W ostatnią niedzielę sierpnia miało dojść do niesamowitego pojedynku. Lider tabeli Orzeł Łódź podejmował na własnym stadionie zespół zajmujący wówczas trzecią lokatę, Eko-Dir Włókniarza Częstochowa. Tymczasem gospodarze bardzo szybko pokazali, że nie bez powodu są na szycie Nice Polskiej Ligi Żużlowej. Pierwsze spotkanie pomiędzy tymi ekipami zakończyło się zaledwie dwupunktowym zwycięstwem Lwów (46:44). Druga odsłona była zupełnie odmienna. Łodzianie zdominowali rywali i wygrali na własnym torze 64 do 25.
- Udało nam się zmazać plamę z meczu w Częstochowie. Może nawet starliśmy ją za bardzo. Wygraliśmy te spotkanie wysoko. Wszystko jest na drodze ku temu, byśmy pojechali w finale z moim przyjacielem Januszem Ślączką - powiedział Witold Skrzydlewski.
Podczas meczu dało się odczuć, że atmosfera jest bardzo gęsta. Pierwszy wyścig miał aż trzy podejścia. Początkowo już na starcie za dotknięcie taśmy został wykluczony Hans Andersen. W następnej odsłonie upadek zanotował Tomas H. Jonasson uderzając w bandę. Jak się później okazało uszkodził jej drewnianą część. Proces naprawiania trwał dosyć dług i kibice musieli cierpliwie czekać na rozpoczęcie się tej rywalizacji. - Ten mecz to była ogromna walka. Myślę, że wynik tego nie oddaje. Biorąc pod uwagę emocje, to mecz powinien zakończyć się różnicą dwóch, trzech punktów - stwierdza prezes.
Daniel Jeleniewski występował w barwach Orła w 2011 roku, Rafał Trojanowski w latach 2011-2012, a Nicolai Klindt i Oskar Polis w ubiegłym roku przywdziewali biało-niebieskie kevlary. Z tego powodu prezes łódzkiego klubu w charakterystyczny dla siebie sposób podsumował spotkanie. - Kiedyś Jana Pawła II zapytano: kto wygra mecz? Było to spotkanie pomiędzy Polską a Izraelem w piłkę nożną. Ojciec Święty odpowiedział: nasi wygrają. Także obojętnie kto by wygrał, to by nasi wygrali, bo w przeciwnej drużynie jechało czterech naszych byłych zawodników - opowiada Skrzydlewski.
ZOBACZ WIDEO Orzeł - Włókniarz: drugie zwycięstwo Hansa Andersena (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Wszyscy podopieczni Lecha Kędziory jechali bardzo równy mecz. Nikt z zespołu nie odstawał, każdy zdobywał cenne dla Orła punkty. Najwięcej zdobyli ich Robert Miśkowiak (14+1), Tomasz Gapiński (13) i Jakub Jamróg (12+2). Postawa tego ostatniego najbardziej zaskoczyła włodarza z Łodzi. - Jamróg chciał zmazać gumką, to co zrobił w Częstochowie. Ja byłem przeciwnikiem tego, żeby on jechał w tamtym meczu i o tym doskonale wiedział. Uważałem, że on nie zdobędzie tam punktów i nie pomyliłem się. W spotkaniu u nas odnotował dobry występ. Można powiedzieć, że znowu dostał powiew wiatru i szansę na wejście do drużyny - wyjaśnia prezes.
Podczas spotkania w Łodzi Oskar Bober zdobył osiem punktów plus jeden bonus. To bardzo dobry wynik młodego żużlowca zwłaszcza, że w ostatnim czasie borykał się z kontuzjami. Adrian Gała, który wystąpił w barwach Orła jako gość wywalczył na torze sześć punktów plus jeden bonus. W składzie trenera Kędziory zabrakło Michała Piosickiego, który podczas rundy MDMP nabawił się urazu. - Na pewno bardziej cieszylibyśmy się gdyby punkty dla zespołu zdobywał nasz junior. Niestety Michał jeszcze potrzebuje czasu żeby dojść do siebie po kontuzji. Nie wiedzieliśmy jaka będzie postawa Oskara Bobera. Na treningach nie jechał zbyt dobrze. Rozmawiałem o tym z trenerem, czy on w ogóle powinien jechać w niedzielnym meczu. Oczywiście ja nie mam wpływu na decyzje trenera. Tylko wyrażam swoje zdanie. Jednak Oskar udowodnił swoją postawą, że jest pełnoprawnym zawodnikiem naszej drużyny - dodaje Witold Skrzydlewski.
2. Ma Pana Witka tak, jak kiedyś my mieliśmy panią Martę. Czyli kogoś, komu zależy i ma do tego zaplecze (pieniądze bogatych znajomych). Myślę, że awans Stali w tym roku byłby strzałem w kolano a Łodzi może wyjść na dobre. Trzymam kciuki. Czytaj całość