Gdy chce krzyczeć milczenie - wspomnienie o Damianie Gapińskim

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Damian Gapiński
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Damian Gapiński

O fizyczny ból przyprawiła mnie porażająca wieść o śmierci red. Damiana Gapińskiego. Jak wszyscy, którzy Go znali, nie umiem w to uwierzyć.

W tym artykule dowiesz się o:

Młody człowiek, w zawrotnym tempie pnący się po szczeblach drabiny sukcesu, nagle potyka się o niewidzialną przeszkodę i... umiera, dokładnie w czasie, gdy Światowe Dni Młodzieży, nomen omen, wchodzą w swój kulminacyjny punkt. Ta zbieżność dat nie może być przypadkowa...

Nasza znajomość sięga już dziesięciu lat wstecz. Pewnego dnia usłyszałem w słuchawce przemiły głos młodego człowieka, jak się okazało redaktora naczelnego SportoweFakty.pl, z propozycją współpracy. Są ludzie, którym już po wymianie kilku zdań trudno odmówić, powiedzieć stanowcze nie. Do nich należał Damian Gapiński.

Utrzymywaliśmy ze sobą stały kontakt, może nie nadzwyczaj ożywiony, raczej sporadyczny, ale nieustający. Zaliczałem go do swoich przyjaciół. Gdy dzwonił, czy też ja miałem do niego sprawę, to wiedziałem, że operatorzy telefonii komórkowej zacierać będą ręce, bo przez co najmniej pół godziny palić się będą łącza. Parę razy przekroczyliśmy całą godzinę, co ze zdumieniem odkrywałem po fakcie - każdorazowo tak ożywiona to była konwersacja. Nie zawsze byliśmy jednomyślni, wprost przeciwnie. Damian potrafił bronić swoich racji, ale i słuchać, jak mało kto. Lubiłem czytać jego zaangażowane teksty o tematyce żużlowej, dotykające zazwyczaj najbardziej drażliwych spraw bieżących.

Przez wszystkie te miesiące i lata, odkąd się poznaliśmy, był zawsze na posterunku, zawsze gotowy do informacji, do odbioru tekstu i jego szybkiej publikacji. Niejednokrotnie zaskoczony odkrywałem, że reaguje natychmiast, nawet na moje późnonocne wrzutki, choć wcale nie liczyłem na szybką reakcję. Moje pytanie, czy kiedykolwiek śpi, kwitował jedynie uśmiechem. Lubił pokazywać, że żyje tym, co robi, że wkłada w to wszystkie swoje siły, dosłownie całego siebie.

Był człowiekiem bezkompromisowym. Znany jest epizod z okresu tak zwanej afery tłumikowej, gdy ustąpił z funkcji rzecznika GKSŻ, bo nie mógł znieść, jak twierdził, hipokryzji ze strony niektórych ludzi z żużlowej centrali, a także pojedynczych zawodników i trenerów, wyłamujących się z akcji masowego protestu. Udowodnił, że kindersztuba i honor wciąż potrafią wśród młodych ludzi znaczyć więcej, niż brzęcząca mamona. Tak wiele o tym mówił papież Franciszek. Nie wszystkie słowa Ojca św. z tych Dni dotarły do śp. Damiana z ziemskiej perspektywy, resztę zapewne usłyszy z drugiej strony trwania.

Czasem Damian Gapiński chwalił się rodziną, swoimi sukcesami w zmaganiach z samym sobą. Wspominał o aktywnym wypoczynku, o szusowaniu na nartach, co, jak dodawał, łatwe nie było, był bowiem potężnej postury mężczyzną. Walczył i nie poddawał się, bo, jakby wbrew nienagannemu wychowaniu i kulturze osobistej, miał naturę wiecznego wojownika - sportowca z krwi i kości.

W ostatnich życzeniach świątecznych do mnie red. Gapiński napisał: "...czasu spokoju i zadumy, wiary i siły, aby łatwiej pokonywać trudy codziennego życia". Tego i ja Jemu wówczas życzyłem. Cóż, Bóg wobec najbardziej utalentowanych wybrańców miewa inne plany.

Damianie, zostaniesz w naszej pamięci jako pełen pasji dziennikarz, ofiarny działacz, ale nade wszystko wartościowy Człowiek. Zasłużyłeś na pomnik, choć niekoniecznie taki pospolity - w spiżu odlany.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: