W trakcie turnieju Grand Prix rozgrywanego na Friends Arena Peter Ljung pełnił funkcję rezerwowego. Szwed ani razu nie pojawił się na torze, jednak wydarzenia z Sztokholmu pozostaną na długo w jego pamięci. Po zawodach Ljung wrócił do hotelu, gdzie grożono mu bronią.
Po turnieju Grand Prix Ljung udał się do hotelu. Szwed wyszedł do samochodu, który znajdował się na przyhotelowym parkingu. Wtedy żużlowiec został zaatakowany przez nieznanych mężczyzn. - To było niczym scena z filmu. Byłem pochylony, bo sięgałem po torbę z samochodu. Prawdopodobnie jakiś inny pojazd nadjeżdżał, więc od razu uciekli. Jeden z mężczyzn stał daleko z tyłu, jakby na czatach. Łącznie było ich trzech - powiedział Ljung na łamach "Dagens Vimmerby".
Po tym jak sprawcy uciekli, Ljungowi nie udało się ich schwytać. - Mówili po angielsku. Oczywiście powiedziałem im, że nie chcę żadnych kłopotów. Miałem jakieś dwadzieścia metrów do pokonania. Oni uciekli i już nie wrócili. Minęło trochę czasu zanim dotarło do mnie, co właśnie się wydarzyło. Byłem tam sam i nie mogłem liczyć na czyjąś pomoc - dodał szwedzki żużlowiec.
W momencie tego zdarzenia w pokoju hotelowym pozostała żona Ljunga. - Mogłem jej jedynie wysłać wiadomość, by zadzwoniła na policję i powiedziała, że na parkingu są ludzie z bronią i okradają samochody. Policja nie przyjechała od razu, potem nie dostałem żadnej nowej informacji na temat tego incydentu - zdradził Ljung.
Co ciekawe, Ljung wie jak obchodzić się z bronią. - Jestem przeszkolony w tej kwestii. Wiem jak trzymać broń, miałem testy na strzelnicy. Jednak w tej sytuacji, w tej atmosferze, uznałem, że najlepiej odejść w spokoju - podsumował.
ZOBACZ WIDEO: Stal Gorzów przed wyborem. Mistrz Polski ma dwie koncepcje składu