Drużynowe złoto - Wrocław 1966

WP SportoweFakty / archiwum Stefana Smołki / Złota polska kadra narodowa na zdjęciu w brytyjskiej prasie
WP SportoweFakty / archiwum Stefana Smołki / Złota polska kadra narodowa na zdjęciu w brytyjskiej prasie

Pół wieku temu w kalendarzu data 11 września też przypadła w niedzielę, jak dziś. Był to dzień wielkiej polskiej żużlowej wiktorii na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu.

Reprezentacja polskich żużlowców zmiotła światową konkurencję, wygrywając zdecydowanie nad niespodziewanie srebrną ekipą Związku Sowieckiego o całe szesnaście punktów i brązowych Szwedów o dziewiętnaście. Sławni Brytyjczycy zupełnie się nie liczyli, przyjechali wyraźnie po to tylko, by pozwiedzać sobie stolicę Dolnego Śląska. Wystarczy powiedzieć, że para najsławniejszych wtedy rajderów z Nowej Zelandii, Barry Briggs i Ivan Mauger, uciułała razem cztery punkty. Najsłabszy z Polaków (nie licząc zerowego Edmunda Migosia) Andrzej Pogorzelski, w trzech wyścigach zdobył dwa razy więcej niż Briggs i Mauger razem wzięci. Pokazuje to nie skalę słabości, lecz zlekceważenia.

W składzie Brytyjczyków znalazł się komplet aktualnych medalistów indywidualnych mistrzostw Wielkiej Brytanii (Briggs, Mauger i Colin Prat) sprzed kilku tygodni (Wimbledon), a oprócz tego słynny walczak Nigel Boocock i Terry Betts. Mauger i Briggs (w takiej kolejności) przed trzema tygodniami wygrali też finał europejski IMŚ na Wembley, a sensacją tych zawodów był Antoni Woryna, jako jedyny w historii Polak w zawodach rangi MŚ stojący na podium stadionu Wembley. W tym europejskim szczycie dobrze zaprezentował się również inny rybniczanin Stanisław Tkocz, uzyskując awans do światowego finału w Goeteborgu, obok niżej sklasyfikowanych Andrzeja Pogorzelskiego i Mariana Kaisera.

Brytyjczycy nie mogli powiedzieć, że nie znali polskich torów, gdyż w drugiej połowie lipca w podobnym składzie przebywali w Polsce na cyklu spotkań towarzyskich w Bydgoszczy, Gdańsku, Gorzowie Wielkopolskim, w omawianym tu Wrocławiu i w Częstochowie. Co prawda wszędzie sławni goście zostali dotkliwie obici przez bojowo nastawionych Biało-Czerwonych, ale Briggs należał do najlepszych uczestników towarzyskich zawodów (we Wrocławiu wykręcił dwanaście punktów).

Na przełomie lipca i sierpnia z kolei Polacy pojechali na Wyspy i tam pod wodzą Tadeusza Trawińskiego, sternika KS ROW, zaprezentowali się całkiem przyzwoicie, dwa mecze wygrali, trzy przegrali. Barry Briggs pozostał praktycznie poza zasięgiem naszych, z jednym wszak wyjątkiem. Otóż w Coventry - prasa angielska pisała że był to najlepszy mecz od 10 lat na tym torze - Polacy minimalnie przegrali (51:57), ale jedynym pogromcą wielkiego Briggsa był mały wojownik z Wrocławia Konstanty Pociejkowicz. Poza nim świetnie na angielskich trudnych owalach prezentowali się Antoni Woryna, Paweł Waloszek, Andrzej Pogorzelski i Andrzej Wyglenda, zanim bez własnej winy upadł i dotkliwie się poturbował.

ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody na niedzielę

Półfinał, zwany też finałem kontynentalnym, DMŚ rozegrany w połowie sierpnia we Lwowie w obecności piętnastu tysięcy widzów Polacy wygrali po zaciętym boju z reprezentacją ZSRR. Na lwowskim torze zdumiewającą klasę pokazał drugoligowy toruńczyk Marian Rose, pozostając jedynym niepokonanym uczestnikiem finału (Woryna 10, Waloszek 9, niedoleczony Wyglenda 7). Najlepszym z Rosjan był, zmarły niedawno, utytułowany Borys Samorodow. Kompletną kompromitacją lwowskiej imprezy był udział reprezentacji NRD (socjalistyczne Niemcy Wschodnie), której żużlowcy zdobyli razem jeden cały punkt (Bruno Bulau w jednym z wyścigów przyjechał trzeci przed Czechem Pavlem Maresem). Po tym turnieju Polacy pozostali za wschodnią granicą, by wziąć udział w cyklu imprez towarzyskich. W Ufie i Saławacie Andrzej Wyglenda stawał na podium turniejów indywidualnych.

Skład polskiej reprezentacji do końca pozostawał niewiadomą i to wyłącznie z powodu kłopotów bogactwa. Świetna dyspozycja Woryny nie mogła pozostawiać choćby cienia wątpliwości, ale już drugi rybniczanin Wyglenda miał załamania formy, w dużym stopniu spowodowane niedoleczoną kontuzją. Pułkownik Rościsław Słowiecki miał do selekcji wyjątkowego „nosa”, wiedział, że Wyglenda się nie spala, a w ważnych momentach wręcz wyjątkowo mobilizuje.

Ciekawego obrazu indywidualnej siły polskich żużlowców dostarczył finał Złotego Kasku w Rybniku pod koniec sierpnia i zaraz po nim rozegrane półfinały IMP w Gorzowie i Gdańsku. ZK wygrał Wyglenda przed Pogorzelskim, Majem, Woryną i Tkoczem, półfinałowe turnieje IMP w Gorzowie Wyglenda przed Majem, Padewskim i Rose, a w Gdańsku Bohdan Jaroszewicz przed Gluecklichem, Pogorzelskim i Kazimierzem Bentke (jak widać, to selekcji nie ułatwiło).

Sztab szkoleniowy dokonał w końcu optymalnego wyboru. Z Polaków do prezentacji we Wrocławiu wyszli Andrzej Wyglenda, jego imiennik Pogorzelski, niespodziewanie, choć zasłużenie Marian Rose, Antoni Woryna i rezerwowy Edmund Migoś, co stanowiło zaskoczenie. Otóż tenże Migoś, podobnie jak Stanisław Tkocz, czy poważnie kontuzjowany Paweł Waloszek, nie awansował nawet do finału IMP 1966. Na krótkie zgrupowanie do Wrocławia zaproszono dodatkowo Zbigniewa Podleckiego, Mariana Kaisera, Konstantego Pociejkowicza i Stanisława Tkocza. Trenerowi Józefowi Olejniczakowi w opiece nad kadrą pomagał natomiast inny sławny rybniczanin Joachim Maj.

Do organizacji tego finału przymierzała się także Bydgoszcz, ale przeważyła wielkość obiektu, sprawność i pewność, bijąca ze strony sprawdzonej ekipy organizacyjnej wrocławskiej Sparty.

W tym pamiętnym finale trójka polskich zawodników zdobyła po jedenaście punktów na dwanaście możliwych do zdobycia w formule czwórmeczu. Andrzej Wyglenda raz tylko oglądał plecy rywala, Bjoerna Knutssona ze Szwecji, jego z kolei pokonał Antoni Woryna, mimo iż przegrał ze Szwedem start. Woryna przegrał za to jedyny wyścig z Rosjaninem Samorodowem. Sensacją na Olimpijskim był Maryś Rose. Kapitalnie ruszał spod taśmy i pięknie walczył na dystansie, raz tylko przegrał ze znakomitym Knutssonem. Andrzej Pogorzelski też przegrał jeden bieg z liderem Szwedów, dwa wyścigi wygrał, a jeden oddał przyjacielowi z Gorzowa, Edmundowi Migosiowi, zdobył więc osiem punktów. Migoś niestety spalił się nerwowo i nie zdobył punktu. Poza Knutssonem pozostali Szwedzi (Ove Fundin, Goete Nordin, Leif Enecrona, Leif Larsson) wypadli blado, choć o niebo lepiej od wspomnianych na wstępie Brytyjczyków. Rosjanie mieli dużo bardziej wyrównany skład, stąd się wzięło ich srebro finału MŚ. Igor Plechanow, wspomniany Borys Samorodow, Wiktor Trofimow i Farit Szajnurow podbijali wówczas europejskie tory, a ich lider i kapitan Plechanow miał już dwa medale IMŚ, w przeciwieństwie do jakiegokolwiek polskiego żużlowca.

Ten historyczny akt (podium IMŚ dla Polaka) dokonał się po niespełna dwóch tygodniach od wrocławskiej glorii, za sprawą Antka Woryny. Ale to już temat na kolejne opowiadanie niebawem.

Stefan Smołka

Zobacz więcej felietonów Stefana Smołki ->

Źródło artykułu: