Szacunek dla Orła i Lokomotivu. Wątpliwa kandydatura Włókniarza
Wszyscy żyją jeszcze finałem PGE Ekstraligi, w którym Stal Gorzów pokonała Get Well Toruń. Emocji nie brakowało, ale uważam, że równie ciekawie było w kluczowym starciu sezonu w Nice Polskiej Lidze Żużlowej. Osobiście śledziłam je z bardzo dużą uwagą. Nie da się ukryć, że zmierzyły się tam zespoły, z którymi wyraźnie sympatyzuję ze względu na ich podejście do sportowej rywalizacji.
Uważam, że Orzeł Łódź i Lokomotiv Daugavpils zasłużyli na wielkie słowa uznania. Prezes Witold Skrzydlewski bardzo wiele zyskał w moich oczach, kiedy powiedział, że jazda w Ekstralidze interesuje go tylko po sportowym awansie. To niby takie oczywiste, ale jednak ostatnio bardzo rzadkie. Doceniam konsekwencję w jego działaniu. Gdyby było więcej takich ludzi, to ta dyscyplina wyglądałaby z całą pewnością inaczej.
Działacze Orła i Lokomotivu pokazali, że sport ma dla nich wartość. Co ciekawe, rywalizacja łodzian z Łotyszami miała być odarta z emocji. Nie była za sprawą tego, co zrobił Witold Skrzydlewski. Można powiedzieć, że odwalił robotę za władze polskiego żużla. Gdyby prezes Orła podszedł do tematu tylko w odniesieniu do regulaminu, to mógł powiedzieć, że dwumecz z ekipą z Daugavpils nie ma znaczenia, bo jego klub i tak jest w Ekstralidze. Stwierdził jednak, że awansu nie będzie, jeśli nie będzie zwycięstwa. I nagle z rywalizacji o nic mieliśmy pojedynek o dużą stawkę.
ZOBACZ WIDEO: Robert Miśkowiak: Jestem wściekły. Nie mogę patrzeć na motocykle
Kapitalnie zachowali się także Łotysze. Kto wie, czy nie zasługują na jeszcze większą pochwałę. Wiedzieli, że zwycięska walka z Orłem nie będzie oznaczać awansu. Mogli na tych spotkaniach oszczędzić. A co zrobili? Do obu meczów przystąpili w najsilniejszym składzie i zafundowali polskim kibicom wspaniałe emocje. To zrobił klub, który od pewnego czasu przez polskie władze jest traktowany jak chłopiec do bicia. Wielka klasa.
Orzeł i Lokomotiv mają potencjał, żeby jeździć w PGE Ekstralidze. I co jest najgorsze? Żadnej z tych drużyn tam nie będzie. Co więcej, zupełnie inne podejście mają kluby, które miejsca w żużlowej elicie sobie nie wywalczyły. Najbardziej zdumiewa mnie rozważanie w kontekście uzupełnienia składu najwyższej klasy rozgrywkowej Eko-Dir Włókniarza Częstochowa. Działacze tego klubu nie mówią "NIE". To dla mnie zaskakujące. Gdybym była na ich miejscu, nigdy w życiu nie podchodziłabym do sprawy w ten sposób. Aspekt sportowy byłby kluczowy. Niestety, bardzo mocno odeszliśmy od czystej rywalizacji. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej.
Warto w ogóle rozłożyć na czynniki pierwsze kandydaturę częstochowską. To klub, który wrócił do rozgrywek ligowych. Spółka, która działała w tym mieście wcześniej, popadła w problemy finansowe. Mechanizm miał być prosty. Rok przerwy i starty w drugiej lidze. A co się okazuje? Drugiej ligi nie było, zaczęli od razu od pierwszej, nie wywalczyli awansu, a mogą pojechać w Ekstralidze. Zrobią to znacznie mniejszym kosztem niż inni. Są przecież w pierwszej lidze kluby, które od lat regulują swoje zobowiązania, są uczciwe i solidne, liczy się dla nich aspekt sportowy, a nie pojadą w elicie. Trudno mi to zrozumieć i się z tym pogodzić. Gdzie jest sport? O co jest ta walka? Jak należy działać? Czy chodzi o to, żeby budować przeciętne drużyny i wchodzić do żużlowej elity? Kiedyś to było nie do pomyślenia.
W tym wszystkim jest jeszcze Unia Tarnów. Oni będą brani pod uwagę dopiero w momencie, kiedy odmówi Włókniarz. I tego również nie rozumiem. Faktem jest, że tarnowianie spadli. Mieli słabszy skład, ale zdecydowali się na niego świadomie, żeby nie zaciągać zobowiązań, z których nie będą się w stanie wywiązać. To się nazywa odpowiedzialność. Unia ma zresztą jakąś markę. Mieli słaby sezon, ale w poprzednich regularnie zdobywali medale. Byli rzetelni, a to należy nagradzać. Niestety, w polskim żużlu solidność i sportowa rywalizacja mają ostatnio mniejsze znaczenie.
Marta Półtorak
i wszystko jest o.k.