Od startu ósmego wyścigu para Tai Woffinden - Vaclav Milik, reprezentująca Betard Spartę Wrocław, prowadziła podwójnie. Na wyjściu z przedostatniego łuku jadącego trzeciego Piotra Protasiewicza pociągnęło i los chciał, że lider miejscowych trafił w mknącego po zewnętrznej reprezentanta Czech. Ten z wielkim impetem uderzył o już drewnianą część bandy okalającej zielonogórski tor.
Siła uderzenia była tak duża, że poważnemu uszkodzeniu uległy co najmniej dwa fragmenty drewnianego ogrodzenia, ale miało to pozytywny wpływ na dalsze losy Milika. Strach pomyśleć, gdyby pozostała ona nienaruszona. Czech po prostu zderzyłby się ze ścianą przy prędkości około 100 km/h.
Milik miał też szczęście, że nie wpadł w niego jadący ostatni Sebastian Niedźwiedź. Junior Falubazu wykazał się jednak sporym refleksem i o centymetry minął bezwładnie przetaczającego się po torze zawodnika Betard Sparty Wrocław. Bieg natychmiast został przerwany, a przy żużlowcu od razu znalazł się sztab medyczny oraz osoby z teamu. Pojawił się też poczuwający się do winy Protasiewicz, który do momentu opuszczenia owalu towarzyszył Milikowi.
Na szczęście Milik wrócił do parku maszyn o własnych siłach, ale, co oczywiste, był mocno oszołomiony. Choć uznano, że jest zdolny do dalszej jazdy, menedżer Piotr Baron na gorąco postanowił nie ryzykować jego zdrowiem. Na twarzy Czecha pojawiła się krew, silnemu stłuczeniu uległa jego prawa część ciała, głównie ręka i obręcz barkowa. Sam żużlowiec był jednak niezadowolony i chciał kontynuować zawody.
Naprawa bandy trwała kilkanaście minut.
ZOBACZ WIDEO Marcin Rempała: Dwóch zawodników nie wygra meczu (źródło TVP)
{"id":"","title":""}