Adam Krużyński: Żużel potrzebuje zmian. Nie można zmarnować szansy

Sponsor Nice PLŻ, Adam Krużyński uważa, że w polskim żużlu potrzeba zmian. W jego ocenie, muszą one nastąpić w najbliższym czasie, bo kolejnej szansy na uzdrowienie sytuacji może nie być. Niektóre propozycje przedstawił w rozmowie z naszym serwisem.

WP SportoweFakty: W poniedziałek startuje Nice Polska Liga Żużlowa. Z jakimi nadziejami przystępuje pan do tego sezonu?

Adam Krużyński: Zacznę od tego, że mamy za sobą bardzo trudny okres przygotowań do startu Nice Polskiej Ligi Żużlowej obecnej na antenach telewizyjnych i z wsparciem sponsora tytularnego. To był bardzo burzliwy i trudny czas. Szkoda, że to kolejny rok, kiedy ostateczne decyzje dotyczące kształtu rozgrywek, ich sponsora i obecności w telewizji zapadają tak późno. Na dłuższą metę ta strategia nie może przetrwać, a w przyszłym roku akcja ratunkowa nie musi zakończyć się sukcesem. Trzeba wyciągnąć wnioski, zacząć działać, a nie dyskutować, narzekać i zrezygnować z prowadzenia nieustającej i niczemu niesłużącej polemiki. Jeśli tego nie zrobimy, to żużel na poziomie niższym od najwyższej klasy rozgrywek może nie przetrwać. Osobiście jestem jednak optymistą i chcę wierzyć. Mam nadzieję, że czeka nas rok, który kończy trudny okres dla żużla. Okres błędów, niekonsekwencji, przyzwolenia na miernotę i tymczasowość.

A co później?

- Liczę, że później na poziomie pierwszej, a może też i drugiej ligi pojawi się nowa jakość. Życzyłbym sobie, żeby to był koniec problemów finansowych w klubach i byśmy kończyli każdy rok w komplecie. Wszystkie te kłopoty były niejako na własne życzenie tak samych klubów jak i wielu zawodników będących beneficjentami tej niebezpiecznej jazdy bez trzymanki. W ostatnich latach było zdecydowanie zbyt wiele przykładów złego zarządzania wydatkami klubów, opierania ich o wirtualne wpływy i bardzo niepewne wsparcie ze strony potencjalnych partnerów biznesowych. Moment otrzeźwienia musi w końcu nadejść tak w wymiarze oczekiwań zawodników, ale przede wszystkim w dość radosnej i kompletnie pozbawionej obawy przed konsekwencjami działalności klubowych notabli. A na taką przyzwolenie dawały osoby decydujące o tej dyscyplinie poprzez delikatnie mówiąc elastyczny system weryfikacji czyli prowadzenia procesu licencyjnego. Chciałbym wierzyć w zmiany. W innym wypadku możemy już dziś pakować walizki i szukać innej dyscypliny, która pozwoli nam się nią pasjonować. Podczas ostatnich dwóch lat kluby Nice PLŻ się profesjonalizowały, poziom ich samych jak i organizacji imprez stał się wyższy, ale na tym nie można poprzestać. To dopiero początek drogi do normalności, jakości i wartości jaką może być dyscyplina sportu. Dobre przykłady mamy na krajowym i światowym podwórku. Wiele zyskaliśmy także medialnie i w wymiarze świadomości istnienia tego sportu. Tego nie można zaprzepaścić. Żużel powinien wyjść z impasu i marazmu.

Faktem jest jednak, że z roku na rok coraz bardziej pogłębią nam się różnica pomiędzy PGE Ekstraligą a Nice Polską Ligą Żużlową. Prezes PZM Andrzej Witkowski twierdzi, że to nieunikniony proces. Zgadza się pan z jego opinią?

- Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Powinniśmy z takim samym zaangażowaniem walczyć o kluby z niższych lig, o żużel w wymiarze młodzieżowym oraz w ośrodkach, których potencjał finansowy bynajmniej dziś wyraźnie odbiega od hegemonów tej dyscypliny. Warto robić wszystko, żeby i w tym wydaniu miał szansę się rozwijać i profesjonalizować. Warunki, które tworzymy dla rozwoju żużla w Polsce, powinny pozwalać na rozwój również ekipom z niższych klas rozgrywkowych będących naturalnym zapleczem i wsparciem dla ligi na jej najwyższym poziomie. Nie możemy wychodzić z założenia, że wszystko kończy się na Ekstralidze. Najlepsza liga świata nigdy nie będzie mocna i silna bez odpowiedniego zaplecza i możliwości pozyskiwania nowych miast, klubów do jej rozgrywek. W innym wypadku przestanie pasjonować kibiców i stanie się objazdowym cyrkiem na kółkach. Najlepszym przykładem są trudne momenty, kiedy Ekstraliga uzupełnia niemalże co roku swój skład, a robi to przecież przede wszystkim klubami z Nice PLŻ. Moim zdaniem nie można podchodzić do tematu w ten sposób, że dysproporcja, która się pojawiła, jest nie do odwrócenia. Bez pracy i rozwoju żużla na niższym szczeblu nie będą tworzyć się odpowiedzialne i stabilne podmioty, które później będą zdolne do rywalizacji na najwyższym poziomie.

Jeśli chodzi o zmiany, to jest dobry moment. Prezes PZM zapowiada, że niebawem grupa ekspertów zajmie się pracą nad regulaminem na kolejne lata. Ma pan jakieś sugestie co należy w nim zmienić?
-

Zanim panu odpowiem, chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedno zjawisko. Problemem nie jest tylko uzupełnianie składu PGE Ekstraligi, ale także fakt, że pierwszą ligę praktycznie co roku zasilają kluby mocno osłabione swoją obecnością w najwyższej klasie rozgrywkowej. Często są one wycieńczone przez własne ambicje rywalizacji sportowej na najwyższym poziomie, pomimo braku fundamentów i zaplecza tak biznesowego jak i długofalowej strategii nie tylko na przetrwanie, ale i rozwój oraz stabilizację. Erozja dotyka wszystkich, a w ten sposób problem zostaje po prostu przeniesiony gdzieś indziej. Ale wracając do pytania, nie wierzę w wieloosobowe grupy ekspertów i skomplikowane procesy dochodzenia do zmian poprzez uzyskiwanie kompromisów czy rozwiązań przez różne osoby. Ktoś musi wziąć na siebie tę odpowiedzialność, przedstawić plan działania, zrealizować go i na samym końcu poddać się weryfikacji jego wykonania przez środowisko. Mam pewne swoje wnioski, bo jak pan z pewnością wie, jestem człowiekiem z przeszłością w GKSŻ. Jakość będzie widoczna, kiedy pojawią się ludzie z doświadczeniem, którzy mają pomysł na zmianę oraz ci, którzy będą dysponować kompetencjami, ale również udzielonymi możliwościami - plenipotencjami i będą odpowiedzialni za realizację projektu pod tytułem żużel. Za tym musi przemawiać nowoczesne podejście do organizacji sportu. Zmiany powinny zacząć się równocześnie na wielu poziomach zarządzania. Powiem jednak szczerze, że one nie będą możliwe, jeśli nie dojdzie do profesjonalizacji również na samej górze, czyli w Polskim Związku Motorowym. Bez tego nic nie zrobimy. Polskim żużlem muszą kierować ludzie biorący za to pieniądze/ Nie wstydźmy się tego czy nie dziwmy, bo za dobrze wykonaną robotę trzeba zapłacić. Nie mogą jej robić wolontariusze i ludzie poświęcający swój prywatny czas. Im trzeba pomóc pozwolić się skupić na zadaniach im powierzonych i odpowiednio za to wynagrodzić. Na cały problem trzeba spojrzeć zresztą szerzej. Nie chcę nikogo teraz krytykować, ale zarządzanie polskim żużlem i podejście do niego musi się zmienić. Musimy zadbać także o redystrybucję zysków.

Co ma pan na myśli?

- Proces, który będzie odbywać się z centrali w kierunku całej dyscypliny, a w szczególności miejsc gdzie potrzebne jest wsparcie. W polskim żużlu powinna pojawić się solidarność choćby rodem z Premier League w Wielkiej Brytanii, gdzie wchodzące do najwyższej ligi kluby mogą liczyć na wsparcie, by mogły wyrównywać poziom i nawiązywać równorzędną rywalizację z najmożniejszymi. Muszą pojawić się subwencje, które sprawią, że żużel będzie miał szansę się rozwijać. Moim zdaniem środki z tej pomocy powinny głównie zostać przeznaczone na szkolenie młodzieży, edukację w bardzo szerokim zakresie - tę w zakresie zarządzania i organizacji sportem czy wydarzeniem sportowym jak i z zakresu marketingu sportowego oraz zagadnień bezpieczeństwa i profesjonalizacji. Szkolić się powinni wszyscy, bo sport nie stoi w miejscu tak jak cały świat nas otaczający. Jest nim jak z pociągiem, który cały czas jedzie do przodu i robi to naprawdę bardzo szybko. Centrala, komórka zarządzająca musi wspierać speedway już na poziomie juniorskim czy nawet amatorskim. Nie jest to mrzonka tylko potrzeba i konieczność, by żużel przetrwał. Pan prezes Andrzej Witkowski i wszyscy my, którym żużel leży na sercu dobro dyscypliny, nie powinniśmy żyć w przeświadczeniem, że liczy się tylko Ekstraliga i Grand Prix na Stadionie Narodowym w Warszawie oraz inne wyjątkowe eventy przy błysku fleszy i reflektorach telewizyjnych. Moim zdaniem takie podejście jest krótkowzroczne i do niczego dobrego w dłuższej perspektywie nas nie doprowadzi.

Co zatem musi się konkretnie zmienić?

- GKSŻ musi stać się profesjonalnym, zawodowym tworem. To jedna z możliwych dróg. Nie możemy słyszeć, że ludzie, którzy tam są, pracują społecznie, robią to dodatkowo i łączą z innymi zajęciami. W ten sposób żużel w niższych ligach nigdy nie będzie się dynamicznie rozwijać i nie będzie mógł liczyć na pełne zaangażowanie zarządzającym nim osób. Nie trzeba zresztą wcale armii ludzi. Wystarczy zaangażowanie kilku profesjonalnie do tego przygotowanych osób, które podołają i podejmą się nowoczesnego zarządzania polskim żużlem. Ale takie decyzje leżą właśnie w rękach Polskiego Związku Motorowego i pana prezesa Andrzeja Witkowskiego. W mojej ocenie możliwy jest także inny wariant.

Jaki?

- Można pomyśleć o powierzeniu zarządzania całym polskim żużlem ligowym jednej spółce. Dziś już przecież taka istnieje i jest nią całkowicie kontrolowana przez PZM spółka Ekstraliga. Nie musielibyśmy dokonywać rozgraniczenia na PGE Ekstraligę, gdzie Polski Związek Motorowy i tak odgrywa wiodącą rolę i na Nice Polską Ligę Żużlową oraz inne rozgrywki krajowe. Przecież mówimy o zarządzaniu sportem, a kwestiami regulaminów, a dokładniej ich zatwierdzaniem oraz zero jedynkowym nadzorem nad procesem weryfikacji klubów (dzisiejsze licencje) i komórką arbitrażową rozstrzygająca spory i zarządzającą sędziami może pozostać sam związek tworząc do tego podstawę. To mogłoby dać dobry efekt, bo trzeba podkreślić, iż sukcesy umowy telewizyjnej zawartej przez Ekstraligę jak i pozyskany przez nią sponsor nie powinny być niezauważone czy również niedocenione. Może warto poszerzyć minimalnie skład osób kierujących tym podmiotem i powierzyć im nadzór nad całą dyscypliną. Mając dobre doświadczenia i wsparcie PZM jak również rozszerzony skład o nowe zasoby mogłoby to przynieść efekt.

Liga jest w tym roku zreformowana. Dwa kluby pojadą mniej spotkań, a rzutem na taśmę do rozgrywek został dopuszczony klub z Rzeszowa. Stal będzie realizować trzyletni układ. Znaków zapytania jest zatem w dalszym ciągu bardzo wiele. Czy jest pan spokojny, że wszyscy dojadą w tym sezonie do końca?
-

Nie nazwałbym tego, o czym pan mówi, reformą Nice Polskiej Ligi Żużlowej. To była dramatyczna walka o przetrwanie kilku klubów. Niektóre ekipy z powodu problemów innych zespołów, które nie miały szans na licencje, były w bardzo ciężkim położeniu i mogły trafić na margines żużlowego świata rywalizując pomiędzy sobą w rozgrywkach, które nikogo nie interesują i trudno na nie znaleźć jakiekolwiek środki. Zamiast reformy mamy raczej hybrydę. Gdybyśmy się na nią nie zdecydowali, to niektórzy mogliby zniknąć z żużlowej mapy nawet po najbliższym sezonie. Doszło do kompromisu, może kulawego czy wątpliwego, ale z mojej punktu widzenia musi on być krótkotrwały, a cała ta sytuacja powinna stać się nauczką i przestrogą oraz ostatnim ostrzeżeniem. To czas na wypracowanie nowego modelu polskiego żużla. Musi się to udać przez ten rok, żeby takie sytuacje się już nie powtarzały. Zacznijmy od odcięcia niezdrowych elementów systemu, a nie od ciągłego leczenia miejscowego.
 
[b]Rozmawiał Jarosław Galewski

[/b]

Źródło artykułu: