Współczesny żużel na Ukrainie przeżywa kryzys. Federacja nie prowadzi rozgrywek ligowych, turniejów jest mało, a jedyne powody do radości wiążą się z ekstraligowymi występami w Polsce Andrieja Karpowa i nadziejami na sukcesy młodego Wiktora Trofimowa jr. Z tym większym rozrzewnieniem wspomina się tam karierę Igora Marko i czasy jego zwycięstw.
Ukrainiec zaczął zajmować się żużlem, gdy miał zaledwie trzynaście lat. W czasie trwającej ponad ćwierć wieku kariery reprezentował wiele klubów, między innymi Sygnał Równe, Newę St. Petersburg, Mega-Ładę Togliatti oraz Saławat. Przywdziewał plastron ZSRR i Ukrainy, zdobywał medale w mistrzostwach obu krajów. W roku 1986 został indywidualnym mistrzem Europy juniorów. W lidze polskiej, w latach 1996-2006, startował dla klubów z Opola, Gdańska, Grudziądza, Lublina i Krosna.
WP SportoweFakty: Pamięta pan początki kariery Igora Marko? Jak to się wszystko zaczęło?
Grigorij Chłynowski: Igor urodził się w górniczym Czerwonogradzie. To małe miasto, w którym od zawsze popularny był speedway. Zadebiutował na torze pod koniec maja 1982 roku i zajął w turnieju wysokie czwarte miejsce. Klub wygrał wtedy pierwszoligowe rozgrywki i awansował o klasę wyżej. Do roku 1985 Igor nie opuścił rodzimego klubu i jeszcze w jego barwach został członkiem reprezentacji U-21.
ZOBACZ WIDEO Wanda pobita w Krakowie. Podsumowanie 8. kolejki Nice PLŻ (Źródło: TVP)
{"id":"","title":""}
Można powiedzieć, że jako uznany wcześniej reprezentant i uczestnik mistrzostw świata, a następnie klubowy trener, stał się pan dla Marko żużlowym mentorem?
- Nigdy tak o sobie nie powiem. Jego pierwszym trenerem był popularny w ZSRR zawodnik Anatolij Mironow, który do Czerwonogradu przyszedł z Wozniesieńska. Spod jego ręki wyszli tacy żużlowcy jak Klimantow, Karatajew i oczywiście Marko. Ja dostałem wtedy ukształtowanego, dobrze przygotowanego zawodnika, który możliwościami przewyższał wielu innych członków młodzieżowej reprezentacji. To była głównie zasługa Mironowa. Raczej byłem dla niego kimś w rodzaju menadżera. Załatwiałem mu mieszkanie, rozwiązywałem problem służby wojskowej, później miejsce w przedszkolu dla jego dzieci. Miałem szczęście, bo trafiłem na dobre pokolenie i okres finansowej prosperity klubu. Dzięki temu z Sygnałem Równe trzy razy z rzędu (1985-1987) byliśmy najlepsi w drużynowych mistrzostwach ZSRR.
Mówi się, że Igor Marko zdobył tytuł młodzieżowego mistrza Europy, bo finał odbywał się na jego torze w Równem i dzięki temu miał nad rywalami przewagę. Jak pan to dzisiaj ocenia?
- Własny tor miał duże znaczenie, ale nie decydujące. Wykonaliśmy wielką pracę treningową, braliśmy udział w wielu kontrolnych zawodach w kraju i za granicą. Oczywiście w tamtych czasach Moskwa wyraźnie żądała od nas wygranej. Temu celowi podporządkowano niemal wszystko, włącznie z odpowiednim przygotowaniem toru. Igor dostał nowy sprzęt, nawet mechaników podesłano z Moskwy. Do tego w czasie finału sprzyjało mu szczęście. Upadki i urazy wyeliminowały Alana Johansena i Gerda Rissa, problemy z silnikami miał Tony Olsson, a sędzia raczej niesłusznie wykluczył Briana Kargera. Wszystkie te rzeczy zebrane do przysłowiowej kupy sprawiły, że Igor Marko stanął na najwyższym stopniu podium.
Marko był dobrym zawodnikiem, ale nigdy nie zaznaczył się na światowym poziomie. Czy tytuł mistrza Europy juniorów to było maksimum jego możliwości? Nigdy już podobnego sukcesu nie osiągnął. Problem tkwił w nim samym czy raczej w sprzęcie?
- Igor miał talent, dobry refleks na starcie, niezłą technikę jazdy, ale jak to często bywa z utalentowanymi ludźmi za szybko pomyślał, że wszystko już umie. Szczerze mówiąc on nie był nigdy tytanem pracy, swoje zrobiła też typowa woda sodowa, która uderzyła do głowy po pamiętnej wygranej. Pojawiły się imprezy i alkohol, była też kara za nieoficjalny obrót towarami (sprzedaż towarów przywiezionych nielegalnie z zagranicy - dop. red). Jego złapali na tym i ukarali. Mnie się wtedy też za to oberwało, tak jakby za brak nadzoru. Swoje też oczywiście zrobiły kontuzje, które musiał leczyć przez dłuższy czas. Jak przyszły lata dziewięćdziesiąte i Igor w końcu wydoroślał, to zaczął się bardziej przykładać i sportowe wyniki zaraz poszły w górę.
Jakim był człowiekiem i zawodnikiem? Cichym i przyjacielskim czy raczej dominującym i agresywnym?
- Mimo iż Marko był czołowym jeźdźcem klubu, zawsze podporządkowywał się dobru zespołu i jego taktyce. Pamiętam, że nigdy się nie poddawał, zawsze walczył do końca, nawet wówczas, gdy oprócz przeciwników musiał walczyć z własnym bólem. W drużynie rządzili wtedy razem z Władimirem Trofimowem. Obaj byli autorytetami dla młodszych. Igor nigdy nie odmawiał pomocy, dobrej rady. Wiele o tym mógłby powiedzieć chociażby Wiktor Gajdym, który na jego radach i wsparciu sporo skorzystał.
Jak pan sądzi, miał Igor oferty startów w Anglii? Nigdy nie kusiło go by pozostać na Zachodzie w czasie zagranicznych wyjazdów?
- Z tego co mi wiadomo takich ofert nie było. Raczej bym wiedział, gdyby się pojawiły, bo przecież mając KAMAZ-a jako sponsora, w 1990 roku spotykaliśmy się na paru torach z zespołami z Anglii. Po tych meczach Igor spróbował swych sił w Polsce i jeździł dla kilku klubów przez lata. Czy chciał emigrować? Nie wiem. To osobista sprawa i nikt raczej nie ujawnia co siedzi mu w głowie.
Okoliczności tragicznej śmierci pana podopiecznego nigdy nie wyjaśniono do końca. To prawda, że skatowano go kijem bejsbolowym? Co pan wie na ten temat?
- Po Równem krążyło wiele plotek. Która z nich była bliska prawdy trudno naprawdę powiedzieć. Mówiło się o romansach, o długach, o zatargach z policją, z ówczesną władzą miasta, o jakichś finansowych porachunkach… Wiem tylko tyle, że znaleziono go całkiem blisko domu, nieprzytomnego, z rozbitą głową. Nigdy już z tego nie wyszedł. Wielka szkoda, gdy ginie człowiek w sile wieku. Miał nieco ponad czterdzieści lat, dalsze plany związane z żużlem, miał swoją rodzinę, miał po co żyć.
Rozmawiał Jacek Cholewiński