WP SportoweFakty: O transferach w PGE Ekstralidze zostało powiedziane prawie wszystko. Chciałbym zapytać pana o to, jak może wyglądać rywalizacja w Nice PLŻ. Kto dokonał największych wzmocnień i jaki będzie potencjał całej ligi?
Czesław Czernicki: Zacznę nieco od innej kwestii. Analizując sytuację w Nice PLŻ, powinniśmy mieć na uwadze wielki potencjał PGE Ekstraligi. Jeśli zestawimy to z jej zreformowanym zapleczem, to mamy różnice klas na wielu płaszczyznach - tej sportowej, ale także szkoleniowej, finansowej i organizacyjnej. Wiele obrazuje też kwestia awansów do wyższej ligi. Wszyscy wiedzą, jak to w ostatnich latach wyglądało i na jakiej zasadzie kluby uzupełniały skład PGE Ekstraligi. To był w pewnym sensie "zielony stolik" czy jak kto woli "łapanka". Chciałbym mówić o dużym potencjale ekip na zapleczu Ekstraligi, ale to, co się dzieje ostatnio, bardziej przypomina mi walką o przetrwanie. Przyznam też szczerze, że nie rozumiem wykluczenia klubów z Gniezna, Lublina i Ostrowa. Dlaczego nie powstał dla nich program naprawczy?
A należało taki stworzyć?
- Najłatwiej jest kogoś wyrzucić. Wystarczyło sprawdzać te kluby regularniej, przykładowo co kwartał. U nas jest jednak zupełnie inny zwyczaj. Na wszystko czekamy do końca sezonu. Wtedy jest wielki audyt i kluby wiszą nad przepaścią, działając przy tym pod presją czasu. Mamy spektakularne upadki, których można było z całą pewnością uniknąć. Te kluby można było ratować i wtedy zostawić w Nice PLŻ osiem ekip, a z całej reszty złożyć drugą ligę. Ona mogła nawet pojechać w formie czwórmeczów. To byłby dobry rachunek finansowy dla tych najsłabszych. W mojej ocenie władze polskiego żużla nie miały już jednak pomysłu, jak ratować tych, którzy znaleźli się w najtrudniejszej sytuacji. Wracając jednak do pytania, o potencjał zreformowanej pierwszej ligi. Trudno go oceniać pozytywnie.
Dlaczego?
-
Proszę spojrzeć na składy poszczególnych drużyn. Pierwsza liga powinna być zapleczem PGE Ekstraligi. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę krajowych zawodników z Nice PLŻ, którzy mogą zrobić krok w przód i za rok pojechać wyżej, to ja potrafię wskazać zaledwie około ośmiu nazwisk. W tym gronie widzę Patryka Malitowskiego, Jakuba Jamroga, Oskara Fajfera, Roberta Miśkowiaka, Patyka Dolnego, Mateusza Borowicza, Artura Czaję i Dawida Lamparta. Oni jako jedyni rokują na coś więcej. Do tego można dodać kilku żużlowców zagranicznych - Porsinga, Jonassona, Tungate'a, Kurtza, Mastersa czy Sundstroema. Proszę też pamiętać, że w całej pierwszej lidze jest tylko jeden uczestnik cyklu Grand Prix, a więc Chris Harris. To pokazuje nam, jakie mamy zaplecze. Musi dojść do przebudowy systemu rozgrywek i wielu innych zmian, o których mówiłem już wcześniej. Jeśli w ciągu trzech najbliższych lat nie oprzemy wszystkiego na intensywnym systemie szkolenia młodzieży, to pójdziemy w bardzo złym kierunku. Czeka nas wtedy zagłada polskiego żużla. Hasła o najlepszej lidze świata będziemy mogli włożyć z czasem między bajki.
Doliczył się pan ośmiu polskich zawodników, którzy mają pana zdaniem szansę zrobić postęp i jechać w wyższej lidze. Do tego kilku żużlowców zagranicznych. Może zatem wcale nie jest tak źle?
- To bardzo niewielka liczba. Z całym szacunkiem dla niektórych zawodników, ale gdy przeglądałem składy pierwszoligowe, to jest tam już bardzo wielu wyjeżdżonych żużlowców, którzy nie rokują żadnych nadziei. To nie są zawodnicy, którzy gwarantują swoim ekipom możliwość ubiegania się o status ekstraligowca. Według mnie już czas bić na alarm, bo brakuje wartościowych żużlowców. Poza tym, proszę spojrzeć na zaplecze juniorskie w niższej lidze. Pamiętam czasy, kiedy i pod tym względem było zupełnie inaczej. Na tej płaszczyźnie jest naprawdę źle.
Czyli jak?
- Obraz jest zamazany, bo do pierwszej ligi trafiają zawodnicy wypożyczeni z Ekstraligi lub ci, którzy jeżdżą na zasadzie gościa. Potencjał młodzieżowy pierwszej ligi to takie nazwiska jak: Łęgowik, Polis, Ajtner-Gollob, Bober, Piosicki i Kossakowski. Wielkie możliwości z zawodników ekstraligowych ma natomiast Bartosz Hassa, którego widziałem w kilku imprezach młodzieżowych. To jednak ciągle bardzo niewiele. Mamy alarm z trzema wykrzyknikami. Zdolnych juniorów, przypisanych do jednego klubu, jest bardzo niewielu. Jeśli dodamy do tego wspomnianych wcześniej seniorów, to powinniśmy się zastanowić, czy pierwsza liga stanowi jeszcze jakiekolwiek zaplecze dla Ekstraligi. Pod względem finansowym różnica jest ogromna i wszyscy o niej doskonale wiedzą. Coraz większa przepaść zarysowuje się niestety także w kwestiach sportowych. W kwestii juniorów znamienna jest jeszcze jedna sytuacja. Ona dotyczy młodzieżowej reprezentacji Polski. Chodzi mi o ostatnie nominacje.
Co ma pan dokładnie na myśli?
- Proszę zobaczyć, jak niewielu juniorów otrzymało nominacje podczas ostatniego Balu Tygodnika Żużlowego. Mieliśmy szóstkę chłopaków, a powinno być ich spokojnie dziesięciu. Inna sprawa, że ze względów motywacyjnych to grono należało poszerzyć, ale tak czy inaczej to pokazuje nasze braki w szkoleniu. Pamiętam czasy, kiedy w kadrze seniorów i juniorów mieliśmy zawodników z I ligi. To niestety odchodzi powoli w niepamięć. Takich przypadków ze świecą szukać.
Negatywnie ocenia pan potencjał pierwszej ligi. Czy zatem któraś z ekip po wygraniu rozgrywek będzie w stanie z powodzeniem startować w sezonie 2017 w PGE Ekstralidze?
- Nikt się do tego nie kwapi, bo nie ma specjalnie z czym awansować. Szanse ma praktycznie tylko zwycięzca, bo uczestnik barażów jest ich pozbawiony w rywalizacji z ekstraligową ekipą. Tradycje przemawiają za Gdańskiem i Częstochową. Poziom organizacyjny tych klubów też je uprawnia, by mieć takie plany i bić się o coś więcej. Trzeba jednak pamiętać, że awans to konieczność przebudowania składu. I teraz dochodzimy do tego, o czym wspomniałem wcześniej. Po pierwsze, żeby osiągnąć dobry wynik w Ekstralidze, trzeba mieć punktujących juniorów. Jeśli klub nie ma swoich, to skąd ich weźmie? Przecież rynek jest ubogi. Dochodzi do tego konieczność wzmocnienia kadry seniorskiej, która w skali całej dyscypliny z każdym rokiem nam się starzeje. Inna sprawa, że beniaminek ma niewielki wybór, bo żużlowcy z topu są rozdzieleni pomiędzy pozostałe kluby. Wszystko prowadzi do wniosku, że brakuje nam wartościowych żużlowców. Tak będzie do momentu, kiedy nie ruszy intensywne szkolenie.
Rozmawiał Jarosław Galewski