W ciągu kilku miesięcy jego żużlowy los zamienił się w horror, łzy bezsilności, falę krytyki i bolesny spadek z ligi.
WP SportoweFakty: To był trudny sezon.
Paweł Baran: Tak, bardzo trudny. Nie tylko z powodu braku wyników sportowych i spadku do niższej ligi, ale przede wszystkim dotknęła nas tragedia i śmierć Krystiana Rempały. W takich chwilach człowiek czuje się bezradny i załamany. Kryzys mentalny przyszedł nagle i niespodzianie. Nikt nie jest w stanie przygotować się psychicznie na taki cios. Wszyscy w klubie czuliśmy ogromną więź z Krystianem, dlatego uczucie straty i pustki było tak silne. Trudno wtedy zebrać myśli i konstruktywnie działać. Potrzebowaliśmy czasu żeby się pozbierać. Ale nawet, gdy otrząsnęliśmy się z szoku, to to tragiczne zdarzenie rzutowało na nasze działania do końca sezonu. Na atmosferę, entuzjazm i chęci do pracy.
Odechciało wam się żużla?
- Mimo że byliśmy zdruzgotani psychicznie, uważam, że pokazaliśmy siłę i pasję, jaką mamy do tego sportu. Najtrudniejsze były pierwsze chwile. W piątek był pogrzeb, a my w niedzielę mieliśmy kolejny mecz. Nie załamaliśmy się i wygraliśmy to spotkanie. Wszyscy dali radę, na czele z najmłodszymi chłopakami w zespole. Proszę mi wierzyć, to nie było łatwe.
Dla was wszystkich było to nowe i trudne doświadczenie. Czego ciebie nauczyło jako trenera i człowieka?
- Na pewno nie zraziłem się do żużla. Nadal chce w nim być i pracować dla Unii Tarnów. Historia ze śmiercią Krystiana nauczyła mnie jak radzić sobie z emocjami i przeciwnościami losu. Że nie wolno się poddawać i że życie musi toczyć się dalej. Jestem młodym trenerem na początku swojej drogi. Mimo krótkiego stażu w zawodzie wiele już przeżyłem. Wzloty i upadki. W 2015 roku zostałem wybrany najlepszym trenerem Ekstraligi, ale zbieżność nazwisk z Piotrkiem Baronem i przejęzyczenie odczytującego spowodowało, że zostałem jej pozbawiony. W roli trenera musiałem już sporo więcej przejść niż w skórze zawodnika. Wiele jeszcze muszę się nauczyć. Na krytykę jestem odporny, choć porównywanie mnie przez miejscowych kibiców do Marka Cieślaka odbierałem z lekkim zdziwieniem. Cieślak w żużlu pracuje dłużej niż ja chodzę po tym świecie. Mimo tego chcę podkreślić, że w "brązowym" sezonie 2015, to ja przygotowywałem tor, a nie widmo Marka Cieślaka. Czas pracuje na moją korzyść.
Nie poczułeś nigdy żalu do losu?
- Były takie momenty, ale czas goi rany i poukładałem sobie to wszystko w głowie. Bardziej rozczarowała mnie atmosfera wokół tarnowskiego żużla w minionym roku, która panowała już przed rozpoczęciem rozgrywek. Rozdmuchany malkontentyzm tarnowskiego środowiska i nagonka na klub. Że mamy fatalny skład, że jesteśmy nieudacznikami i na pewno spadniemy.
ZOBACZ WIDEO FOGO Unia Leszno przed sezonem 2017
Faworytami na papierze nie byliście.
- Do niedawna nasi kibice byli przyzwyczajeni do wielkich sezonów i super składów, ale w sporcie jest jak w życiu: raz jest lepiej, a raz gorzej. Nie będę opowiadał frazesów, ale wszyscy wiemy, jak decydujący wpływ na skład mają pieniądze. Chwała prezesowi, że buduje kadrę w oparciu o realny budżet, a nie obiecuje gruszek na wierzbie. W dzisiejszych szalonych czasach w polskim żużlu, fali bankructw i przekształceń należy docenić, że prezes Sady ma chłodną głowę i nie buja w obłokach. W 2015 roku na papierze też byliśmy słabi, mieliśmy nieopierzonych juniorów i niewielki budżet, a potrafiliśmy zbudować dobrą drużynę w dosłownym tego słowa znaczeniu i wewnątrz niej stworzyć pozytywną atmosferę. Nikt na nas nie liczył, a zdobyliśmy brązowy medal.
W tym roku jednak był spadek.
- Do którego wcale nie musiało dojść. Nie zgadzam się z opiniami, że bez względu na tragedię Krystiana, czekał nas los spadkowicza. Kibice nie zdają sobie sprawy, jaka to była strata dla zespołu w ujęciu sportowym. Krystian nie tylko nabierał wiatru w żagle, nie tylko zaczął regularnie pokonywać największych asów na ich własnych torach, ale miał olbrzymi wpływ na bojową i pozytywną atmosferę w zespole. Był przykładem dla reszty chłopaków, że można. Był wzorem do naśladowania. W podejściu do wszelkich obowiązków zawodnika, czy choćby treningów. Trudno było go odpędzić od motocykla i pracy na torze. Rósł nam lider na miarę Maksa Drabika w 2015 roku. Jestem o tym przekonany.
Tymczasem w przyszłym sezonie w twoim zespole zabraknie kolejnego dotychczasowego lidera - Janusza Kołodzieja. To kolejny cios.
- Każdy ma prawo do własnej kariery. Nie inaczej Janusz. Ale są okoliczności związane z odejściem Janusza, z którymi się nie zgadzam. Jeśli Kołodziej chce zmienić klub, bo uważa, że w innym będzie lepiej się rozwijał, zdobywał medale, to nie ma z tym problemu. Nie rozumiem tylko, na jakiej podstawie zawodnik -zawodowiec ciągle publicznie krytykuje klub w materii jego ogólnego funkcjonowania. W upatrywanych przez siebie nieprawidłowościach upatruje główne powody swojego odejścia.
[nextpage]Dokładnie co złego wedle Janusza Kołodzieja dzieje się w klubie?
- Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, bo w prywatnej rozmowie nigdy nie usłyszałem konkretów, a w mediach też ich nie sprecyzował.
Ale chodziło o jego kontrakt?
- Podczas rozmów o nowym kontrakcie na nadchodzący rok, podkreślał, że zostanie, jeśli klub będzie odpowiednio zarządzany. Ale do dziś nie wiem, co kryje się pod tymi hasłem. Ten zarzut nie pojawił się pod naszym adresem po raz pierwszy. Podobne niepokoje Kołodziej sygnalizował wcześniej. Pytałem, co dokładnie ma na myśli, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Natomiast w relacjach klub-zawodnik miał dotychczas wszystko spełniane wedle ustaleń w kontrakcie. Nie mógł na nic narzekać. Tymczasem ciągle z jego strony słyszeliśmy krytykę pod adresem klubu.
Twoim zdaniem wychodził poza swoją rolę zawodnika-zawodowca?
- Każdy ma prawo do własnej opinii, ale ja nie zauważyłem żeby Protasiewicz, Miedziński, czy Janowski publicznie instruowali prezesów jak mają prowadzić klub. Jeśli jednak zawodnik ma uwagi na temat spraw dotyczących funkcjonowania spółki, które mu przeszkadzają, to niech przyjdzie i porozmawia. Zaczerpnie wiedzy we własnym gronie, pozna kontekst spraw i wspólnie z nami szuka rozwiązań. Natomiast publiczne i oczerniające klub cenzurki z pozycji wygodnego komentatora z boku nie są w porządku. Takie postępowanie nie pomoże temu klubowi, a wręcz odwrotnie. Zwłaszcza z ust kogoś, kto jest symbolem żużla w Tarnowie.
W czym leżał problem w waszej współpracy?
- Nie można do garnka wlewać pomyj i mieć pretensje, że zupa jest niedobra. Ponadto od kapitana wymagałem zaangażowania w konsolidację zespołu, a tego elementu zabrakło. Atmosferę w zespole nie buduje tylko trener, ale także lider.
Może to tylko taka gra ze strony zawodnika, żeby w białych rękawiczkach odejść z klubu, aby kibice nie mieli do niego pretensji?
- Na to pytanie nie odpowiem, bo nie wiem, co siedzi w głowie Janusza. Wiem tylko tyle, że dla dobra idei - żużla w Tarnowie - problemy się rozwiązuje, a nie tworzy ich w mediach. Klub sportowy, to szereg naczyń połączonych i współpraca grupy ludzi. Na każdego znajdą się haki, którymi można epatować opinię publiczną. Ale nie o to chodzi. Problemy trzeba rozwiązywać we własnym gronie.
Czyli brak prawidłowej komunikacji między wami, to istota problemu?
- Respektowałem i wsłuchiwałem się w problemy Janusza jako zawodnika. Zresztą nie tylko ja, ale wszyscy pracujący w klubie. Natomiast Janusz nie wykazywał empatii, aby zrozumieć nasze rozterki i problemy w budowaniu wyniku i zsynchronizowaniu działań całego organizmu, jakim jest drużyna sportowa. W programie jest siedem nazwisk, a nie tylko jeden Janusz Kołodziej.
Liczył się tylko czubek własnego nosa?
- Tak to wyglądało do samego końca jego obecności w Tarnowie. Nie podejrzewam go o celowe działanie, lecz Januszowi czasem brakuje wyobraźni. W ostatnich tygodniach przed odejściem do Unii Leszno opisywał w mediach tarnowski klub bez uzasadnienia w negatywnych słowach i… zostawił nas obsmarowanych. Tak najprościej, a teraz martw się, co z tym fantem zrobić i buduj markę klubu. Naprawdę nie wiem skąd taka postawa naszego lidera, bo zawsze był traktowany w Unii bez zarzutu. Z innych klubów docierają różne wieści o tym jak prezesi, czy trenerzy krytykują, bądź karcą zawodników. Poniżają w mediach i wzywają na dywanik. Januszowi Kołodziejowi w Tarnowie włos z głowy nie spadł. Nie zasłużyliśmy na tak negatywne opinie od niego.
Czy są jakieś pozytywy w tej zepsutej zupie?
- Te ostatnie 12 miesięcy, to był przeskok z nieba do piekła, ale jak mówiłem, nie poddaliśmy się i pracujemy dalej. W klubie jest czterech młodzieżowców, co w obecnych czasach jest budującym wynikiem i dobrym prognostykiem na przyszłość. Chłopaki po tragedii w Rybniku nie zrazili się do żużla, chcą trenować, jeździć i wiązać przyszłość z tym sportem. Szkółka działa pełną parą i wkrótce pojawią się nowe twarze w zespole. W dalszym ciągu mamy mocne fundamenty finansowe i nie grozi nam wywieszanie białej flagi. Nie urządziliśmy polowań na czarownice. Spokojnie przeszliśmy do budowy składu i zmontowaliśmy silną drużynę, która skutecznie powalczy o powrót do Ekstraligi.
Zostaje pan na pokładzie w tej samej roli?
- Tak, mam ważną umowę. W nadchodzącym sezonie będę prowadził ekipę Jaskółek. Wracamy do rozwiązań z 2015 roku i w sztabie szkoleniowym pojawi się również Mirek Cierniak. Jestem przekonany, że przed klubem i drużyną lepsze dni.
Rozmawiał Grzegorz Drozd
A wy dzieci samo uwielbienia przymknicie dzioby i jazda lekcje odrobic....
a pawel moze niech nabierze wiecej pokory
i poprze cos jakims faktem a ni Czytaj całość
Czytaj całość