Grigorij Chłynowskij - jeden z najlepszych sowieckich żużlowców lat siedemdziesiątych minionego stulecia. Wychowanek klubu z Równego, w okresie 1969-1981 uczestniczył w indywidualnych mistrzostwach świata i trzy lata z rzędu był ich finalistą (Londyn 1972, Chorzów 1973, Geteborg 1974). Najwyższe miejsce zajął w finale chorzowskim, gdy złoto wywalczył Jerzy Szczakiel. Przez wiele lat reprezentował ZSRR w mistrzostwach drużynowych. W dorobku ma trzy srebrne i jeden brązowy medal. Gdy skończył się ścigać, został trenerem. Trzy razy z rzędu doprowadził Sygnał Równe do wygranej w najwyższej lidze Związku Radzieckiego. Za osiągnięcia szkoleniowe wyróżniony tytułem zasłużonego trenera Ukrainy.
WP SportoweFakty: Zacznijmy naszą rozmowę tradycyjnym pytaniem o początki pana przygody ze światem motocykli.
Grigorij Chłynowskij: Pierwszy raz żużel na własne oczy zobaczyłem w roku 1964. Jak to się mówi - zakochałem się od pierwszego wejrzenia i zapisałem się do sekcji. Najpierw byłem pomocnikiem mechanika, potem mechanikiem, równocześnie brałem udział w treningach. Pierwsze zawody to był motocross. Nie pamiętam już,e gdzie to było, ale wypadłem nieźle. Rok później dostałem od klubu nowy żużlowy motocykl. Jedynym problemem było, że nie mieliśmy wcale części zamiennych. Strach pomyśleć, ile wtedy było kombinowania, by motocykl był zawsze na chodzie.
Stan posiadania radzieckiego żużla był w początkach pańskiej kariery całkiem niezły, nieprawdaż?
- Tak, kondycja była dobra. Mieliśmy dwie silne ligi "A" i "B", mistrzostwa indywidualne zaczynały się od ćwierćfinałów, skąd przedzierali się słabsi zawodnicy. Był też wielki finał, zazwyczaj dwudniowy, gdzie spotykali się najlepsi i walka była bardzo ostra. Tytuł mistrza dawał wielki prestiż, ale nawet mistrzowie mieli kłopot z pozyskaniem części zamiennych.
Z czego wynikały tak dobre wyniki zespołu ZSRR, szczególnie w początkach lat siedemdziesiątych, gdy regularnie stawaliście na podium?
- Głównie dzięki CAMK (Central Auto Moto Klub), który organizował treningowe obozy na Kaukazie, w rejonie Piatigorska. To była niedostępna dla wielu strefa wojskowa. Pracowali tam z nami psychologowie. Po spotkaniach z nimi wiedzieliśmy, że musimy pracować więcej i więcej. Po Piatigorsku przychodził czas na zgrupowania ze sprzętem. Odbywały się one na torach w Tbilisi i w Erewaniu.
Pierwszy medal mistrzostw świata zdobył pan w 1972 roku, gdy okazaliście się lepsi od Szwedów z Michankiem i Nordinem w składzie. To były pana pierwsze relacje z zawodnikami zachodniej Europy?
- Nie, pierwszy raz zetknąłem się z nimi rok wcześniej, w ćwierćfinale w Mariborze. Dotarliśmy wówczas do finału we Wrocławiu. Z 22 punktów drużyny ja zdobyłem 8, co było najlepszym wynikiem. W biegu Grand Prix tego finału, dla najlepiej punktujących w poszczególnych drużynach, przegrałem tylko z Ivanem Maugerem.
W roku 1972 dotarł pan również do indywidualnego finału na Wembley. Wiedział pan, czego tam się można spodziewać? Ktoś pana wówczas uświadomił, czym było Wembley dla żużla? Co pan pamięta ze swego debiutu?
- Wcześniej startowało tam tylko trzech zawodników sowieckich. Byli to Plechanow, Samorodow i Klementiew. A w 1972 roku do finału weszło nas aż sześciu jednocześnie! Wiedzieliśmy tylko, że to wielki stadion i zawsze ma tłumy na trybunach, ale nie miałem z tego powodu większych problemów. Chciałem po prostu wypaść jak najlepiej, bo nigdy nie wiadomo, czy szansa startu w finale jeszcze się kiedyś powtórzy. Fakt, debiut miałem na słynnym Wembley.
Jak wy, ludzie z bloku wschodniego, odczuwaliście swój pobyt na Zachodzie? Traktowano was przyjaźnie? KGB instruowało was, jak się tam, poza granicami ZSRR, wolno zachowywać?
- Dla mnie osobiście to było wielkie przeżycie, gdy mogłem skonfrontować to, co zobaczyłem na własne oczy, z tym, co udało się wcześniej przeczytać czy usłyszeć. Zwiedzania miasta raczej nigdy nie było. Większość czasu spędzaliśmy na torze, w parku maszyn lub w hotelu. Zawsze też towarzyszył nam ktoś z KGB, pilnował nas i udzielał instrukcji.
Rok 1973 jest pamiętny dla Polaków z racji zwycięstwa Jerzego Szczakiela. Pan też w ówczesnym finale na Stadionie Śląskim, zajmując piąte miejsce, osiągnął swój najlepszy wynik. Wierzył pan w tytuł mistrzowski przed ostatnią serią wyścigów? Miał pan wtedy na koncie 10 punktów...
- Oczywiście. Takich rzeczy się nie zapomina. Zobaczyłem tablicę wyników i pomyślałem, dlaczego by nie? Przecież każdy marzy o wygranej. Ja nie byłem wyjątkiem. Niestety skończyło się piątym miejscem. Niestety, bo decyzja niemieckiego arbitra o moim wykluczeniu (a nie Zenona Plecha - przyp. red.) była dla mnie szokiem. Uważam, że w chorzowskim turnieju zrobiono wszystko, by mistrzem został Polak i jak nie udało się z Zenonem Plechem, to Jerzy Szczakiel to osiągnął. Myślę też, że w innym kraju, na innym torze wynik mógł być całkiem inny. Wiem też, że wszyscy polscy fani są przekonani, że Szczakiel po upadku Ivana Maugera został mistrzem zasłużenie. Mam inne zdanie, ale nie zamierzam już dalej tego tematu rozwijać.
[nextpage]WP Sportowe Fakty: W przerwie wywiadu przedstawiamy zapis spornego momentu w biegu dziewiętnastym, po którym finiszujący na pierwszym miejscu Grigorij Chłynowskij został pozbawiony punktów i z tą decyzją wciąż się nie może pogodzić.
Ciekawy, ale kontrowersyjny opis zdarzenia można też odnaleźć w ówczesnych rosyjskich komentarzach: - Niemiecki sędzia nie zatrzymał wyścigu po upadku Plecha, a wbrew regułom dał go zawodnikom dokończyć. Potem przeanalizował sytuację i dostrzegł, że w tym momencie trzej zawodnicy będą mieli po 13 punktów (Mauger, Szczakiel i Chłynowski). W ten sposób dla wyłonienia mistrza świata potrzebny byłby bieg dodatkowy, w którym wygrana nikomu nieznanego Polaka, nad dwiema gwiazdami światowego poziomu, wyglądała na całkowitą utopię. Wtedy Niemiec podjął skrajnie niesprawiedliwą decyzję.
Czy aby na pewno? Osądźcie państwo sami w ankiecie zaproponowanej poniżej.
Wracamy do wywiadu.
Kiedy i w jakich okolicznościach zaprzestał pan ścigania?
- W 1982 roku doznałem bardzo ciężkiej kontuzji. Nie dawano mi wtedy większych szans na powrót na tor. Postanowiłem zakończyć karierę zawodnika i zostałem trenerem drużyny z Równego.
W roku 1988 jako coach reprezentacji kierował pan drużyną podczas tournee po Anglii i Australii. Jak odnaleźliście się na australijskich torach? To był dla Rosjan dziewiczy wyjazd?
- W 1998 Ivan Mauger zaprosił nas po raz pierwszy. Poleciałem tam wtedy z Igorem Marko i Wiktorem Gajdymem. W 1990 polecieliśmy już drużyną jako USSR International. W składzie byli Rene Aas, Andriej Korolew, Władimir Trofimow, Wiktor Gajdym, Rif Sajtgariejew, Rinat Mardanszin, Grigorij Charczenko i Oleg Kurguskin. Ścigać się z Kangurami na ich domowych torach to było coś niezwykłego. To była pierwsza tak daleka podróż naszej drużyny. Nadchodziła już pierestrojka, było nam łatwiej uzyskać wszelkie zezwolenia. Nadal mieliśmy wsparcie CAMK i do tego sponsora z firmy "Kamaz". Pamiętam dobrze, że odjechaliśmy 14 meczów na różnych torach. Wygraliśmy siedem razy, był jeden remis i sześć porażek.
Mając doświadczenia lat dziewięćdziesiątych, nie zdołaliście jednak wychować ani jednego zawodnika światowego formatu. Dlaczego?
- Początek dekady przyniósł rozpad Związku Radzieckiego, co poskutkowało wieloma problemami, także w sporcie. Zapaść finansowa sprawiła, że technicznie, mam na myśli jakość sprzętu, cofnęliśmy się przynajmniej o dziesięć lat. Mieliśmy wtedy naprawdę utalentowane pokolenie zawodników, które mogło zawojować świat, ale sam rozumiesz...
Po latach kryzysu doczekaliście się gwiazdy, jaką niewątpliwie jest Emil Sajfutdinow. Jego wyniki to rezultat dobrego poprowadzenia, czy raczej kwestia zainwestowanych pieniędzy?
- Emil to prawdziwa mieszanka. W nim skupił się talent, dobra technika, zaangażowanie i odpowiedzialność. Do tego miał szczęście do dobrych przewodników, menadżerów i sponsorów. To prawdziwy profesjonalista. To samo mogę obecnie powiedzieć o Grigoriju Łagucie. On nie miał takiego wsparcia z zewnątrz, lecz przy dużym talencie i poświęceniu, do wszystkiego doszedł praktycznie sam.
Grigorij, czym się pan obecnie zajmuje?
- Teraz jestem po prostu emerytem. Wykorzystuję jednak każdą okazję, by zobaczyć żużel na żywo. Oczekuję też na każde spotkanie weteranów w Równem. To doskonała okazja powspominać z kolegami stare dzieje.
Dziękuję bardzo za pełną emocji i długą rozmowę. Życzę dużo zdrowia.
Rozmawiał: Jacek Cholewiński
- Chłynowskij dumny z 6 sowietów w finale 1972 roku, tym razem przemilcza, że finał kontynentalny jeździli w .. Rosji, tym razem już tor mu nie pr Czytaj całość