Fernando Garcia, bo o nim mowa, w Polsce raczej jest postacią anonimową. Znają go tylko najwięksi zapaleńcy, dla których żużel nie kończy się na własnym podwórku i może jeszcze na Grand Prix. Do zeszłego roku ścigał się wyłącznie na krajowych torach, gdzie choć był czołową postacią, to jednak nie miał szans aby zrobić większy progres, bo żużel w Argentynie takich możliwości po prostu nie daje.
Kiedyś znani ze startów na Wyspach Brytyjskich byli Emiliano Sanchez czy Carlos Villar. W przeciągu ostatnich lat była kilkuosobowa grupa argentyńskich zawodników, która próbowała swoich sił w Europie, choć w większości z mizernym efektem. Wyjątkiem jest Nicolas Covatti, który od kilku sezonów całkiem dobrze poczyna sobie na brytyjskich torach, a ponadto z niezłym skutkiem prezentuje się w zawodach rangi mistrzostw świata i Europy. Jego osoba z pewnością była dla Garcii przykładem, że żużlowiec z Argentyny też może się wybić i z powodzeniem jeździć na europejskich torach.
Początkiem czerwca 2015 roku "Coty", jak nazwany jest przez przyjaciół, dzięki sponsorowi, który zafundował mu bilet, przyleciał do Glasgow. Zawodnik napisał maile do wszystkich klubów na Wyspach i rozpaczliwie czekał na kontakt. Na miejscu mógł liczyć tylko na siebie. - Pierwszą noc spędziłem na lotnisku. Potem byłem w kilku hostelach, ale ponieważ nie miałem zbyt wiele pieniędzy, to żeby je zaoszczędzić, spędziłem kilka dni na dworcu kolejowym w Glasgow - przyznał na łamach Glasgow Live.
Po tygodniowym pobycie na Wyspach w końcu odezwał się do niego któryś z klubów. Przetrzebione kontuzjami Berwick Bandits szukało zawodnika, co było dla Garcii ogromną szansą. Kiedy spytano go czy posiada motocykl, żużlowiec nie chcąc wypuścić z rąk takiej okazji szybko powiedział, że "tak, oczywiście", choć nie było to zgodne z prawdą. Kontakt ze strony klubu nie oznaczał też pewnego angażu. Zawodnik najpierw musiał udać się na wyjazdowy mecz Premier League (zaplecze Elite League) z Redcar Bears, aby przed jego rozpoczęciem wyjechać na tor i zaprezentować swoje umiejętności.
ZOBACZ WIDEO Jarosław Hampel: Trudno to nawet nazwać sezonem
Miał trzy dni na zaopatrzenie się w sprzęt i to mu się udało. Skontaktował się przez Facebooka z żużlowcem z Sheffield, który akurat sprzedawał motocykl. To był jednak dopiero początek, bo potrzebny był jeszcze bus, lub "cokolwiek co ma cztery koła i można tym przewieźć motocykl". Okazało się, że nie jest to takie łatwe, a w głowie żużlowca pojawił się nawet pomysł, żeby spróbować przetransportować motocykl pociągiem. Na szczęście okazało się, że dziadek żużlowca od którego odkupywał motocykl miał na sprzedaż starego busa, więc Garcia go kupił. - Za motocykl i busa zapłaciłem łącznie 3200 funtów. To było wszystko co miałem - wspomina.
- Pojechałem do Middlesbrough. Dali mi paliwo i narzędzia do sprzętu, bo nie miałem niczego. Motocykl kupiłem przecież kilka godzin wcześniej. Byłem tak podekscytowany jazdą, że chyba pokonałem najszybsze okrążenie w mojej karierze - mówi. Kiedy wydawało się, że jego pozycja jest już ustabilizowana, ponownie zrobiło się nerwowo. Czekając na decyzję ze strony Berwick, po raz kolejny nie miał się gdzie podziać i za co żyć. - Zostałem bez żadnej opcji, musiałem spać w aucie. Za ostatnie pieniądze kupiłem torbę jabłek. To wszystko co miałem do jedzenia.
Nie podróżuje się przez pół świata, jeśli nie jest się wystarczająco zdeterminowanym aby osiągnąć sukces. Garcię zaczynało to już jednak przytłaczać. Źle się czuł z tym, że okłamuje rodzinę mówiąc, że ma gdzie mieszkać. Po kilku dniach bez odzewu ze strony klubu, po raz pierwszy był gotów się poddać. Podjechał na stację benzynową by podładować telefon i wtedy właśnie odezwało się Berwick. - Pojechałem prosto do klubu. Zaoferowali mi kontrakt i dali mieszkanie. Myślę, że można to nazwać szczęśliwym losem. To były ciężkie trzy tygodnie, ale nie zmieniłbym niczego. Mam teraz wszystko - deklaruje.
W debiucie zdobył z bonusami 5 punktów w starciu z Plymouth Devils, a na podobnym poziomie jeździł do końca sezonu. Po jego zakończeniu zmienił klub i przeniósł się tam, gdzie jego przygoda z Wielką Brytanią się zaczęła, czyli do Glasgow. Został drugim w historii argentyńskim żużlowcem miejscowych Tygrysów. Ciekawostką jest fakt, że mieszka teraz w przyczepie kempingowej przy torze. - Niektórzy się z tego śmieją, ale ja uwielbiam tam mieszkać. Jestem na torze codziennie rano, mogę pójść na siłownię i pracuję na miejscu jako mechanik. Jestem zajęty przez cały dzień, ale mi to pasuje - mówi.
Na ten sezon Fernando Garcia postawił sobie dwa cele. Chciał zostać drużynowym mistrzem Premier League i poprawić swoją średnią. Drugi cel z pewnością zrealizował, bo jego wyniki w tym roku były już znacznie lepsze i nie brakowało spotkań, które kończył z dwucyfrowymi zdobyczami punktowymi. Na wygranie ligi także ma szansę, bo Glasgow Tigers aktualnie mierzą się w półfinale z Sheffield Tigers. - Jestem zadowolony ze swoich wyników w tym roku. Miałem lepsze i gorsze okresy, ale taki jest żużel. Obecnie nie ma wielu zawodników, którzy potrafią cały czas jeździć na wysokim poziomie. Jak każdy jednak dążę do tego, żeby te wyniki były coraz lepsze. Staram się profesjonalnie podchodzić do swoich obowiązków i nadal będę ciężko pracował. Gdybym został w Argentynie, pewnie pracowałbym jak większość mojej rodziny na farmie. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś ściągnąć tutaj mamę. Cieszę się, że nie muszę już okłamywać rodziny - mówi.
Argentyńczyk mocno liczy, że również i w przyszłym roku będzie się ścigał w Wielkiej Brytanii. - Myślę, że jest to świetna szkoła żużla, można się tutaj wiele nauczyć o motocyklach i torach. Te czasami są tutaj naprawdę trudne, ale to są przydatne lekcje, więc widzę same korzyści. Oczywiście gdybym miał możliwość, to chciałbym też zacząć jeździć w innych ligach. Potrzebuję spędzać jak najwięcej czasu na motocyklu i na torze, więc im więcej jazdy, tym lepiej. Mam nadzieję, że nadal będę się ścigał dla Glasgow. Jeśli nie otrzymam szansy, to rozejrzę się za nowym klubem, ale wierzę, że zostanę. Sezon jeszcze się nie skończył, więc mam kilka szans, żeby potwierdzić swoją przydatność - wyjaśnia.
Fernando Garcia jak każdy ma marzenia. Twardo jednak stąpa po ziemi i wie, że jeszcze wiele pracy musi wykonać, aby się ziściły. - Chciałbym kiedyś jeździć w tych najlepszych ligach, w tym oczywiście w Polsce. Niestety poziom, który w tej chwili prezentuję jest na to za słaby, ale chcę wierzyć, że pewnego dnia będę już wystarczająco dobry, aby móc tam spróbować swoich sił. Szczególnie marzę o tym, żeby kiedyś zostać zawodnikiem Falubazu i jeździć w Grand Prix - dodaje z uśmiechem.
Wojciech Ogonowski
Napracowałeś się młody człowieku "jak górnik" i bez względu na to ile ktoś komuś płaci się za tzw wierszówkę, po przeczytaniu tylko wstępu postanowiłem nie zakrzątać sobie Oto cytat który wszystkich, dodam wszystkich szanujących się kibiców powinien odwieść od czytania reszty.
Za kogo ty człowieku nas masz?
Naszło mnie w zasadzie teraz, aby sobie odpuścić dalsze pastwienie się nad kimś kto w tak idiotyczny sposób szuka okazji do zarobienia na chlebek.
Pojęcia nie masz nawet w połowie o tym o czym starasz się pisać uważając że reszta to idioci żyjący z czytania tego typu wypocin.
Połowa a przekonany jestem że nawet 2/3 ludzi na SF a już szczególnie w pozycji -ŻUŻEL- wie sto razy więcej niż "autorowi" się wydaje a ci bardziej ambitni [do których dokonując wpisu się niestety nie zaliczam] nawet nie zareagują na ten artykuł.
Można zrozumieć że sezon "ogórkowy" i o czymś pisać trzeba. Można nawet o żużlu w Argentynie. Dlaczego jednak uważać się za "gwiazdę" a resztę porównywać do "0"?
Pomijam naturalnie fakt mieszania tego chłopaka z Falubazem. To oni powinni wręcz się oburzać na takie artykuły bo po co ten jakże fajny i zasłużony klub oraz kibiców mieszać z taką szmirą. Mam wielu znajomych właśnie w Winnym Grodzie i wiem że wcale im nie podoba się że miesza się często ten klub w jakieś dziwne "marzenia".
W myśl zasady że nie ważne jak, dobrze czy źle ale aby tylko pisano o Falubazie.
Cóż, skoro jednak artykuł stara się pisać taki "geniusz i znawca" żużla? Czytaj całość