszystko wypłacone w terminie, więc złapali moje zaufanie. Widzę, że gdańszczanie wiedzą o co chodzi w tym sporcie. Robienie zadłużenia i drapanie się po głowie co robić dalej jest bardzo łatwe. Tu widać profesjonalizm. Główna zasługa Tadeusza Zdunka, który ma duży biznes i wie jak tym zarządzać.
Rozmawiał Michał Gałęzewski
Niektórzy zawodnicy mogą zostać bez pracy, a przyn Czytaj całość